Zabrzęczał interfon. Brunetti zignorował go, podniósł słuchawkę i wykręcił numer domowy podpułkownika, choć nie miał pojęcia, jaka jest różnica czasu między Wenecją a Manilą. Okazało się, że sześć godzin; Linchianko właśnie kładł się spać. Tak, nazwa Euro-Employ nie była mu obca. Niechęć w jego głosie dawała się odczuć mimo odległości. Euro-Employ była jedną z licznych agencji trudniących się handlem kobiet. Nawet nie najgorszą, bo przynajmniej wszystkie dokumenty, jakie młode kobiety podpisywały przed wyjazdem do „pracy”, były legalne. Fakt, że wiele kobiet nie umiało pisać i jedynie stawiało krzyżyk, i że większość nie znała języka, w którym sporządzony był kontrakt, w niczym nie umniejszał jego mocy prawnej. W każdym razie żadna z kobiet, której udało się wrócić na Filipiny, nie próbowała wytoczyć agencji procesu. Zresztą jak się Linchianko orientował, wracało ich bardzo niewiele, mimo że Euro-Employ wysyłała od pięćdziesięciu do stu „pracownic” miesięcznie. Podał nazwę biura podróży, które zajmowało się załatwianiem biletów; okazało się, że jest to jedno z biur figurujących na wydruku komputerowym. Linchianko obiecał przesłać Brunettiemu faksem oficjalne policyjne akta dotyczące Euro-Employ i biura podróży, a także materiały, które sam w ciągu ostatnich lat zebrał o manilskich agencjach pośrednictwa pracy.
Brunetti nie miał żadnych znajomych w pozostałych miastach wymienionych w wydruku, ale po rozmowie z podpułkownikiem filipińskiej policji był pewien, że dowiedziałby się tam bardzo podobnych rzeczy.
Studiując historię starożytnej Grecji i Rzymu, zawsze dziwił się, że w dawnych epokach ludzie z taką łatwością akceptowali niewolnictwo. Oczywiście inne były wówczas zasady prowadzenia wojen, inna też baza ekonomiczna społeczeństw, więc niewolnicy byli z jednej strony dostępni, a z drugiej niezbędni. Może fakt, iż w wypadku przegranej wojny mogło się to przytrafić każdemu, że mały obrót koła fortuny decydował o tym, czy się jest panem, czy niewolnikiem, ułatwiał akceptację? W każdym razie nikt nie potępiał tego zjawiska, ani Plato, ani Sokrates, chyba że w pismach, które nie przetrwały do naszych czasów.
Współcześnie też nikt nie występował przeciwko niewolnictwu, ale milczenie wynikało z przekonania, że niewolnictwo zlikwidowano dawno temu. Brunetti sam puszczał mimo uszu radykalne tyrady Paoli, w których wciąż powracał wątek o zniewoleniu siły roboczej i ekonomicznych łańcuchach. Teraz te wyświechtane zwroty stanęły mu żywo w pamięci, bo na określenie kobiet zatrudnianych przez agencje opisane przez Linchiankę istniało tylko jedno słowo: niewolnice.
Tok jego myśli przerwało natarczywe brzęczenie interfonu.
– Słucham.
– Chcę z tobą pomówić – oznajmił niechętnym tonem Patta.
– Już idę.
Kiedy komisarz zszedł na dół, pani Elettry nie było przy biurku, więc pchnął drzwi do gabinetu przełożonego, nie wiedząc, czego może oczekiwać. Nie miało to zresztą większego znaczenia, bo repertuar Patty, jeśli chodzi o wyrażanie niezadowolenia, był dość ograniczony.
Okazało się, że tym razem nie komisarz był przyczyną irytacji szefa; miał tylko w jego imieniu przywołać do porządku jednego z podwładnych.
– To ten twój sierżant – oznajmił vice-questore, kiedy Brunetti usiadł na wskazanym krześle.
– Vianello?
– Tak.
– Co takiego zrobił? – spytał Brunetti i dopiero kiedy usłyszał własny ton, zdał sobie sprawę, jak silnie przebija z niego nuta niedowierzania.
Sceptycyzm komisarza nie umknął uwagi Patty.
– Bardzo ostro zbeształ jednego z funkcjonariuszy.
– Riverrego?
– Wiedziałeś? I nie zareagowałeś?
– Nie, o niczym nie wiedziałem. Ale jeśli ktoś zasługuje na zbesztanie, to właśnie Riverre.
