Ciszę ponownie przeszył ryk klaksonu. Strażnik zamknął oczy; dopiero pisk opon sprawił, że je otworzył. Zobaczył, jak mercedes, ślizgając się po mokrej od oleju nawierzchni, uderza w peugeota zaparkowanego na siedemnastym stanowisku, odbija się i zatrzymuje dosłownie metr od policjanta, a ten otwiera drzwi od strony pasażera i wsiada. Po chwili samochód ruszył z piskiem opon i skręcił w lewo, a strażnik niebotycznie zdumiony zadzwonił na policję.
Rozdział 27
Przez moment, gdy mknęli ku światłom Mestre i Marghery, Brunetti wpatrywał się w profil Reginy Ceroni. Kobieta kompletnie go ignorowała, nie odrywając wzroku od szosy. Odwrócił więc głowę i popatrzył w prawo, w kierunku latarni morskiej w Murano, a potem jeszcze dalej, na migoczące w oddali światła Burano.
– Wyjątkowo dziś jasna noc – oznajmił. – Chyba widać Torcello.
Regina Ceroni dodała gazu; mercedes przyśpieszył. Jechali znacznie szybciej niż inne samochody.
– Wystarczy, że szarpnę kierownicą w prawo, a przelecimy przez balustradę i wpadniemy do wody – powiedziała.
– Istotnie.
Uniosła nieco stopę i mercedes zwolnił. Jakiś wóz przemknął lewym pasem.
– Kiedy pojawił się pan w moim biurze, wiedziałam, że jeszcze pan wróci. Powinnam była natychmiast uciekać.
– Dokąd?
– Do Szwajcarii, a stamtąd do Brazylii.
– Bo ma tam pani kontakty zawodowe?
– Nie bardzo mogłabym z nich korzystać.
– Słusznie, nie w tych okolicznościach. Więc dlaczego akurat do Brazylii?
– Bo mam tam pieniądze.
– A w Szwajcarii?
– Też. Każdy ma konto w Szwajcarii!
Brunetti, mimo że nie miał, rozumiał, o co Reginie Ceroni chodzi.
– Oczywiście – rzekł. – A nie mogłaby pani tam zostać? W Szwajcarii?
– Nie. Brazylia jest bezpieczniejsza.
– No tak. Teraz jednak nigdzie pani nie pojedzie.
Milczała.
– Może byśmy porozmawiali? Wiem, że nie jesteśmy na komendzie i nie ma pani przy sobie adwokata, ale zżera mnie ciekawość. Jak do tego doszło? Dlaczego ich pani zabiła?
– Pyta pan jako osoba prywatna czy jako policjant?
Brunetti westchnął.
– Obawiam się, że między osobą prywatną a policjantem już dawno się zatarła granica.
Signora Ceroni przyjrzała mu się uważnie; zachęciły ją nie tyle słowa komisarza, ile właśnie to westchnienie.
– Co teraz będzie? – spytała.
– Z panią?
– Tak.
– To zależy… – Zamierzał powiedzieć, że zależy od motywów zbrodni. Ale kiedy pomyślał, że z zimną krwią zabiła trzech ludzi, uświadomił sobie, że motywy nie będą dla sądu istotne. – Nie wiem. Nic dobrego.
– Wszystko mi jedno – oświadczyła tak lekkim tonem, że aż go to zdziwiło.
– Dlaczego?
– Bo zasługiwali na śmierć, wszyscy trzej.
Już chciał zaprotestować, oznajmić, że nikt nie zasługuje na to, żeby umrzeć, zginąć w ten sposób, ale przypomniał sobie taśmę.
– Proszę mi o wszystkim opowiedzieć.
– Wie pan, że dla nich pracowałam?
– Tak.
– Nie tylko teraz. Również i dawniej. Całymi latami, od samego przyjazdu do Włoch.
– Dla Trevisana i Favera?
– Nie, ale dla takich jak oni, którzy potem odsprzedali interes Trevisanowi.
– Odkupił od nich kobiety? – Zdumiało go, że signora Ceroni mówi o transakcji tak, jakby chodziło o sprzedaż fabryki lub sklepu.
– Tak. Nie znam szczegółów, ale pewnego dnia tamci znikli, a ich miejsce zajął Trevisan. Został nowym szefem.
– A pani?
– Byłam, że tak powiem, pracownikiem średniego szczebla. – Z jej głosu przebijała ironia.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że nie musiałam już sprzedawać swojego tyłka na ulicy. – Zerknęła na niego z ukosa, żeby sprawdzić, jakie te słowa wywarły na nim wrażenie.
– Długo się pani tym trudniła? – spytał obojętnie.
– Czym? Prostytucją?
