Выбрать главу

Paola skinęła głową.

– Chyba tak.

Miejscowa policja niewątpliwie będzie miała akta tej sprawy; jutro do nich zadzwoni. Usiłował sobie przypomnieć coś więcej o raporcie Interpolu, ale nawet nie był nawet, czy nie sporządziła go inna agencja. Diabli wiedzą, czy zdoła go odnaleźć. Postanowił, że jutro wszystkim się zajmie.

Paola łagodnie ścisnęła go za rękę.

– Dlaczego do nich chodzicie?

– Hm? – Jej pytanie wyrwało go z zamyślenia.

– Dlaczego chodzicie do prostytutek? – zapytała, tym razem wyrażając się jaśniej. – Mówię o mężczyznach w ogóle. Nie mam na myśli ciebie.

Uniósł ich splecione dłonie i wykonał nimi w powietrzu nieokreślony gest.

– Po seks. Czysty seks. Bez żadnych warunków, bez zobowiązań. Nawet nie trzeba być miłym ani uprzejmym.

– Nie wydaje mi się to zbyt pociągające. Ale dla większości kobiet seks bez uczucia jest mało atrakcyjny.

– No właśnie – powiedział Brunetti. – No właśnie.

Paola puściła jego dłoń i wstała. Przez moment przyglądała się mężowi, po czym udała się do kuchni, żeby przygotować kolację.

Rozdział 23

Brunetti spędził poranek szukając wśród swoich akt raportu Interpolu o prostytucji i równocześnie czekając, aż centrala połączy go z komisariatem w Tarvisio. Telefonistka okazała się szybsza niż Brunetti. Przez następny kwadrans komisarz słuchał relacji kapitana carabinieri o wypadku; na koniec rozmowy poprosił, żeby przysłano mu faksem wszystkie materiały ze śledztwa.

Znalezienie raportu zajęło mu dwadzieścia minut; przeczytanie – pół godziny. Nie była to przyjemna lektura, a w ostatnie zdanie ledwo mógł uwierzyć: „Według danych szacunkowych policji z różnych państw oraz organizacji międzynarodowych, sprawa dotyczy pół miliona kobiet”. Podobnie jak inni wyżsi funkcjonariusze policji w całej Europie, wiedział, że opisany w raporcie proceder ma miejsce; do tej pory jednak nie miał pojęcia o jego skali.

Z reguły rekrutacja odbywała się mniej więcej tak, jak to było w wypadku Mary: młodej kobiecie z jednego z krajów rozwijających się proponowano wyjazd do Europy i szansę na nowe życie. Czasami w grę wchodziła miłość, szalona miłość, ale najczęściej składano dziewczynie ofertę pracy w charakterze pomocy domowej, rzadziej w charakterze tancerki. Mówiono jej, że w Europie będzie mogła żyć jak człowiek, zarabiała dosyć, żeby pomagać rodzinie, później może nawet uda się jej ściągnąć rodzinę do siebie, do Europy Zachodniej, tego prawdziwego raju na ziemi.

Po przyjeździe, podobnie jak Marę, dziewczyny spotykało gorzkie rozczarowanie. Okazywało się, że podpisana przed przyjazdem umowa o pracę była w rzeczywistości obietnicą zapłacenia ogromnej sumy, czasem i pięćdziesięciu tysięcy dolarów osobie, która sprowadziła je do Europy. Dziewczyny nie wiedziały, co robić. Były w obcym kraju, bez paszportu, bo oddały go „opiekunowi”, w dodatku wierzyły, że samą swoją obecnością łamią prawo; wmawiano im, iż jeśli nie spłacą długu, mogą w każdej chwili zostać aresztowane i skazane na długoletnie więzienie. Mimo to wiele z nich protestowało; twierdziły, że nie boją się aresztowania. Gwałt zbiorowy zwykle przełamywał ich opór. Jeśli to nie pomagało, uciekano się do bardziej drastycznych metod. Niektóre dziewczyny umierały. Wieść się roznosiła. Coraz mniej próbowało się stawiać.

Burdele krajów rozwiniętych powoli zaczęły się zapełniać egzotycznymi kobietami o ciemnych włosach i śniadej cerze: pojawiły się Tajlandki, których łagodność i skromność tak mile łechczą męskie poczucie wyższości; mieszanej krwi Dominikanki, a przecież wiadomo, jak bardzo ciemna rasa lubi się pieprzyć; no i oczywiście Brazylijki – nie darmo wieść niesie, że każda gorącokrwista carioca to urodzona kurwa.

