Brunetti rozumiał, o co kelnerowi chodzi, choć sam też nie potrafiłby ująć tego w słowa.
– Ale tamtych dwoje się tak nie zachowywało? – spytał, po raz pierwszy zabierając głos.
Grubas potrząsnął głową.
– Słyszał pan, o czym rozmawiali?
– Nie. Ale wydawali się bardzo z czegoś zadowoleni. W pewnym momencie mężczyzna pokazał kobiecie jakieś papiery. Studiowała je przez dłuższą chwilę. Właśnie wtedy włożyła okulary.
– Wie pan, co to były za papiery? – spytał della Corte.
– Nie. Oddała mu je, kiedy przyniosłem główne danie.
– Co z nimi zrobił?
– Pewnie schował do kieszeni marynarki. Nie widziałem.
Brunetti zerknął na della Cortego, ale ten potrząsnął głową, co miało znaczyć, że nie znaleziono przy zwłokach żadnych papierów.
– Niech pan spróbuje opisać kobietę nieco dokładniej – poprosił della Corte.
– Tak jak panu mówiłem, wyglądała na trzydzieści kilka lat. Włosy ciemnoblond, ale chyba farbowane. A może tylko rozjaśnione, nie wiem. Cera jasna, jasne oczy.
– Coś jeszcze? – spytał Brunetti, uśmiechając się i pociągając łyk calvadosu, jakby jego pytanie nie było szczególnie istotne.
– Wtedy o tym nie myślałem, ale teraz, kiedy wiem, że ten człowiek nie żyje, że zginął z własnej ręki, mam wrażenie…
Brunetti i della Corte słuchali bez słowa.
– No, że coś między nimi było nie tak. – Grubas wyciągnął rękę i zgarnął ze stołu kilka okruszków. Nie mając co z nimi zrobić, schował je do kieszeni marynarki. Po czym, zachęcony milczeniem obu policjantów, kontynuował; mówił powoli, z namysłem. – Kiedy oglądała te papiery, nagle uniosła głowę i jakoś dziwnie na niego spojrzała.
Zapadło dłuższe milczenie.
– To znaczy jak? – spytał w końcu della Corte.
– Sam nie wiem. Nie ze złością. Raczej tak, jak patrzy się na zwierzę w zoo albo na coś, czego się nigdy dotąd nie widziało. Jakby… jakby jej towarzysz należał do innego gatunku albo przyleciał z kosmosu. Nie wiem, czy wyrażam się jasno… – Kelner umilkł niepewnie.
– Czy jej spojrzenie wyrażało groźbę?
– Och nie, bynajmniej. – Potrząsnął z przekonaniem głową. – To właśnie było najdziwniejsze, w jej oczach nie było gniewu. Nie było nic. – Wepchnął ręce do kieszeni i uśmiechnął się z zażenowaniem. – Przepraszam. Nie umiem tego dobrze wyjaśnić.
– Czy on zauważył to jej spojrzenie? – spytał Brunetti.
– Nie, w tym momencie nalewał wino.
– A w przeszłości? – zapytał Brunetti. – Zachowywali się przyjaźnie?
– O tak. Zawsze zachowywali się przyjaźnie, ostatnim razem również. Ale bez wylewności. Ot, jak zwykli znajomi.
– A czy w przeszłości też pokazywali sobie jakieś papiery?
– Nie. Wie pan, co mnie najbardziej uderzyło? Że patrząc na nich, człowiek miał wrażenie, że to dwoje ludzi interesu jedzących wspólnie posiłek. Atrakcyjna kobieta i przystojny mężczyzna, a jednak nie było między nimi żadnej iskry, śladu tego napięcia, jakie wytwarza się między parą ludzi, którzy są sobą zainteresowani. Tak, kiedy się nad tym teraz zastanawiam, myślę, że właśnie to wydało mi się takie dziwne. – Uśmiechnął się, zadowolony, że wreszcie zdołał sprecyzować swoje spostrzeżenia.
– Pamięta pan, jakie pili wino? – spytał Brunetti.
Kelner i della Corte obaj spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
– Barolo – odparł grubas po dłuższym namyśle. – Dobre, krzepkie czerwone wino. Pasowało do bistecche. Potem, do deseru, pili vin santo.
– Czy Favero w jakimkolwiek momencie odchodził od stolika? – spytał Brunetti, pomyślawszy, że wtedy łatwo byłoby wrzucić mu środek nasenny do kieliszka.
– Nie pamiętam. Może.
