Doświadczenie nauczyło komisarza, że najlepiej pozwolić, aby podejrzani sami wybrali miejsce na spotkanie z przedstawicielem prawa; z reguły wybierali lokum, w którym czuli się najpewniej, co z kolei dawało im złudne poczucie, że panują nad przebiegiem rozmowy. Tak jak było do przewidzenia, signora Trevisan zaproponowała własne mieszkanie. Brunetti zjawił się punktualnie o piątej trzydzieści. Wciąż negatywnie nastawiony do świata po rozmowie z Frankiem Silvestrim, z góry krzywił się na myśl o ewentualnych przejawach gościnności wdowy; jeśli zaoferuje mu drinka, będzie to oznaczało, że udaje kobietę światową; jeśli herbatę, będzie to oznaką jej drobnomieszczaństwa.
Ale kiedy signora Trevisan, ubrana w prostą granatową sukienkę, wprowadziła go do salonu, w którym znajdowało się za mało foteli, a za dużo bibelotów mających świadczyć o znakomitym guście właścicielki, Brunetti zdał sobie sprawę, że zbyt wysoko ocenił swoją pozycję. Nikt nie zamierzał traktować go tu jak przedstawiciela władz, lecz jak intruza. Wprawdzie wdowa podała mu rękę, a Martucci wstał na jego widok, lecz najwyraźniej postanowili zachować tylko najbardziej podstawowe wymogi uprzejmości. Ich poważny sposób bycia i posępne miny miały go przekonać, że zakłóca żałobę; wspólną żałobę po utracie najdroższego męża i serdecznego przyjaciela. Jednakże po spotkaniu z sędzią Beniaminem Brunetti był do obojga nastawiony sceptycznie; poza tym wcześniejsza rozmowa z Frankiem Silvestrim nastawiła go sceptycznie do całej ludzkości.
Szybko wyrecytował zwyczajowe podziękowania za to, że zechcieli się z nim zobaczyć. Martucci kiwnął głową; wdowa Trevisan nie dała żadnego znaku, że w ogóle cokolwiek słyszała.
– Signora Trevisan, pragnę uzyskać od pani informacje na temat finansów męża – oświadczył Brunetti.
Nie zareagowała; nawet nie spytała, o jakie dokładnie informacje mu chodzi.
– Czy może mi pani powiedzieć, co się stanie z kancelarią?
– O to może pan spytać mnie – wtrącił Martucci.
– Pytałem pana dwa dni temu – rzekł Brunetti. – Niewiele mi pan powiedział.
– Obecnie wiem znacznie więcej.
– Czy to znaczy, że wdowa udostępniła panu testament? – Brunetti z zadowoleniem spostrzegł, że jego bezceremonialność zaskoczyła ich oboje.
– Signora Trevisan poprosiła mnie, żebym poprowadził sprawy spadkowe jej męża – oznajmił spokojnym, uprzejmym tonem Martucci. – To chyba wszystko wyjaśnia.
– Owszem – przyznał Brunetti. Zaskoczyło go, że Martucci nie daje się wyprowadzić z równowagi, ale przecież był prawnikiem nawykłym do tego, by panować nad sobą i nie okazywać emocji podczas najbardziej skomplikowanych negocjacji handlowych. – A więc co się stanie z kancelarią?
– Signora Trevisan będzie miała sześćdziesiąt procent.
Komisarz milczał tak długo, że w końcu Martucci poczuł się zmuszony dodać:
– A ja czterdzieści procent.
– Kiedy sporządzono testament?
– Przed dwoma laty – odpowiedział bez wahania prawnik.
– A kiedy pan podjął pracę w kancelarii, avvocato Martucci?
Signora Trevisan skierowała swoje blade oczy na Brunettiego i odezwała się po raz pierwszy, odkąd weszli do salonu.
– Chciałabym wiedzieć, commissario, jakiemu celowi służy ta rozmowa poza zaspokojeniem pańskiej wulgarnej ciekawości?
– Jej jedynym celem jest uzyskanie informacji, które pomogą mi znaleźć osobę winną śmierci pani męża.
– Uważam, że pańskie pytania miałyby sens tylko wówczas, gdyby istniał związek między testamentem męża a jego śmiercią – oznajmiła, opierając łokcie na poręczach fotela i składając dłonie jak do modlitwy. – Czy może moje rozumowanie wydaje się panu naiwne?
Kiedy Brunetti nic nie odrzekł, pozwoliła sobie na cień ironicznego uśmiechu.
