– Tak. A o co chodzi?
– Pamiętasz, kiedy to było?
Vianello zadumał się na moment.
– Dwudziestego szóstego września. Dwa dni przed moimi urodzinami. Pierwszy raz tak wcześnie spadł tam śnieg.
Znając sierżanta, Brunetti nie musiał pytać, czy jest pewien daty. Pozostawił Vianella, aby mógł spokojnie czytać dalej gazetę, a sam wrócił do swojego gabinetu i wydruków komputerowych. Dwudziestego szóstego września o dziewiątej rano z kancelarii Trevisana zadzwoniono pod numer w Belgradzie. Rozmowa trwała trzy minuty. Nazajutrz zatelefonowano pod ten sam numer, ale z automatu na uliczce za budynkiem, w którym urzędował adwokat. Ta rozmowa trwała dwanaście minut.
Tir zjechał z autostrady i się rozbił, transport uległ zniszczeniu. Nabywca zadzwonił do spedytora, żeby dowiedzieć się, czy to jego towar leży rozrzucony w śniegu. Brunetti wzdrygnął się na myśl, że ktoś może traktować tragiczną śmierć młodych kobiet jako zniszczenie towaru.
Przerzucił kilka kartek, aż doszedł do dnia śmierci Trevisana. W następnym dniu dwukrotnie telefonowano z kancelarii do Belgradu. Jeśli wcześniej dzwoniono, żeby dowiedzieć się o towar, czy te kolejne połączenia nie oznaczały, że po śmierci Trevisana ktoś inny przejmował interes?
Rozdział 25
Brunetti zaczął przeglądać papiery, które w ciągu dwóch dni nagromadziły się na biurku. Przekonał się, że przesłuchano wdowę po Lotcie; zeznała, że tego dnia, kiedy zginął jej mąż, spędziła wieczór w szpitalu miejskim przy łóżku matki umierającej na raka. Obie pielęgniarki pełniące wtedy dyżur potwierdziły, że była tam do rana. Wdowę przesłuchiwał Vianello; jak zawsze dokładny, spytał ją również, co robiła w czasie, kiedy zamordowano Trevisana i Favera. W dniu śmierci mecenasa także była wieczorem w szpitalu; w dniu śmierci księgowego wieczór spędziła w domu. Za każdym razem towarzyszyła jej siostra, która przyjechała z Turynu. Przeczytawszy raport, Brunetti wyłączył wdowę z kręgu podejrzanych.
Nagle zaczął się zastanawiać, czy Chiara na pewno zrezygnowała z pomysłu wydobycia informacji od Franceski. Dumając nad tym, poczuł wstręt do samego siebie. Zawsze z oburzeniem myślał o ludziach nakłaniających nastolatki do prostytucji, a sam nie miał skrupułów przed wykorzystaniem własnej córki jako szpiega.
Jego rozważania przerwało brzęczenie telefonu. Podniósł słuchawkę. Rozległ się głos Paoli, roztrzęsionej, będącej w stanie najwyższego zdenerwowania. Kilka razy powtórzyła jego imię. W tle słyszał coś jakby płacz albo wycie.
– Paola, co się stało?
– Guido, przyjdź natychmiast. Chodzi o Chiarę! – zawołała.
– Co się dzieje? Co jej jest?!
– Nie wiem, Guido. Była w salonie, nagle zaczęła krzyczeć. Potem zamknęła się w swoim pokoju.
Panika w głosie żony udzieliła się komisarzowi.
– Miała wypadek? Jest ranna?
– Nie. Ale sam ją słyszysz. Dostała histerii. Wróć do domu jak najszybciej. Błagam.
– Już jadę! – zawołał, ciskając słuchawkę na widełki.
Chwycił płaszcz i wybiegł z gabinetu, nerwowo zastanawiając się, jak najprędzej dostać się do domu.
Przy embarcadero przed komendą nie było policyjnej motorówki. Niewiele myśląc, pognał w lewo; łopotały za nim poły płaszcza. Na rogu skręcił w wąską calle, usiłując się zdecydować, czy biec przez most Rialto, czy wsiąść do gondoli. Przed sobą ujrzał trzech chłopców idących ramię w ramię i zajmujących całą szerokość wąskiej uliczki.
– Attenti! – krzyknął gniewnie i przemknął obok, kiedy rozpierzchli się na boki.
Zanim dotarł do Campo Santa Maria Formosa, zabrakło mu tchu, więc musiał zwolnić do truchtu. Przed Rialto znów zwolnił, bo dookoła było pełno turystów. W pewnym momencie pchnął na bok dziewczynę z plecakiem i pobiegł dalej, nie zważając na gniewne niemieckie słowa, które rzuciła pod jego adresem.