– Tak.
– Przyjechałam tu jako prostytutka. – Na moment zamilkła. – Nie, to nieprawda. Przyjechałam jako zakochana po uszy dziewczyna, zakochana w swoim pierwszym mężczyźnie, Włochu, który obiecywał, że rzuci mi świat do stóp, jeśli tylko zostawię rodzinę i z nim wyjadę. Dałam się nabrać. Jak już panu mówiłam, pochodzę z Mostaru. A to znaczy, że ja i moja rodzina jesteśmy muzułmanami, choć nikt z nas nie był nigdy w meczecie, jeśli nie liczyć stryja, którego wszyscy mieli za szaleńca. Uczyły mnie zakonnice. Przez dwanaście lat chodziłam do katolickiej szkoły, bo rodzice uważali, że tam jest wyższy poziom.
Jechali nad kanałem łączącym Wenecję i Padwę, wzdłuż którego Palladio pobudował przepiękne rezydencje. Jedna z nich zamajaczyła w blasku księżyca, po drugiej stronie kanału. Domownicy chyba spali, bo wewnątrz było ciemno; tylko w oknie na piętrze paliło się światło.
– Moja historia jest dość typowa, więc nie będę nią pana zanudzać. Po prostu zakochałam się, przyjechałam do Włoch i w ciągu miesiąca znalazłam na ulicy. Bez paszportu, nie znając języka. Na szczęście miałam za sobą sześć lat łaciny u zakonnic, toteż nauka włoskiego poszła mi stosunkowo łatwo. A ponieważ należę do osób ambitnych, robiłam wszystko, żeby odnieść sukces w nowych warunkach.
– To znaczy?
– Dobrze wykonywałam swoją pracę. Byłam czysta. Pomagałam facetowi, który nami kierował.
– Pomagał pani? Jak?
– Donosiłam na inne dziewczyny. Dwa razy uprzedziłam go, że kilka planuje uciec.
– Co się z nimi stało?
– Zbił je. Jednej chyba połamał palce. Ale nasi opiekunowie rzadko bili nas tak, żebyśmy nie mogły potem pracować. Nie chcieli tracić dochodów.
– Na czym jeszcze polegała pani pomoc?
– Przekazywałam nazwiska klientów podatnych na szantaż. Umiałam poznać, którzy się denerwują, i wdawałam się z nimi w rozmowę; prędzej czy później wszyscy zaczynali opowiadać o swoich żonach. Jeśli sprawa wyglądała obiecująco, zdobywałam ich nazwiska i adresy. Nie było to trudne. Mężczyźni są słabi i próżni.
– I co potem? – spytał Brunetti po chwili milczenia.
– Zdjęto mnie z ulicy. Szefowie uznali, że przydam im się bardziej jako personel średniego szczebla. Jako manager. – Ostatnie słowo wymówiła z bezbłędnym angielskim akcentem; rzeczywiście miała talent do języków.
– Co pani odtąd robiła?
– Rozmawiałam z nowymi dziewczynami, wyjaśniałam im obowiązujące zasady, radziłam, żeby się nie stawiały. Szybko nauczyłam się portugalskiego, co okazało się bardzo przydatne.
– Dużo pani zarabiała?
– W miarę jak awansowałam, coraz więcej. W ciągu dwóch lat odłożyłam tyle, by móc kupić biuro podróży.
– Wciąż pani dla nich pracuje?
– Jak raz się zacznie, to nie ma odwrotu. – Zatrzymała mercedesa na czerwonym świetle, ale nie spojrzała na Brunettiego. Siedziała z palcami zaciśniętymi na kierownicy, patrząc prosto przed siebie.
– Nie przeszkadzało pani, że zajmuje się czymś takim?
Wzruszyła ramionami. Akurat zmieniło się światło, więc wrzuciła bieg i auto ruszyło z miejsca.
– Interes kwitł. Dziewczyn przybywało z roku na rok, a właściwie z miesiąca na miesiąc. Przywoziliśmy je…
– Temu właśnie służyło biuro podróży? – przerwał jej Brunetti.
– Tak. Ale po pewnym czasie import przestał się opłacać. Mnóstwo dziewczyn przyjeżdżało na własną rękę. Głównie ze Wschodu i z Afryki Północnej. Wzięliśmy to pod uwagę i zmieniliśmy sposób działania. Odtąd zaczęliśmy zatrudniać dziewczyny, które były już na miejscu. To ogromnie zmniejszyło koszty. Wystarczyło im po prostu zabrać paszport. Jeśli go w ogóle miały. To zdumiewające, jak łatwo jest wjechać do Włoch i tu pozostać – dodała niemal z oburzeniem.