– Naiwne, infantylne, prostoduszne? – dodała.
– Cenię prostotę, signora – odparł Brunetti, zadowolony, że przynajmniej jedno z nich udało mu się wyprowadzić z równowagi. – Dlatego zadaję proste pytania, na które łatwo można udzielić odpowiedzi. Jak właśnie to, jak długo signor Martucci pracował u pani męża.
– Dwa lata – oświadczył prawnik.
Brunetti skoncentrował na nim całą uwagę.
– W jaki sposób zmarły rozporządził resztą swojego majątku? – zapytał.
Martucci miał zamiar odpowiedzieć, gdy wdowa powstrzymała go ruchem dłoni.
– Pozwoli pan, avvocato, że ja odpowiem na to pytanie. – Po czym zwracając się do Brunettiego, rzekła: – Większość swojego dobytku, jak jest zwyczajowo przyjęte, Carlo pozostawił w równych częściach mnie i dzieciom. Poczynił pewne zapisy na rzecz krewnych i przyjaciół, ale główna część masy spadkowej przypada nam. Czy ta odpowiedź zaspokaja pańską ciekawość?
– Tak. Owszem.
– Jeśli to już wszystko… – Martucci uniósł się nieco, jakby chciał wstać.
– Mam jeszcze kilka pytań. – Brunetti spojrzał na wdowę. – Do pani.
Skinęła głową, posyłając Martucciemu uspokajające spojrzenie.
– Czy ma pani samochód?
Przez chwilę milczała.
– Nie rozumiem pańskiego pytania – powiedziała w końcu.
– Czy ma pani samochód? – powtórzył Brunetti.
– Tak.
– Jaki?
– A co to ma za znaczenie? – wtrącił Martucci.
Signora Trevisan zignorowała pytanie mecenasa.
– BMW. Trzyletnie. Zielone – odparła.
– Dziękuję – powiedział z kamienną twarzą Brunetti. – Czy pani brat pozostawił jakąś rodzinę?
– Nie. Z żoną był w separacji, a dzieci nie miał.
– Przecież musi pan mieć tego rodzaje informacje w aktach! – ponownie wtrącił się do rozmowy Martucci.
Brunetti puścił jego wypowiedź mimo uszu.
– Czy pani brat miał coś wspólnego z prostytutkami? – spytał, starannie dobierając słowa.
Martucci zerwał się na równe nogi, ale komisarz nawet na niego nie spojrzał; wpatrywał się w wdowę, która – gdy tylko padło pytanie – gwałtownie uniosła głowę. Na moment uciekła wzrokiem w bok, jakby pytanie wciąż dźwięczało jej w uszach, po czym utkwiła oczy w komisarzu. Dopiero po chwili na jej twarzy odmalował się gniew.
– Mój brat nie musiał korzystać z usług dziwek – oświadczyła, jakby z premedytacją podnosząc głos.
Jej złość udzieliła się Martucciemu.
– Nie pozwolę panu obrażać pamięci brata pani Trevisan! Pańskie insynuacje są niesmaczne i obelżywe. – Urwał, żeby nabrać powietrza, a Brunetti niemal widział, jak umysł prawnika przełącza się na najwyższe obroty. – Signora Trevisan może pana oskarżyć o zniesławienie. Jeśli zajdzie taka potrzeba, ma świadka w mojej osobie. – Martucci popatrzył na wdowę, a następnie na komisarza, ale oboje zignorowali jego wybuch.
Brunetti nie odrywał wzroku od wdowy, ona też już nie starała się uciec oczami od jego spojrzenia. Martucci ponownie otworzył usta, żeby kontynuować tyradę, ale po chwili je zamknął, stropiony tym, że wdowa i komisarz tak intensywnie się w siebie wpatrują, a także nieświadom faktu, iż ważniejsze od obelgi imputowanej pytaniem jest sformułowanie, którym się Brunetti posłużył.
Komisarz czekał, aż signora Trevisan i wspólnik jej męża zdadzą sobie sprawę, że on, Brunetti, spodziewa się nie wyrazów oburzenia, lecz jasnych odpowiedzi. Widział, jak wdowa zastanawia się nad pytaniem. Miał nadzieję, że szczerość, jaką dostrzegał w jej oczach, sprawi, iż jej odpowiedź również będzie szczera, ale akurat w chwili kiedy kobieta chciała się odezwać, głos ponownie zabrał Martucci.