Na Campo San Bartolomeo skręcił w lewo, żeby wziąć gondolę i uniknąć zatłoczonego o tej porze mostu. Na szczęście przy nabrzeżu czekała akurat łódź; stały w niej dwie staruszki. Brunetti przebiegł po drewnianym pomoście i wskoczył do środka.
– Ruszamy! – zawołał do gondoliera na rufie. – Policja, muszę natychmiast dostać się na drugi brzeg!
Z obojętną miną, jakby coś takiego zdarzało się codziennie, gondolier na dziobie odepchnął się od poręczy pomostu i łódź odbiła tyłem od nabrzeża. Drugi gondolier zaparł się o wiosło i łódź obróciła się we właściwym kierunku. Przestraszone staruszki, cudzoziemki, złapały się jedna drugiej, po czym usiadły na niskiej ławce.
– Możecie mnie zawieźć na koniec Calle Tiepolo? – spytał Brunetti.
– Naprawdę jest pan z policji?
Komisarz wyciągnął z kieszeni legitymację służbową.
– W porządku. Mała zmiana trasy – powiedział w weneckim dialekcie gondolier na rufie, zwracając się do pasażerek.
Były zbyt przerażone, żeby się odezwać.
Brunetti stał w gondoli, ślepy na wszystko, co działo się wokół, na mijane łodzie, nawet na światło dnia; docierało do niego jedynie, że płyną straszliwie wolno. Miał wrażenie, że dopiero po kilku godzinach dobili do pomostu na końcu Calle Tiepolo. Wcisnąwszy tysiąc lirów gondolierowi, wyskoczył z łodzi i ruszył szybko przed siebie.
Zdążył nieco odsapnąć, toteż odległość do domu pokonał biegiem, ale po schodach wspinał się już na miękkich nogach. Kiedy dotarł na trzecie piętro, usłyszał, że piętro wyżej otwierają się drzwi. Po chwili ujrzał stojącą w nich Paolę.
– Paola…
Nie pozwoliła mu dokończyć.
– Mam nadzieję, że ucieszy cię, co znalazła twoja mała pomocnica! – Twarz miała zaczerwienioną z gniewu. – Zobaczysz, w jaki świat ją wprowadzasz!
Cofnęła się do mieszkania i nie czekając na męża, ruszyła przed siebie korytarzem. Zawołał ją, ale go zignorowała; weszła do kuchni i zatrzasnęła drzwi. Brunetti zbliżył się do drzwi, za którymi znajdował się pokój Chiary. Cisza. Nie słyszał ani płaczu, ani żadnych dźwięków, które zdradzałyby obecność córki. Nic. Cofnął się i zastukał do drzwi kuchennych. Po chwili uchyliły się; w szparze ukazała się żona. Zmierzyła go wściekłym spojrzeniem.
– Powiedz, o co chodzi – poprosił. – Wyjaśnij mi.
Często widywał Paolę złą, ale jeszcze nigdy w takim stanie; dosłownie dygotała z gniewu. Odruchowo cofnął się o krok i starając się nie podnosić głosu, ponownie poprosił:
– Powiedz, o co chodzi.
Paola wessała powietrze przez zaciśnięte zęby. Na jej szyi wyraźnie rysowały się napięte ścięgna. Kiedy wreszcie się odezwała, mówiła głosem tak zduszonym, że ledwo było ją słychać.
– Kiedy po południu wróciła do domu, oznajmiła, że ma kasetę wideo, którą chce obejrzeć. Powiedziałam, że dobrze, byleby ściszyła dźwięk, bo muszę popracować. – Paola urwała i przez kilka sekund patrzyła bez słowa na męża. Brunetti milczał. Po chwili wzięła głęboki oddech i kontynuowała: – Mniej więcej po kwadransie zaczęła krzyczeć. Wypadła na korytarz i dostała histerii. Sam słyszałeś. Usiłowałam ją objąć, uspokoić, ale nie przestawała wyć. Teraz jest u siebie.
– Ale co się stało?
– Obejrzała kasetę, którą przyniosła do domu.
– Od kogo ją dostała?
– Guido, przepraszam za to, co powiedziałam… – Paola wciąż oddychała ciężko, ale już znacznie bardziej miarowo.
– Nieważne. Od kogo ma tę kasetę?
– Od Franceski.
– Trevisan?
– Tak.
– Obejrzałaś ją?
Paola skinęła głową.
– Co przedstawia?