Ponieważ koszty sprowadzania kobiet z odległych krajów były wysokie, z zainteresowaniem śledzono wypadki w Europie Wschodniej, gdzie tysiące niebieskookich blondynek straciły pracę, a ich oszczędności zżarła inflacja. Siedemdziesiąt lat komunizmu i ubóstwa sprawiło, że padały łatwą ofiarą tych, którzy roztaczali przed nimi uroki Zachodu; przybywały samochodami osobowymi, ciężarówkami, pieszo, niektóre nawet pokonywały część drogi saniami, byleby tylko znaleźć się w tym baśniowym eldorado. Dopiero na miejscu przekonywały się, że nie mają żadnych praw, dokumentów, nadziei.

Brunetti nie miał powodu kwestionować raportu, choć liczba pół miliona wydała mu się mocno przesadzona. Na końcu znajdowała się lista osób i organizacji, które przygotowały dokument; jej lektura przekonała go, że liczba nie jest wyssana z palca. Mimo to pół miliona nie mieściło się w głowie. W wielu prowincjach Włoch nie mieszkało aż tyle kobiet. Pół miliona to dość, żeby zaludnić spore miasto.

Kiedy skończył czytać, położył raport na środku biurka, ale po chwili odsunął go od siebie, jakby nie chciał nim więcej kalać rąk. Wyjął z szuflady ołówek i kartkę papieru, po czym zapisał na niej trzy nazwiska: majora brazylijskiej policji, którego poznał przed kilkoma laty na seminarium policyjnym w Paryżu, właściciela firmy importowo-eksportowej z siedzibą w Bangkoku oraz pewnej prostytutki. Wszyscy troje, z takiego lub innego powodu, byli jego dłużnikami; najlepiej mogli mu się odwdzięczyć informacjami.

Spędził przy telefonie następne dwie godziny, jednakże naciśnięcie kilku klawiszy centralnego komputera SIP sprawiło, że za rozmowy te nie przyszedł do komendy rachunek. Wprawdzie Brunetti dowiedział się niewiele więcej niż to, co przeczytał w raporcie, ale obraz całej sprawy, jaki mu się ukształtował, był pełniejszy i bardziej osobisty.

Major de Vedia w Rio nie podzielał zatroskania Brunettiego ani jego oburzenia… Miał własne kłopoty. Tego tygodnia aresztowano siedmiu jego podwładnych za stworzenie szwadronu śmierci i zabijanie dzieci ulicy na zlecenie miejscowych kupców, którym wadziło, że koczują przed ich sklepami.

– Guido, dziewczyny, którym udaje się wyjechać do Europy, mogą mówić o szczęściu – powiedział de Vedia, zanim się rozłączył.

Znajomy w Bangkoku też nie rozumiał, o co właściwie chodzi Brunettiemu.

– Panie komisarzu, ponad połowa tutejszych prostytutek choruje na AIDS. Te, które wyjechały z Tajlandii, wygrały los na loterii.

Najbardziej cennym źródłem informacji okazała się Pia, prostytutka. Zastał ją w domu; dyżurowała przy Carolinie, suce rasy golden retriever, która lada chwila miała wydać na świat swój pierwszy miot. Pia wiedziała o sprowadzaniu kobiet do burdeli i zdziwiła się, że policja zawraca sobie tym głowę. Kiedy usłyszała, że zainteresowanie Brunettiego wywołała śmierć trzech biznesmenów, wybuchnęła śmiechem. Śmiała się długo i głośno. Kiedy się opanowała, powiedziała, że dziewczyny przywożone są z całego świata; niektóre pracują na ulicach, ale większość w domach publicznych, gdzie łatwiej sprawować nad nimi kontrolę. Tak, często bywają bite; przez tych, dla których pracują, albo przez klientów. Miałyby się skarżyć? A niby komu? Nie mają papierów, wmówiono im, że już sama ich obecność we Włoszech jest przestępstwem, wiele nie zna włoskiego. W końcu w ich zawodzie umiejętność prowadzenia błyskotliwej konwersacji nie jest szczególnie wymagana.

Pia nie czuła do obcych specjalnej wrogości, choć nie kryła, że stanowią dla niej niepożądaną konkurencję. Ani ona, ani jej koleżanki nie pracowały dla alfonsów i zdołały się już czegoś dorobić – każda miała samochód, mieszkanie, czasem nawet willę – podczas gdy cudzoziemki nie posiadały nic i dlatego nie mogły sobie pozwolić na odrzucenie klienta bez względu na to, czego żądał. Cudzoziemki i narkomanki miały najgorzej; na wszystko musiały się godzić, do wszystkiego można było je zmusić. Bezsilne, stawały się ofiarami przemocy i, co gorsza, nosicielkami chorób.