Brunetti schylił się, wyciągnął do końca szufladę i wyjął z niej książkę telefoniczną. Otworzył na literze Z. Pod „Zorzi, Barbara, Medico” widniały dwa numery: domowy i gabinetu. Wykręcił numer gabinetu; po chwili automatyczna sekretarka poinformowała go, że pacjenci przyjmowani są od godziny szesnastej. Kiedy wykręcił drugi numer, ten sam głos oznajmił, że dottoressa jest momentaniamente assente, po czym poprosił go, aby zostawił swoje nazwisko, wiadomość oraz numer telefonu, pod którym można się z nim skontaktować. Pani doktor oddzwoni appena possibile.
– Dzień dobry pani – powiedział po długim sygnale. – Mówi komisarz Guido Brunetti. Dzwonię w związku ze śmiercią mecenasa Carla Trevisana. Dowiedziałem się, że jego żona i córka…
– Buongiorno, commissario – przerwał mu lekko ochrypły głos lekarki. Brzmiał przyjaźnie, chociaż nie widzieli się od ponad roku. – W czym mogę panu pomóc?
– Dzień dobry, pani doktor. Zawsze najpierw pani sprawdza, kto dzwoni?
– Commissario, pewna kobieta dzwoni do mnie codziennie rano od trzech lat i chce zamówić wizytę domową. Za każdym razem podaje inne objawy. Więc tak, zawsze sprawdzam. – Mówiła zdecydowanym tonem, ale nie bez nuty humoru.
– Nawet nie podejrzewałem, ze może istnieć tyle objawów – rzekł.
– Układa z nich coraz to inne kombinacje – wyjaśniła Barbara Zorzi. – A wiec czym mogę panu służyć?
– Otóż jak wspomniałem, doszły mnie wieści, że signora Trevisan i jej córka były pani pacjentkami. – Zawiesił głos, czekając na reakcje lekarki. Nie było żadnej. – Słyszała pani o mecenasie?
– Tak.
– Byłbym wdzięczny, gdyby zechciał pani pomówić ze mną o jego żonie i córce.
– Jako osoba, która je zna, czy jako lekarka?
– Jak pani uzna za stosowne – odparł
– To się okaże dopiero w trakcie rozmowy Ale dobrze.
– Dziękuję, pani doktor. Czy moglibyśmy spotkać się dzisiaj?
– Na rano mam wyznaczonych kilka wizyt domowych, ale o jedenastej powinnam być już wolna. Gdzie chce się pan umówić?
– A gdzie pani będzie o jedenastej?
– Chwileczkę – powiedziała, odkładając na bok słuchawkę. Po chwili znów ja podniosła. – Wyjdę od pacjenta, który mieszka przy embarcadero w San Marco.
– Może w takim razie umówmy się u Floriana?
Nie odpowiedziała od razu; przypomniawszy sobie jej poglądy polityczne, Brunetti niemal spodziewał się, że zacznie mu czynić wyrzuty, iż szasta pieniędzmi podatników. Ale w końcu odparła:
– Dobrze, niech będzie u Floriana.
– Cieszę się. I jeszcze raz dziękuję.
– Zatem do jedenastej. – Rozłączyła się.
Wrzucił książkę telefoniczną na miejsce i zasunął szufladę butem. Kiedy uniósł głowę, w drzwiach gabinetu zobaczył Vianella.
– Wzywał mnie pan, panie komisarzu? – spytał sierżant.
– Tak. Proszę usiąść. Vice-questore zlecił mi śledztwo w sprawie zabójstwa Trevisana.
Vianello skinął głową; najwyraźniej nie była to dla niego nowina.
– Co wiesz o tej sprawie? – spytał Brunetti.
– Tylko tyle, ile przeczytałem rano w gazetach i usłyszałem przez radio. Został zastrzelony, wczoraj wieczorem odkryto w pociągu zwłoki. Nie ma narzędzia zbrodni, nie ma podejrzanych.
Brunetti uzmysłowił sobie, że choć przeczytał oficjalny raport znajdujący się w teczce, sam wie na ten temat niewiele więcej. Gestem poprosił sierżanta, by usiadł.
– Wiesz coś o zamordowanym? – spytał.
