Wszystko wskazywało na to, że pociąg pozostanie na stacji przez całą noc. Część pasażerów wysiadła, aby zadzwonić do krewnych w Trieście i uprzedzić ich o spóźnieniu, kiedy na torze za pociągiem pojawił się elektrowóz. Połączono go z ostatnim wagonem, kiery tym samym przemieniono w początek składu. Następnie trzej mechanicy w niebieskich kombinezonach zeszli z peronu na szyny i odłączyli dotychczasowy pierwszy wagon, w którym wciąż znajdowały się zwłoki. Wzdłuż wagonów przebiegł konduktor, wołając: In partenza, in partenza, siamo in partenza, i pasażerowie na peronie zaczęli pośpiesznie wskakiwać do środka. Konduktor zatrzasnął jedne drzwi, drugie, po czym wsiadł, akurat kiedy pociąg wolno ruszył z miejsca. W tym czasie, w gabinecie naczelnika stacji, Cristina Merli starała się wytłumaczyć, dlaczego powinno się ja zwolnić z zapłacenia kary w wysokości miliona lirów za pociągnięcie hamulca bezpieczeństwa.
Rozdział 5
Guido Brunetti dowiedział się o zamordowaniu mecenasa Carla Trevisana dopiero nazajutrz rano, w dodatku w zupełnie nieprofesjonalny sposób, gdyż z ogromnego nagłówka w „Il Gazzettino”, tego samego dziennika, który dwukrotnie wychwalał avvocato Trevisana podczas jego kadencji radnego. Avvocato Assassinato sul Treno – głosił napis w „Il Gazzettino”, „La Nuova” zaś, jak zawsze skora do melodramatyzowania, przyciągała uwagę sformułowaniem Il Treno della Morte. Brunetti zobaczył nagłówki w drodze do pracy i zatrzymał się, żeby kupić obie gazety, po czym przeczytał zamieszczone w nich artykuły, stojąc na Ruga Orefici i nie zwracając uwagi na przepychających się obok przechodniów robiących poranne sprawunki. Oba artykuły podawały tylko garść podstawowych faktów: avvocato został zastrzelony w pociągu, zwłoki znaleziono, kiedy pociąg przejeżdżał przez lagunę, policja rozpoczęła rutynowe dochodzenie.
Brunetti uniósł głowę i przesunął wolno nic nie widzącym wzrokiem po straganach uginających się od owoców i warzyw. Rutynowe dochodzenie? Kto miał wczoraj dyżur? Czemu go nie powiadomiono? A skoro nie skontaktowano się z nim, to w takim razie z kim?
Ruszył dalej w kierunku komendy, przypominając sobie po drodze wszystkie dochodzenia prowadzone aktualnie i zastanawiając się, komu przydzielone zostanie śledztwo w sprawie morderstwa. Sam właśnie kończył sprawę, która na drobną, wenecką skalę wiązała się z ogromną pajęczyną przekupstwa i korupcji, jaka w ciągu ostatnich kilku lat wyrosła w Mediolanie i rozprzestrzeniła się na cały kraj. Pobudowano autostrady, w tym jedną łączącą miasto z lotniskiem, wydając na to miliardy lirów. Dopiero po ukończeniu budowy zaczęto się zastanawiać, że połączenie z niedużym lotniskiem, przystosowanym do obsługi poniżej stu lotów dziennie, znakomicie zapewniały istniejące drogi, tym bardziej że wielu podróżnych i tak wolało korzystać z regularnie kursujących tramwajów wodnych oraz prywatnych łodzi. Zakwestionowano sens wyłożenia tak ogromnych kwot z pieniędzy publicznych na budowę autostrady, której powstania w żaden logiczny sposób nie dawało się uzasadnić. W końcu sprawa trafiła do Brunettiego, co doprowadziło do wystawienia nakazu zamrożenia aktywów oraz aresztowania właściciela firmy budowlanej, wykonawcy większości prac przy kładzeniu autostrady, a także trzech członków rady miejskiej, którzy najzagorzalej walczyli o to, aby miasto z tą konkretną firmą podpisało kontrakt.
Drugi commissario zajmował się sprawą kasyna: okazało się, że krupierzy po raz kolejny wpadli na to jak pokonać system i ciągnąć nielegalnie zyski. Trzeci prowadził dochodzenie w sprawie przedsiębiorstw w Mestre kontrolowanych przez mafię; śledztwo zataczało coraz szersze kręgi i, niestety, coraz dalej było do końca.
