– A zatem…
– Chodzi mi o Carla Trevisana.
– Konkretnie o co?
– Komu opłacała się jego śmierć? Jak układały się jego stosunki ze szwagrem? Z żoną? Dlaczego jego córka mówiła przed pięciu laty koleżankom, że jej rodzice boją się, aby nie została porwana? I czy Trevisan miał powiązania z mafią, a jeśli tak, to jakie?
Sędzia Beniamin nic nie notował, tylko siedział i słuchał. Potem oparł łokieć o biurko, podniósł dłoń i wyprostował palce.
– Dwa lata temu u Trevisana zaczął pracować nowy adwokat, Salvatore Martucci. Przeszedł do niego z własnymi klientami. Zgodnie z umową, po roku pracy miał awansować na wspólnika. Krążą pogłoski, że Trevisan nie chciał respektować umowy. Teraz, po jego śmierci, Martucci automatycznie został szefem kancelarii.
Sędzia schował kciuk.
– Szwagier jest bardzo cwany, nadzwyczaj cwany. Słyszałem nie potwierdzone plotki… za to, że je powtarzam, mógłby mnie oskarżyć o zniesławienie… że jeśli ktoś chce wiedzieć, jak nie płacić podatków w handlu międzynarodowym, komu dać łapówkę albo co zrobić, żeby transport uniknął kontroli celnej, najlepiej udać się do Lotta.
Zgiął palec wskazujący.
– Żona ma romans z Martuccim.
Opuścił środkowy palec.
– Mniej więcej pięć lat temu Trevisan… znów powtarzam zasłyszaną plotkę… wszedł w interesy z dwoma członkami mafii z Palermo, ludźmi bardzo niebezpiecznymi. Nie wiem, czy były to legalne interesy, czy wszedł w nie dobrowolnie ani kto się z kim skontaktował pierwszy; wiem tylko, że było to związane z perspektywą otwarcia się rynków Europy Wschodniej dla międzynarodowego biznesu. Zdarza się, że mafia porywa lub zabija dzieci osób, które odrzucają jej ofertę współpracy. Podobno Trevisan przez pewien czas był bardzo wystraszony, ale potem przestał się bać. – Sędzia zgiął dwa ostatnie palce i zacisnął dłoń w pięść. – Chyba odpowiedziałem na wszystkie pańskie pytania.
Brunetti wstał.
– Dziękuję, panie sędzio.
– Nie ma za co, commissario.
Ani razu nie padło imię Roberta, który przed rokiem przedawkował i zmarł, sędzia nie wspomniał też słowem o raku, który zżerał mu wątrobę. Po wyjściu z gabinetu Beniamina Brunetti odebrał od strażnika pistolet i opuścił gmach sądu.
Rozdział 18
Nazajutrz zaraz po przyjściu do pracy Brunetti zadzwonił do domu Barbary Zorzi.
– Pani doktor, mówi Guido Brunetti – rzekł, kiedy po włączeniu się automatycznej sekretarki rozległ się długi sygnał. – Jeśli jest pani w domu, bardzo proszę odebrać telefon. Muszę znów porozmawiać z panią o Trevisanach. Dowiedziałem się, że…
– O co chodzi? – spytała szybko lekarka, podnosząc słuchawkę; bynajmniej się nie zdziwił, że zrezygnowała z powitania i wymiany grzeczności.
– Chciałbym wiedzieć, czy wizyta pani Trevisan miała coś wspólnego z ciążą. – I zanim zdążyła odpowiedzieć, dodał: – Nie córki. Własną.
– Dlaczego pan o to pyta?
– Z protokołu sekcji wynika, że jej mąż miał przeprowadzoną wazektomię.
– Kiedy?
– Nie wiem. Czy to istotne?
W słuchawce zapadła długa cisza.
– Nie, chyba nie – odparła w końcu lekarka. – A więc owszem, kiedy pani Trevisan przyszła do mnie przed dwoma laty, myślała, że jest w ciąży. Miała wtedy czterdzieści jeden lat.
– I co, była?
– Nie.
– Czy wydawała się zaniepokojona tą możliwością?
– Wtedy sądziłam, że nie jest, a przynajmniej nie bardziej, niż byłaby każda kobieta w jej wieku. Ale teraz, kiedy się nad tym zastanawiam, to myślę, że tak. Zdecydowanie tak.
– Dziękuję – powiedział Brunetti.
– To wszystko? – Była wyraźnie zaskoczona.
– Tak.
– Nie spyta pan, czy wiedziałam, kto jest ojcem?
– Nie. Gdyby podejrzewała pani, że nie jej mąż, powiedziałaby mi o tym, kiedyśmy się spotkali.