– Czy płacił kartą kredytową?
– Nie, gotówką. O ile pamiętam, za każdym razem płacił gotówką.
– Czy poza tymi trzema razami był tu jeszcze kiedyś? Może pan akurat miał wolne…?
– Pytałem innych kelnerów. Nikt go nie pamięta. Myślę, że nie. We wtorki i środy lokal jest zamknięty, a w pozostałe dni pracuję. Od trzynastu lat nie brałem urlopu, więc gdyby tu przyszli, na pewno bym ich zauważył. Zwłaszcza ją, bo rzuca się w oczy. Gotów bym się założyć, że byli tu tylko te trzy razy, o których wspominałem; raz w zeszłym tygodniu i dwa razy wcześniej.
Della Corte spojrzał na Brunettiego, ale ten potrząsnął głową. Nie miał więcej pytań. Kapitan wyjął z kieszeni wizytówkę.
– Gdyby się coś panu przypomniało, niech pan śmiało do mnie dzwoni. – Wręczył kelnerowi wizytówkę i dodał neutralnym tonem: – Tylko proszę zaznaczyć, że chce pan mówić właśnie ze mną, dobrze?
Kelner schował wizytówkę, wstał, odszedł parę kroków, nagle zatrzymał się i cofnął do stolika.
– Chce pan jej okulary?
– Słucham? – spytał della Corte.
– Okulary. Zostawiła je na sąsiednim krześle. Zdjęła z nosa, kiedy przejrzała papiery, a potem zapomniała zabrać. Znaleźliśmy je dopiero, kiedy oboje wyszli. To co, chce pan?
– Tak, oczywiście – powiedział szybko kapitan.
Kelner oddalił się; wkrótce wrócił, trzymając w jednej ręce skórzany futerał, a w drugiej okulary w drucianej oprawie.
– Proszę spojrzeć – rzekł z niemal dziecięcą radością, jakby chciał zademonstrować im magiczną sztuczkę, po czym zaczął wyginać oprawki; gięły się na wszystkie strony jak z gumy, a potem wracały do poprzedniego kształtu. – Niezwykłe, co?
Wręczył okulary i futerał della Cortemu, następnie przeszedł przez restaurację i znikł za drzwiami wiodącymi do kuchni.
– Dlaczego się nie łamią? – spytał della Corte, trzymając okulary jedną ręką i wyginając je drugą, tak jak kelner.
– Są z tytanu – odparł Brunetti, choć pytanie kapitana było najwyraźniej retoryczne.
– Słucham?
– Są z tytanu – powtórzył komisarz. – Moja żona była w zeszłym miesiącu u optyka i mówiła mi, że widziała takie oprawki. Mogę? – Wyciągnął dłoń, a kiedy della Corte dał mu okulary, podniósł je do oczu, szukając znaku producenta. Znalazł go po wewnętrznej stronie prawego uchwytu, tuż przy zawiasie. – Zobacz. – Wskazał kapitanowi maleńki znaczek.
– Przeczytaj mi. Nic nie widzę bez okularów.
– To po japońsku. Przynajmniej tak mi się zdaje. Bo robią je tylko Japończycy.
– Japończycy zrobili te okulary? – zdziwił się della Corte.
– Oprawki – wyjaśnił Brunetti. – Oprawki tego rodzaju kosztują blisko milion lirów. Tak mi mówiła żona. Jeśli te są tytanowe, a wszystko na to wskazuje… – wygiął je w precel i puścił; natychmiast przybrały dawny kształt -…to właśnie tyle musiały kosztować. – Uśmiechnął się błogo, jakby znów zamieniły się w milion lirów, a on mógł ten milion zatrzymać dla siebie.
– Dlaczego się uśmiechasz? – spytał della Corte.
– Powinno być łatwo znaleźć optyka, który sprzedaje japońskie oprawki, zwłaszcza takie za milion lirów.
Uśmiech, jaki pojawił się na twarzy della Cortego, na pewno wart był niewiele mniej.
Rozdział 21
Optyk ustalił na podstawie szkieł wadę wzroku właścicielki. Wbrew pozorom znalezienie zakładu, w którym sprzedane były tak drogie importowane oprawki, okazało się trudniejsze, niż kapitan z komisarzem początkowo sądzili. Po pierwsze, della Corte, któremu polecono traktować śmierć Favera jako samobójstwo, nie miał dużo czasu na poszukiwania. A po drugie, oprawki wcale nie musiały być kupione w Padwie.