– Co to? – Zbliżył pismo do światła.
– Maleńki pingwin. Urodził się miesiąc temu w rzymskim zoo i dotąd nie ma imienia. Więc zorganizowano konkurs i wygra ten, kto wymyśli najlepsze imię.
Kiedy Brunetti dokładnie przyjrzał się zdjęciu, istotnie dostrzegł dziób oraz parę okrągłych czarnych ślepków. I dwie żółte łapki. Na sąsiedniej stronie znajdowało się zdjęcie dorosłego pingwina, ale Brunetti daremnie usiłował się doszukać podobieństwa między pisklęciem a dojrzałym ptakiem.
– Jakie wymyśliłaś? – spytał, przerzucając kartki; hieny, ibisy i słonie przelatywały mu przed oczami.
– Piegus.
– Jak?
– Piegus – powtórzyła.
– Pingwin ma się nazywać Piegus? – Ponownie otworzył pismo na stronie z warunkami konkursu i przyjrzał się zdjęciu dorosłego ptaka. – Piegus?
– Pewnie. Wszyscy inni będą chcieli go nazwać Kelner albo Dyrygent. Moja propozycja będzie oryginalna.
Z pewnością, pomyślał Brunetti.
– Może lepiej zachowaj to imię na inną okazję – rzekł, odstawiając butelkę do lodówki.
– Na jaką? – spytała, zabierając mu pismo.
– Kiedy ogłoszą konkurs na imię dla zebry.
– Och, tatusiu, ale z ciebie potrafi być głuptas! – powiedziała dziewczyna i ruszyła do swojego pokoju, zupełnie nieświadoma, jaką mu przyjemność sprawiła swoim komentarzem.
Brunetti przeszedł do jadalni i podniósł książkę, którą wczoraj wieczorem przed udaniem się na spoczynek położył otwartą na stole, wierzchem do góry. Skoro żony nie było i nie miał nic lepszego do roboty, mógł się znów emocjonować wojną peloponeską.
Paola zjawiła się godzinę później. Otworzyła kluczem drzwi i od razu przyszła do jadalni. Rzuciła płaszcz na oparcie kanapy, po czym usiadła obok Brunettiego, nawet nie zdejmując szalika.
– Guido, czy myślałeś kiedyś, że jestem szalona?
– Często – oświadczył, odwracając stronę książki.
– Nie, mówię poważnie. Muszę być szalona, skoro pracuję dla tych kretynów.
– Jakich kretynów? – spytał, wciąż nie podnosząc głowy znad książki.
– Tych, którzy kierują uniwersytetem.
– O co chodzi tym razem?
– Trzy miesiące temu poprosili mnie, żebym wygłosiła wykład w Padwie dla pracowników anglistyki. Na temat angielskiej powieści. Jak myślisz, dlaczego od dwóch miesięcy czytam te wszystkie książki?
– Bo je lubisz. Czytasz je od dwudziestu lat.
– Och, przestań, Guido. – Szturchnęła go lekko łokciem w bok.
– I co się stało?
– Dziś wstąpiłam do rektoratu odebrać pocztę i usłyszałam, że zaszła pomyłka, że powinnam przygotować wykład o amerykańskiej poezji. Tylko nikomu nie przyszło do głowy, żeby mnie powiadomić. Myśleli, że żadna różnica, skoro i powieści, i wiersze pisane są po angielsku.
– I co będzie?
– Dowiem się jutro. Mają zawiadomić Padwę, że wykład będzie o angielskiej powieści… O ile Il Magnifico wyrazi zgodę.
Oboje ich ogromnie bawiła ta cudowna pozostałość z epoki kamienia łupanego wyższej edukacji, mianowicie, że rektora uniwersytetu tytułuje się Il Magnifico Rettore; była to jedyna rzecz świadcząca o tym, że życie akademickie może mieć swoje uroki, o jakiej Brunetti dowiedział się w ciągu dwudziestu lat małżeństwa z pracownikiem naukowym.
– Jak myślisz, co zrobi? – spytał żonę.
– Pewnie rzuci monetę.
– No to powodzenia – rzekł, odkładając książkę. – Amerykańska literatura nieszczególnie ci leży, prawda?
– W ogóle mi nie leży, na miłość boską! – zawołała, kryjąc twarz w dłoniach. – Purytanie, kowboje, piskliwe kobiety. Wolałabym już nauczać „literatury srebrnego widelca”.
– Co takiego?
– „Literatura srebrnego widelca” to powieści o prostej fabule, pisane po to, aby uczyć ludzi, którzy doszli do pieniędzy, jak się mają zachowywać w towarzystwie.
