– Czy ktoś od was kontaktował się z moim szefem? – spytał Brunetti, kiedy samochód włączył się w gęsty ruch.
– Z Pattą? – Della Corte wymówił nazwisko z cichym cmoknięciem, które mogło znaczyć bardzo wiele. Albo nic.
– Tak.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Dlaczego pytasz?
– Poradził mi, żebym nie mieszał się do dochodzenia w sprawie śmierci Favera. Samobójczej śmierci. Pomyślałem, że mógł mu to podsunąć ktoś od was.
– Możliwe – przyznał della Corte.
– Miałeś nowe kłopoty?
– Nie, właściwie nie. Wszyscy traktują śmierć Favera jako samobójstwo. Śledztwo, które prowadzę w tej sprawie, prowadzę w wolnym czasie i na własny rachunek.
– Jak teraz? – spytał Brunetti, wykonując ręką gest, którym objął samochód i kierowcę.
– Tak. Mam prawo jeść obiad, gdzie chcę.
– I zaprosić znajomego z Wenecji?
– Zgadza się.
Samochód zatrzymał się przed restauracją. Umundurowany kierowca wyskoczył z wozu i otworzył pasażerom drzwi.
– Jedź coś przekąsić, Rinaldi – powiedział della Corte. – Wróć po nas o trzeciej.
Młody policjant zasalutował i wsiadł z powrotem do wozu.
Po obu stronach wejścia do restauracji stały araukarie w glinianych donicach. Drzwi otworzyły się, ledwo della Corte i Brunetti się do nich zbliżyli.
– Witam panów – rzekł ubrany w ciemny garnitur mężczyzna o długiej twarzy i spojrzeniu baseta.
– Dzień dobry. Nazywam się della Corte. Zarezerwowałem telefonicznie stolik dla dwóch osób.
– Proszę za mną.
Mężczyzna wziął dwie podłużne karty dań z biureczka przy drzwiach, po czym wprowadził gości do małej salki, w której mieściło się zaledwie sześć czy siedem stolików; tylko jeden był wolny. Kiedy mijali sklepione łukiem wejście do drugiej sali, Brunetti zobaczył, że w niej też siedzą prawie sami mężczyźni, na oko biznesmeni. Ponieważ przez umieszczone wysoko okna wpadało niewiele światła, oba pomieszczenia rozjaśniał ciepły blask lamp zawieszonych pomiędzy dębowymi belkami na suficie. Kapitan z komisarzem przeszli obok stołu, na którym czekały przeróżne antipasti: salami, małże, prosciutto, kalmary. Mężczyzna w ciemnym garniturze podprowadził ich do wolnego stolika, wysunął dla Brunettiego krzesło, po czym położył przed nimi karty dań.
– Czy mogę panom zaproponować na początek prosecco? – zapytał.
Obaj skinęli głowami; mężczyzna odszedł.
– Właściciel? – spytał Brunetti.
– Tak.
– Dlaczego jest taki spięty?
– Wszyscy są spięci, kiedy przychodzi policja, żeby zadawać pytania. – Della Corte podniósł kartę i trzymając na odległość wyprostowanej ręki, zaczął ją uważnie studiować. Przeczytał całą, po czym odłożył na bok i rzekł: – Podobno kaczka jest tu wyśmienita.
Żadne inne danie nie wydało się Brunettiemu równie kuszące. Zamknął kartę i położył na stoliku. Akurat wrócił właściciel z butelką prosecco. Napełniwszy dwa wąskie kieliszki stojące na prawo od talerzy gości, przekazał butelkę kelnerowi.
– Wybrał już pan, capitano?
– Fettuccine z truflami – oświadczył della Corte.
Brunetti skinął głową, dając znać, że zamawia to samo.
– A potem kaczkę.
Brunetti znów skinął głową.
– Do posiłku proponuję wino Merlot del Piave – powiedział właściciel.
Kiedy della Corte wyraził uśmiechem aprobatę, właściciel lokalu skłonił się lekko i zostawił ich samych.
Della Corte podniósł kieliszek i upił łyk musującego wina. Brunetti poszedł za jego przykładem. Dopóki nie przyniesiono pierwszego dania, rozmawiali o wszystkim i o niczym. W pewnym momencie kapitan oznajmił, że ostatnie wybory prawdopodobnie spowodują radykalne zmiany w padewskiej policji, przynajmniej na najwyższych szczeblach.
