Rozległo się pukanie i drzwi się uchyliły. Brunetti wziął od Graviniego metalową tacę. Kiedy wracał na miejsce, Mara przysunęła trzecie krzesło, żeby miał gdzie wszystko postawić. Oboje posłodzili kawę, po czym Brunetti wskazał dziewczynie talerz z kanapkami. Potrząsnęła głową.
– Nie, najpierw dokończę tę historię – powiedziała, upijając łyk kawy. – Nie byłam głupia; wiedziałam, jaki mam wybór. Więc zaczęłam odstawiać numerki. Na początku było trudno, ale potem przywykłam. To było dwa lata temu.
– Co potem? Jak trafiłaś z Mediolanu do Mestre?
– Pochorowałam się, dostałam zapalenia płuc. Nie znoszę zimnego klimatu. – Wzdrygnęła się na samą myśl. – Kiedy byłam w szpitalu, bar spłonął. Słyszałam, że został podpalony. Nie wiem, jak było naprawdę, ale mam nadzieję, że ktoś rzeczywiście puścił tę budę z ogniem. Tego dnia, gdy wypisywano mnie ze szpitala, zjawił się Franco… – wykonała gest w stronę ściany po lewej, jakby wiedziała, że alfons znajduje się w sąsiednim pomieszczeniu -…zapłacił za moje leczenie i przywiózł mnie tutaj. Od tego czasu pracuję dla niego. – Dopiła kawę i odstawiła filiżankę na tacę.
Brunetti faktycznie tysiące razy słyszał takie historie, ale po raz pierwszy kobieta, która mu ją opowiadała, nie użalała się nad sobą i nie usiłowała się przedstawić jako ofiara potężnych sił, na które nie ma wpływu.
– Czy on… – wskazał głową tę samą ścianę co dziewczyna, choć tak się akurat składało, że Franco trzymany był w pomieszczeniu po przeciwnej stronie -…czy ma jakieś powiązania z właścicielem tego baru w Mediolanie? Albo z właścicielem baru, w którym pracujesz obecnie? Albo z Eduardem?
– Nie wiem. – Utkwiła wzrok w podłodze.
Brunetti milczał.
– Myślę, że mnie odkupił. Albo odkupił mój kontrakt – powiedziała wreszcie, podnosząc głowę. – Bo co?
Nie widział powodu, żeby ją okłamywać.
– Trafiliśmy na numer baru Pinetta w trakcie pewnego śledztwa. Próbujemy się dowiedzieć, o co chodzi.
– Czego dotyczy to śledztwo?
– Nie mogę ci wyjawić – oznajmił Brunetti. – Ale nie ma związku z tobą, Eduardem czy podobnymi sprawami.
– Mogę zadać pytanie?
Ilekroć Chiara używała tego zwrotu, Brunetti żartował z niej, że przecież nie mogłaby zadać odpowiedzi, ale teraz powiedział tylko:
– Oczywiście.
– Czy to śledztwo… czy ma coś wspólnego z… – Szukała właściwego sformułowania. – Z tym, że niektóre z nas umierają?
– Niektóre z nas?
– Kurwy.
– Nie – odparł szybko; wiedział, że mu wierzy. – Dlaczego pytasz?
– Właściwie bez powodu. Po prostu krążą różne plotki. – Podniósłszy kanapkę, ugryzła niewielki kęs, po czym strzepnęła ręką okruszki, które spadły jej na bluzkę.
– Jakie plotki?
– Nic takiego. – Ugryzła następny kęs.
– Posłuchaj, Maro – zaczął Brunetti, niepewny, jaki najlepiej przyjąć ton. – Jeśli chcesz mi coś powiedzieć albo o coś mnie spytać, ręczę ci, że nikt się o tym nie dowie. Nie mówię oczywiście o jakichś zbrodniach – dodał szybko, zanim dziewczyna zdążyła powiedzieć cokolwiek – ale o normalnych sprawach. Możesz mi zaufać.
– Nie będzie protokołu?
– Nie będzie.
– Jak panu na imię?
– Guido.
– Hydraulik Guido? – Uśmiechnęła się na myśl, że posłużył się swoim prawdziwym imieniem.
Skinął głową. Mara ugryzła kanapkę.
– Krążą dziwne pogłoski – rzekła, po czym spojrzała na swoją bluzkę i znów strzepnęła okruchy. – Sam pan wie, jak szybko wieść się niesie. W każdym razie słyszałam różne rzeczy. Już nie wiem, gdzie i od kogo.
– Co słyszałaś, Maro?
– Że ktoś nas morduje. – Potrząsnęła głową. – Nie, inaczej. Nie morduje. Ale dziewczyny umierają.