Patta wyrzucił w górę obie ręce, żeby zamanifestować niezadowolenie.
– Ktoś wniósł skargę na Vianella – oznajmił.
– Porucznik Scarpa? – spytał Brunetti, nie potrafiąc ukryć niechęci do Sycylijczyka, który pojawił się w Wenecji razem ze swoim patronem Pattą i służył mu nie tyle za asystenta, ile za szpicla.
– Nieważne kto. Ważne, że wniósł.
– Na piśmie?
– To nieistotne! – warknął gniewnie Patta. Wszystko, czego nie chciał słyszeć, zawsze było nieistotne, bez względu na to, jak się miało do prawdy. – Nie życzę sobie kłopotów ze związkami zawodowymi, a przecież nie będą tolerować takiego postępowania.
Brunetti, oburzony najnowszym przykładem tchórzostwa przełożonego, miał ochotę spytać, czy istnieje choć jedna groźba, przed którą ten by się nie ugiął, ale ugryzł się w język, pamiętając, że nie należy prowokować głupców do zemsty.
– Porozmawiam z nimi – obiecał.
– Z nimi?
– Z porucznikiem Scarpą, sierżantem Vianello i funkcjonariuszem Riverre.
Niewiele brakowało, aby Patta się sprzeciwił, ale najwyraźniej uzmysłowił sobie, że nawet jeśli nie rozwiązał problemu po swojej myśli, to przynajmniej się go pozbył.
– A co z zabójstwem Trevisana? – spytał.
– Wciąż nad nim pracujemy, panie komendancie.
– Są postępy?
– Nieznaczne. – Brunetti nie zamierzał jeszcze omawiać swoich wniosków z przełożonym.
– No dobrze, proszę się zająć sprawą sierżanta. I proszę mnie o wszystkim informować. – Vice-questore ponownie zagłębił się w papierach leżących na biurku, co oznaczało, że uważa rozmowę za zakończoną.
Signorina Elettra wciąż była nieobecna, więc Brunetti udał się do pokoju Vianella. Sierżant czytał „Gazzettino”.
– Scarpa – powiedział od drzwi komisarz.
Vianello zgniótł gniewnie gazetę, rzucając parę niewybrednych epitetów pod adresem porucznika, dość obraźliwych dla jego matki.
– Co się stało?
– Wszedł, kiedy rozmawiałem z Riverrem – odparł sierżant, rozprostowując gazetę.
– I co?
Vianello wzruszył ramionami.
– Riverre dobrze wiedział, o co mi chodzi. Powinien był wcześniej dać panu nazwisko właścicielki okularów. Porucznik wszedł w trakcie naszej rozmowy. Nie podobało mu się to, co mówiłem.
– A co mówiłeś?
Vianello złożył gazetą na pół i odsunął na brzeg biurka.
– Nazwałem Riverrego idiotą.
Funkcjonariusz rzeczywiście był idiotą, toteż Brunetti wcale się nie zdziwił.
– I co on na to?
– Riverre?
– Nie, porucznik.
– Oświadczył, że nie powinienem mówić w ten sposób do podwładnego.
– To wszystko?
Vianello milczał.
– Czy porucznik jeszcze coś powiedział?
Sierżant nadal milczał.
– A może ty mu coś powiedziałeś?
– Że sprawa go nie dotyczy, więc niech się nie wtrąca – przyznał Vianello.
Brunetti wiedział, że nie musi tłumaczyć sierżantowi, iż było to niezbyt mądre posunięcie.
– A Riverre?
– Wpadł do mnie przed chwilą powiedzieć, że o ile pamięta, opowiadałem mu wtedy dowcip. O głupim Sycylijczyku. – Vianello pozwolił sobie na lekki uśmiech.
– Porucznik zjawił się akurat wtedy, gdy doszedłem do puenty, a ponieważ mówiliśmy dialektem, nie zrozumiał, o co chodzi, i myślał, że nazwałem idiotą Riverrego.
– Czyli możemy uznać sprawę za zamkniętą – oznajmił Brunetti. Nie podobało mu się, że porucznik poleciał ze skargą do Patty. Vianello nie był ulubieńcem szefa z tego prostego powodu, że zawsze ściśle współpracował z nim, Brunettim; szkoda, że teraz obrócił przeciwko sobie również porucznika. Komisarz poczuł jednak ulgę, że ominie go rozmowa ze Scarpą. – Czy słyszałeś o wypadku ciężarówki, który miał miejsce jesienią pod Treviso?