Brunetti, pamiętając ostatnie wybory burmistrza Wenecji, nic nie odpowiedział. Żaden z dwóch kandydatów mu nie odpowiadał – ani wystawiony przez postkomunistów filozof bez doświadczenia w administracji, ani biznesmen wysunięty przez Ligę Północną – tak więc w końcu na nikogo nie oddał głosu, choć nie przyznał się do tego Paoli, która, uradowana zwycięstwem filozofa, nawet nie spytała męża, na kogo głosował. Może wszystkie te nowe wybory sprawią, że powoli coś się wreszcie zacznie zmieniać. Ale Brunetti w to wątpił; zbyt długo miał do czynienia z ludźmi ze sfer rządowych, aby wierzyć, iż możliwe są jakiekolwiek zmiany oprócz drobnych, kosmetycznych.
Skierował uwagę na stół, na którym pojawiły się talerze z fettucine, połyskującym od roztopionego masła. Po chwili wrócił właściciel, niosąc w jednej ręce małą truflę na białym talerzyku, a w drugiej metalową tarkę. Pochylił się nad talerzem della Cortego i biorąc do ręki truflę, starł połowę; następnie zrobił to samo, stając u boku Brunettiego. Wonny leśny zapach wzbił się znad parującego fettucine i rozszedł wokół stolika. Brunetti zakręcił widelcem, żeby nabrać porcję makaronu, i zaczął jeść, rozkoszując się idealnie ugotowanym fettucine pokrytym cienką warstewką masła i czując na języku mocny, aromatyczny smak trufli.
Della Corte najwyraźniej nie był typem człowieka, który psuje przyjemność z posiłku rozmową, więc prawie nie odzywali się aż do momentu, kiedy skończyli jeść – kaczka okazała się niemal tak dobra jak trufle, choć dla Brunettiego nic się nigdy nie mogło równać z truflami – i siedzieli już tylko nad kieliszkami calvadosu.
Właśnie wtedy do stolika podszedł niski, brzuchaty mężczyzna. Miał na sobie białą marynarkę i czarną szarfę, identyczną jak kelner, których ich obsługiwał.
– Signor Germani powiedział, że chce pan ze mną pomówić, capitano.
– Czy to z panem rozmawiałem dziś rano? – spytał della Corte, dając mu znak, żeby usiadł.
Kelner odsunął krzesło dalej od stolika, żeby zmieścić swój pękaty brzuch.
– Tak – odparł.
– Chciałbym, żeby wszystko powtórzył pan mojemu koledze.
– Więc tak jak panu mówiłem – zaczął kelner, patrząc cały czas na kapitana – nie od razu go rozpoznałem na zdjęciu w gazecie. Dopiero potem, kiedy strzygł mnie fryzjer, nagle zdałem sobie sprawę, że przecież widziałem tego człowieka. I wtedy zadzwoniłem na policję.
Della Corte skinął głową i uśmiechnął się, jakby chciał pochwalić kelnera za spełnienie obywatelskiego obowiązku.
– Proszę kontynuować.
– Chyba nie zdołam powiedzieć nic ponad to, co mówiłem przez telefon. Był z kobietą. Już ją panu opisałem.
– Czy mógłby pan zrobić to jeszcze raz?
– Wysoka, prawie jego wzrostu. Ciemnoblond włosy, jasna cera, oczy też raczej jasne. Byli tu już kiedyś wcześniej.
– Kiedy? – spytał della Corte.
– Raz jakiś miesiąc temu, a przedtem w lecie, nie pamiętam dokładnie kiedy. Ale było gorąco. Kobieta miała żółtą sukienkę.
– Jak się zachowywali?
– Jak się zachowywali? Ma pan na myśli ich maniery?
– Nie. Raczej to, jak odnosili się do siebie.
– Aha, interesuje pana, czy coś ich łączyło, tak?
– Tak – potwierdził della Corte.
– Nie sądzę. Było dla mnie oczywiste, że nie są małżeństwem – rzekł kelner i zanim della Corte zdążył spytać, dlaczego tak uważa, oznajmił: – Sam nie wiem, na czym to polega, ale zawsze poznaję, czy dwoje ludzi jest małżeństwem, czy nie. Właśnie po tym, jak się do siebie odnoszą. Wszystko jedno, kochają się czy nienawidzą, to gdy są małżeństwem, w ich zachowaniu nie ma sztuczności, skrępowania. – Zamachał bezradnie rękami, jakby to było zbyt skomplikowane, aby mógł wyjaśnić.