– Chyba ma pan rację – rzekła po chwili, cedząc wolno słowa, jakby się wahała.
– To dobrze.
– Bo ja wiem?
– Dziękuję – powtórzył i rozłączył się.
Następnie zadzwonił do kancelarii Trevisana, żeby się umówić z Salvatorem Martuccim, ale poinformowano go, że avvocato Martucci wyjechał do Mediolanu w interesach; skontaktuje się z panem komisarzem, jak tylko wróci do Wenecji. Ponieważ na jego biurku nie pojawiły się żadne nowe papiery, Brunetti wziął do ręki sporządzoną wczoraj przez siebie listę i zaczął rozmyślać nad rozmową z sędzią.
Nawet nie przyszło mu do głowy, żeby kwestionować czy próbować sprawdzić informacje, które podał mu sędzia Beniamin. W świetle domniemanych kontaktów Trevisana z mafią jego śmierć tym bardziej wyglądała na egzekucję, wykonaną szybko i sprawnie przez anonimowego mordercę. Martucci, sądząc po jego imieniu, zapewne pochodził z południa… Brunetti szybko upomniał sam siebie, żeby nie kierować się uprzedzeniami i – nawet gdyby mecenas okazał się Sycylijczykiem – nie wyciągać pochopnych wniosków.
Pozostawała jeszcze sprawa Franceski i tego, co mówiła koleżankom: że rodzice boją się, aby jej nie porwano. Rano, przed wyjściem z domu, Brunetti powiedział córce, że policja wyjaśniła tę kwestię i już nie potrzebuje jej pomocy. Wolał nie ryzykować, że ktoś się dowie, iż Chiara rozpytuje o coś, w czym maczała palce mafia. A ponieważ znał córkę, wiedział, że jedynie brak zainteresowania z jego strony zniechęci ją do zadawania pytań koleżankom.
Z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi.
– Avanti. – Podniósłszy wzrok znad biurka, ujrzał, jak signorina Elettra otwiera drzwi i przepuszcza przodem obcego mężczyznę.
– Panie komisarzu, przedstawiam panu Giorgia Rondiniego – powiedziała, wchodząc za obcym. – Chciałby zamienić z panem kilka słów.
Mężczyzna, którego wprowadziła, przewyższał ją co najmniej o głowę, ale było mało prawdopodobne, żeby ważył więcej niż ona. Dzięki wysmukłej sylwetce przypominał postać z obrazu el Greca. Podobieństwo do uwiecznionych przez malarza postaci podkreślała dodatkowo czarna broda przystrzyżona w szpic oraz ciemne oczy, które patrzyły na świat spod gęstych czarnych brwi.
– Proszę usiąść, signor Rondini – powiedział Brunetti, unosząc się z fotela. – Czym mogę panu służyć?
Podczas gdy Rondini zajmował miejsce, signorina Elettra cofnęła się do drzwi, które wchodząc zostawiła otwarte. Zatrzymała się w progu i stała nieruchomo, dopóki Brunetti nie spojrzał w jej stronę. Kiedy to uczynił, wskazała palcem na gościa i – jakby rozmawiała z głuchym – bezgłośnie wymówiła jego imię:
– Giorgio.
Brunetti skinął leciutko głową.
– Grazie.
Signorina Elettra opuściła gabinet komisarza.
Przez dłuższą chwilę panowało milczenie. Rondini rozglądał się po gabinecie, a Brunetti wpatrywał się w listę na biurku.
– Panie komisarzu, przyszedłem prosić o radę – oznajmił wreszcie gość.
– Tak? – Brunetti uniósł wzrok.
– Chodzi o moje skazanie.
– O pańskie skazanie?
– Tak, o to nieporozumienie na plaży. – Gość uśmiechnął się, jakby usiłował pomóc Brunettiemu przypomnieć sobie coś, o czym komisarz niewątpliwie musiał słyszeć.
– Przykro mi, signor Rondini, nic mi nie wiadomo na ten temat. Ale zamieniam się w słuch.
Rondini spoważniał; na jego twarzy pojawiło się bolesne zakłopotanie.
– Elettra panu nie mówiła?
– Obawiam się, że nie. – Widząc, że mina Rondiniego robi się coraz bardziej pochmurna, komisarz uśmiechnął się ciepło. – Ale oczywiście opowiedziała mi, jak wiele panu zawdzięczamy. Dzięki pańskiej pomocy udało się ruszyć z miejsca sprawę, którą teraz prowadzę. – Fakt, że w rzeczywistości prawie wcale sprawy nie ruszono z miejsca, nie oznaczał, że Brunetti kłamie.