– Jak to umierają?
– Najpierw ta młoda. Nie pamiętam, jak się nazywała, była Jugosłowianką. Zabiła się w lecie, a potem Anję, Bułgarkę, zabił klient. Nie znałam tej małej z Jugosławii, ale Anję tak. Szła z każdym.
Brunetti pamiętał obie zbrodnie; wiedział też, że policji nie udało się nawet ustalić nazwisk ofiar.
– A potem ta ciężarówka, która zjechała z szosy i się rozbiła. – Dziewczyna umilkła i spojrzała na Brunettiego.
Nie kojarzył, jaki wypadek Mara ma na myśli. Niby przez mgłę coś sobie przypominał, ale wspomnienie było bardzo mętne.
– Koleżanka mówiła, że podobno te dziewczyny jechały tu do roboty. Zapomniałam skąd.
– Miały pracować jako prostytutki? – Brunetti natychmiast pożałował pytania.
Mara nie odpowiedziała. Wyraz jej oczu zmienił się, jakby opadła w nich zasłona.
– Nie pamiętam – rzekła po chwili.
Komisarz poznał po jej głosie, że swoim obcesowym pytaniem przeciął cienką nić porozumienia, jaka na krótko się między nimi zawiązała.
– Informowałaś kogoś o tym?
– Ma pan na myśli policję? – Prychnęła sarkastycznie, po czym cisnęła nie dojedzoną kanapkę na talerz. – Czy jestem o coś oskarżona?
– Nie.
– Więc mogę już iść?
Młoda sympatyczna dziewczyna, z którą rozmawiał, znikła; jej miejsce zajęła kurwa z baru, za którą poszedł do pokoju.
– Tak, możesz wyjść, kiedy tylko zechcesz – odparł; nim zdążyła wstać, wskazał ścianę, za którą wcale Franca nie było, i spytał: – Uważasz, że to bezpieczne wychodzić, zanim zwolnimy jego?
– Co tam on! – Wydęła pogardliwie wargi.
Brunetti zastukał do drzwi.
– Signorina jest wolna – powiedział, kiedy Gravini otworzył.
Mara zgarnęła z krzesła kurtkę, minęła Brunettiego i bez słowa wyszła na korytarz. Kiedy znikła za rogiem, komisarz spojrzał na Graviniego.
– Dziękuję za kawę – rzekł, biorąc od podwładnego teczkę, którą ten wciąż trzymał w ręce.
– Drobiazg, panie komisarzu.
– Proszę sprzątnąć tacę, a ja tymczasem zajrzę do pokoju obok.
– Mam kupić papierosy? Albo przynieść kawę?
– Nie. I tak jest mi winien pięćdziesiąt tysięcy lirów.
Kiedy Brunetti wszedł do pomieszczenia, w którym przebywał Franco, wystarczył mu jeden rzut oka na alfonsa, aby wiedzieć o nim wszystko, co potrzebował. Franco był twardym gościem, który nie bał się glin i nie pozwalał sobie w kaszę dmuchać. Z akt, a także ze słów della Cortego wynikało, że to narkoman. Narkoman, który od ponad dziesięciu godzin nie miał dostępu do heroiny, bo spędził noc w areszcie policyjnym.
– Dzień dobry, signor Silvestri – rzekł uprzejmie Brunetti, jakby przyszedł porozmawiać o rozgrywkach piłki nożnej.
Silvestri wyprostował ramiona i spojrzał na komisarza. Rozpoznał go natychmiast.
– Hydraulik – mruknął i splunął na podłogę.
– Ależ signor Silvestri – powiedział wyrozumiałym tonem Brunetti, siadając na jednym z dwóch wolnych krzeseł. Otworzył teczkę i spojrzał na górną kartkę, a potem tę pod spodem. – Napaść i czerpanie korzyści z nierządu; widzę, że był pan też aresztowany za handel narkotykami… – zerknął na poprzednią kartkę -…w styczniu ubiegłego roku. Dwa nowe udokumentowane przypadki przyjmowania od klientów pieniędzy przeznaczonych dla prostytutki sprawią panu trochę nieprzyjemności, ale podejrzewam, że…
– Nie marnujmy czasu, dobrze, panie hydrauliku? – przerwał Silvestri. – Niech mnie pan po prostu oskarży, a ja zadzwonię do mojego adwokata, żeby przyjechał i mnie wyciągnął.
Zmierzywszy go od niechcenia wzrokiem, komisarz zobaczył, że alfons trzyma dłonie mocno zaciśnięte, a czoło ma wilgotne od potu.