– Dla japiszonów? – spytał, autentycznie zaciekawiony.
Paola wybuchnęła śmiechem.
– Nie, Guido, nie dla japiszonów. Pisano je w osiemnastym wieku, kiedy do Anglii napływało mnóstwo pieniędzy z kolonii i trzeba było nauczyć tłuste żony tkaczy z Yorkshire, kiedy i do czego używa różnych widelców. – Zadumała się na moment. – Ale właściwie proza Breta Eastona Ellisa, współczesnego powieściopisarza amerykańskiego, jest bardzo podobna.
Wtuliła twarz w ramię męża i zaczęła chichotać. Chichotała tak długo, aż opadła z sił, choć Brunetti nie miał pojęcia, co ją tak bawi.
– A co u ciebie? – zapytała, kiedy wreszcie przestała się śmiać. Ściągnęła szalik i rzuciła na stół.
Brunetti położył otwartą książkę na kolanach, wierzchem do góry.
– Rozmawiałem z dziwką i jej alfonsem, a potem z wdową po Trevisanie i jej prawnikiem. – Mówiąc powoli, żeby nie pominąć żadnych szczegółów, opowiedział jej wszystko, co wydarzyło się w ciągu dnia, kończąc na reakcji wdowy na jego pytanie o prostytutki.
– Czy pani brat miał coś wspólnego z prostytutkami? – Paola powtórzyła dokładnie jego słowa. – Myślisz, że wiedziała, co masz na myśli?
Brunetti skinął głową.
– A prawnik nie zrozumiał?
– Nie, i chyba nie udawał. Nie zorientował się, że pytanie ma podwójny sens, że wcale nie pytam o to, czy jej brat sypiał z prostytutkami.
– Jednakże ona wiedziała, o co chodzi?
Brunetti znów skinął głową.
– Tak. Jest o wiele bardziej bystra od niego.
– Kobiety zwykle są bardziej inteligentne – oświadczyła Paola. – A jak ci się zdaje, co Lotto mógł mieć wspólnego z prostytutkami?
– Nie wiem, ale ona dobrze wie, sądząc po jej reakcji.
Paola zamilkła, żeby nie zakłócać toku jego myśli. Brunetti pocałował jej dłoń, po czym położył sobie na udzie.
– To jedyna wspólna nić – zaczął po chwili, mówiąc bardziej do siebie niż do żony. – Trevisan i Favero obaj mieli zapisany numer baru w Mestre. Baru, w którym przesiaduje ten alfons. Frankowi Silvestriemu stale dostarczane są nowe dziewczyny. Niewiele wiem o Lotcie poza tym, że prowadził finanse kancelarii Trevisana. – Podniósł rękę Paoli i przebiegł palcem po niebieskich żyłkach na wierzchu jej dłoni.
– To mało, prawda?
Pokiwał głową.
– A ta dziewczyna, z którą rozmawiałeś, Mara, o co cię właściwie pytała?
– Czy wiadomo mi coś o dziewczynach, które zginęły tego lata. Wspomniała też o jakieś rozbitej ciężarówce. Nie wiem, co miała na myśli.
Wolno, niczym wiekowy karp podpływający do powierzchni wody, coś – jakiś obraz, jakieś odległe wspomnienie – poruszyło się w pamięci Paoli. Zaczęła mgliście kojarzyć jakiś artykuł o kraksie tira i kobietach. Oparła głowę o kanapę i zamknęła oczy. Ujrzała śnieg. Ten drobny szczegół wystarczył, aby nagle wszystko sobie przypomniała.
– Guido, wczesną jesienią… chyba byłeś wtedy w Rzymie na konferencji… gdzieś w pobliżu austriackiej granicy rozbiła się ciężarówka. Dokładnie nie pamiętam, ale zdaje się, że wpadła w poślizg na oblodzonej szosie i uderzyła w coś. W skrzyni jechały kobiety, było ich osiem czy dziesięć, i wszystkie zginęły. Dziwna historia. Jednego dnia pisały o niej wszystkie gazety, a potem nagle cisza. Przynajmniej ja już nic więcej nie czytałam. – Paola poczuła, jak palce męża zaciskają się na jej nadgarstku. – Myślisz, że właśnie o tę ciężarówkę chodziło dziewczynie?
– Zaraz, zaraz. Czytałem wzmiankę o wypadku zamieszczoną w raporcie Interpolu. W raporcie o kobietach przywożonych do Włoch, żeby pracowały tu jako prostytutki. Jeśli dobrze pamiętam, zginął również kierowca?