Tak więc, doszedłszy do gmachu komendy. Brunetti wcale się nie zdziwił, gdy strażnicy przy drzwiach oznajmili mu na powitanie:
– Szef chce pana widzieć.
Jeśli vice-questore Patta chciał go widzieć tak wcześnie rano, mogło to oznaczać, że ubiegłego wieczoru zadzwoniono właśnie do Patty, a nie do jednego z commissari. I skoro Patta uznał za stosowne pojawić się w pracy niemal o świcie, oznaczało to, że Trevisan był znacznie ważniejszą osobą lub o wiele lepiej ustosunkowaną, niż się Brunettiemu zdawało.
Brunetti wszedł do swojego gabinetu, powiesił płaszcz, po czym zerknął na biurko. Nie dojrzał na nim nic, czego nie było tam ubiegłego wieczoru, zatem raporty sporządzone w związku z morderstwem trafiły bezpośrednio do Patty. Zbiegł tylnymi schodami na dół i otworzył drzwi pokoju, w którym urzędowała sekretarka szefa. Signorina Elettra Zorzi, podobna do konwalii w białej sukience z krepdeszynu prowokująco pofałdowanej na piersiach, wyglądała tak, jakby zjawiła się w biurze wyłącznie po to, aby spotkać się z fotografem z „Vogue”.
– Buongiorno, commissario – powiedziała z uśmiechem, unosząc głowę znad pisma, które leżało otwarte na biurku.
– Trevisan? – spytał Brunetti.
Skinęła głową.
– Szef od dziesięciu minut rozmawia przez telefon. Z burmistrzem.
– Kto zadzwonił do kogo?
– Burmistrz do szefa – odparła. – A dlaczego pan pyta? Czy to istotne?
– Tak, bo oznacza, że pewnie nic nie wiemy.
– Dlaczego?
– Gdyby szef zadzwonił do burmistrza, oznaczałoby to, że chce zapewnić burmistrza, że nad wszystkim panujemy, że mamy podejrzanego, który wkrótce przyzna się do winy. Ale jeśli dzwoni burmistrz, oznacza to, że sprawa Trevisana jest ważna i zależy mu, byśmy się z nią szybko uporali.
Signorina Elettra zamknęła pismo i przesunęła je na skraj biurka. Brunetti pamiętał, że na początku chowała pisma do szuflady; teraz nawet nie przekręcała ich wierzchem do dołu.
– O której się zjawił? – spytał.
– O ósmej trzydzieści. – I zanim Brunetti zdążył zapytać o cokolwiek więcej, oznajmiła: – Powiedziałam mu, że pan już jest w pracy, ale musiał na chwilę wyjść, żeby przesłuchać służącą Leonardisów.
Brunetti rozmawiał ze służącą wczorajszego popołudnia w związku ze śledztwem w sprawie właściciela firmy budowlanej; rozmawiał, ale niczego się od niej nie dowiedział.
– Grazie – rzekł. Nieraz się dziwił, jak to możliwe, że osoba o tak naturalnych skłonnościach do kłamstwa jak signorina Elettra zdecydowała się pracować w policji.
Zerknąwszy na biurko, sekretarka szefa spostrzegła, że czerwone światełko na telefonie przestało mrugać.
– Skończyli rozmawiać.
Brunetti skinął głową i ruszył do drzwi gabinetu. Zastukał, poczekał na okrzyk Avanti, po czym wszedł do środka.
Chociaż vice-questore zjawił się wcześnie w pracy, nie zaniedbał porannej toalety; w powietrzu unosił się ostry zapach wody po goleniu, a przystojna twarz Patty była tak gładko ogolona, że aż lśniła. Brunetti zwrócił uwagę na wełniany krawat i jedwabny garnitur: Patta wyraźnie nie był niewolnikiem tradycji.
– Gdzieś się podziewał? – spytał szef zamiast powitania.
– Wpadłem do Leonardisów. Porozmawiać z ich służącą.
– I co?
– Nic nie wie.
– Nieważne. – Patta wskazał krzesło stojące przed biurkiem. – Siadaj, Brunetti. – A kiedy komisarz spełnił polecenie, zapytał: – Słyszałeś już? – Nie musiał tłumaczyć, co ma na myśli.
– Tak – potwierdził Brunetti. – Jak to się stało?
– Ktoś zastrzelił go wczoraj wieczorem w pociągu z Turynu. Oddał dwa strzały, oba w korpus. Jeden pocisk pewnie rozerwał tętnicę, bo było mnóstwo krwi.