– Ważny gość. – Vianello zaczął się wolno sadowić; przez kontrast z jego zwalistą sylwetką krzesło wydawało się małe i kruche. – Był radnym miejskim; o ile pamiętam, podlegały mu sprawy sanitarne. Żonaty, dwoje dzieci. Miał dużą kancelarię. Gdzieś w San Marco.
– Życie osobiste?
Vianello potrząsnął głową.
– Nic mi się nie obiło o uszy.
– Żona?
– Chyba o niej czytałem. Chce ratować amazońską dżunglę. A może nie ona, tylko żona burmistrza?
– Raczej ta druga.
– Więc signora Trevisan zajmuje się czymś podobnym. Też chce coś ratować. Może Afrykę? – Vianello prychnął pogardliwie, choć Brunetti nie był pewien, czy miało to wyrażać jego stosunek do żony mecenasa, czy też brak wiary w szansę uratowania Afryki.
– Nie orientujesz się, kto mógłby o nim coś wiedzieć?
– Rodzina? Klienci? Pracownicy? – Widząc minę Brunettiego, dodał szybko: – Niestety, nikt inny nie przychodzi mi do głowy. Nie przypominam sobie, aby ktoś ze znajomych wymieniał jego nazwisko.
– Zamierzam spotkać się z wdową, ale dopiero po południu. Wybierz się do jego kancelarii i sprawdź, jakie panują tam nastroje.
– Myśli pan, że kogoś zastanę? Dzień po morderstwie?
– Warto się przekonać – rzekł Brunetti. – Signorina Elettra wspomniała o jakimś kontrakcie z Polską albo Czechosłowacją. Mówi, że było o tym w prasie, ale nie pamięta szczegółów. Może ktoś w kancelarii coś na ten temat powie? Zresztą sam wiesz, o co najlepiej pytać.
Pracowali ze sobą tyle lat, że Brunetti nie musiał tłumaczyć, o co mu chodzi, a chodziło o informację, komu Trevisan mógł się narazić. Niezadowolonemu podwładnemu? Rozwścieczonemu wspólnikowi? Jakiemuś zazdrosnemu mężowi? Własnej zazdrosnej żonie? Vianello miał dar wyciągania z ludzi różnych wiadomości, zwłaszcza z wenecjan. Indagowane przez niego osoby zazwyczaj odnosiły się z sympatią do tego postawnego mężczyzny, który sprawiał wrażenie, jakby niechętnie mówił po włosku i z radością przechodził na miejscowy dialekt – to zawsze rozwiązywało języki.
– Coś jeszcze, panie komisarzu?
– Tak. Ponieważ wcześniej będę zajęty, a po południu chcę się zobaczyć z wdową, poślij kogoś na stację, żeby porozmawiał z konduktorką, która znalazła zwłoki. I innymi konduktorami, może też coś widzieli. – Zanim sierżant zdołał zaprotestować, oświadczył szybko: – Wiem, wiem. Gdyby coś widzieli, zgłosiliby się sami. Ale na wszelki wypadek warto ich spytać.
– Dobrze.
– Chciałbym też mieć nazwiska i adresy wszystkich, którzy byli w pociągu, kiedy się zatrzymał, a także protokoły z przeprowadzonych przesłuchań.
– Dlaczego, pana zdaniem, zabitemu nic nie zabrano?
– Nie możemy wykluczyć motywu rabunkowego. Ktoś mógł przecież nadejść korytarzem i spłoszyć zabójcę, zanim ten zdążył ograbić ofiarę. Z drugiej strony może mordercy zależy, abyśmy wiedzieli, że nie była to zbrodnia na tle rabunkowym.
– Ale to chyba nie miałoby sensu, prawda? – spytał Vianello. – Nawet gdyby morderca działał z całkiem innego powodu, wolałby, abyśmy myśleli, że chodzi o rabunek. Żeby nas zmylić.
– Zależy od tego, kto jest mordercą.
– Hm, może rzeczywiście – przyznał po chwili Vianello, choć z jego tonu wynikało, że nie jest do końca przekonany. Dlaczego ktoś miałby ułatwiać zadanie policji? Nie chcąc tracić czasu na roztrząsanie tej kwestii, powoli wstał z krzesła. – Najlepiej od razu wybiorę się do kancelarii i zobaczę, czego zdołam się dowiedzieć. Wpadnie pan jeszcze do biura?