„Na klindze Gaeda wyryty był znak. Nie wiem czy to ci się może na coś przydać, ale jeśli wszystko inne zawiedzie – spróbuj!”
Przed oczami Malcon zobaczył płonący czerwienią znak, jak nakreślony pochodnią w ciemności, zniknął szybko, ale Dorn dokładnie go zapamiętał. Odbił się od ściany i uderzył barkiem w drugą, korytarz zwęził się do szerokości ramion dorosłego mężczyzny. Malcon sięgnął pod bluzę i wyszarpnął Gaeda. Stanął na wprost ściany i ostrym końcem miecza nakreślił na niej trójkąt. Na każdym z rogów narysował koło i wyprowadził z niego linię do środka trójkąta. Ten sam znak narysował na przeciwległej ścianie. Rysunek zaczynał świecić, najpierw linie błękitniały, światło rozbłysło nagle tak mocno, że trzeba było zasłonić oczy. Po chwili światło osłabło, spojrzeli ostrożnie na ściany, ale nie było już na nich rysunku. Piekielny dzwon odezwał się znowu, teraz młot uderzał weń raz za razem, huk stał się nieznośny, zatkali uszy palcami i patrzyli jak ściany rozsuwają się, z góry posypały się kamyki i piasek. Malcon nawet nie zauważył, kiedy zniknęły ściany, zamykające ich w pułapce. Z trzaskiem spadły większe kamienie. Dzwon umilkł nagle, ale w ich uszach dźwięczał jeszcze dłuższą chwilę. Malcon poczuł, że serce wali mu w piersi, a palce oplatają jelce Gaeda. Odetchnął głęboko, schował miecz pod bluzę i podszedł do Hoka. Trzepnął go mocno w ramię.
– Tym razem Yara z nami przegrała – powiedział w stronę Kaplana.
– Co zrobiłeś? – zapytał tamten, robiąc krok w jego kierunku. Miał prawie niezmieniony głos, podszedł jeszcze bliżej i wyciągnął rękę. Zaskoczony Malcon wolno wyciągnął swoją dłoń i położył ją na dłoni ślepca.
– Pomógł nam Gaed – powiedział.
– Z tym mieczem możemy nie bać się Yara! – wykrzyknął Hok.
– Uważajcie – Kaplan odsunął się pół kroku w tył. – Yara nie uderzyła w was jeszcze. To straszne miejsce, gdzie przedziwnie splatają się czary Magów z okrucieństwem naszego świata. Po raz pierwszy w tym korytarzu dopadła was moc Magów, przedtem mieliście do czynienia tylko ze złymi, opętanymi ludźmi i tylko z okrutnymi zwierzętami. Magowie przywykli, że nic im nie może zagrozić i chyba was zlekceważyli, ale niech tylko wyczują, że jesteście groźni, groźniejsi od zwykłych ludzi, wtedy wypuszczą na was wszystkie siły jakie są im podporządkowane. Nie liczcie, że Gaed przed wszystkim was obroni, przecież to nie jest ten sam miecz, którego bali się kiedyś Magowie. Wystarczyło, żebyśmy przed chwilą weszli w likaorga, a wtedy on i tilie szybko rozprawiłyby się z nami.
– Co to jest likaorg? – Hok pochylił się, chcąc podnieść swój worek, ale zamarł na czas przemowy Kaplana. Opowiadali mi o nim Pia. To jest olbrzymi, do małej góry podobny ślimak. Jego pancerz tak świetnie udaje skałę, że nikomu nie udało się dotychczas odróżnić go od prawdziwych gór. Najczęściej w dzień zamiera bez ruchu i jest nieszkodliwy, ale w nocy wypełza na drogi, otwiera swoją paszczę i czeka. Gdy cokolwiek żywego weń wejdzie zwiera pysk i wtedy wychodzą trilie. Ohydne, małe szczury, które żyją we wnętrzu likaorga i pożywiają się resztkami z jego stołu. To one mordują nieostrożną ofiarę, a potem czekają na resztki. Likaorg może również żywić się roślinami, a nawet trawi kamienie, ale woli mięso, a tilie z kolei są tak głupie, że nawet nie pamiętają, ile razy likaorg, nie mając długo innej ofiary, pożerał całe ich dziesiątki. Rozmnażają się szybko i czekają na kolejną ofiarę. We wnętrzu likaorga nie mają żadnych – prócz niego samego – wrogów. – Kaplan skrzyżował ręce na piersiach. – To straszna bestia. Nawet Tiurugowie się go boją.
– A jak się przed nim bronią? – zapytał Malcon. Kaplan wzruszył ramionami i nagłe, po raz drugi od poznania, uśmiechnął się.
– Ich sposób nie nadaje się chyba dla was. W każdy skalny tunel, w każdą podejrzaną dziurę posyłają najpierw jednego człowieka, najlepiej jeńca…
– Ciebie posyłali? – Malcon pokiwał głową.
– Cztery razy. Siedziałem spętany na ich koniu, który zupełnie mnie nie słuchał. Na szczęście wtedy nie widziałem dlaczego to robią, choć podejrzewałem, że chcą w ten sposób sami uniknąć jakiegoś niebezpieczeństwa.
Hok w końcu wyprostował się z workiem w ręku. Zarzucił go na ramię i westchnął.
– A mówiłeś, że nic o Yara nie wiesz – powiedział, z wyrzutem.
– Tu, w podziemiach, likaorgów nie ma. Zbyt mało tu dla nich pożywienia. Przed wyjściem na powierzchnię powiedziałby o nich. Czy myślisz, że nie życzę powodzenia wszystkim, którzy próbują walczyć z Magami?
Malcon podniósł obie ręce w górę dłońmi w kierunku Kaplana i Hoka.
– Nie kłóćmy się – powiedział. – To tylko potęguje moc Yara. Nie możemy… – przerwał i rozejrzał się szybko dookoła. – Gdzie jest Ziga? – krzyknął.
Hok zrzucił worek z ramion i odwrócił się w stronę, z której przyszli. Zrobił kilka kroków i przyłożył dłonie do ust, wciągając powietrze do płuc.
– Nie krzycz! – syknął Kaplan. – Kamień bardzo dobrze przewodzi dźwięk. Jeśli nie zgniotły jej skały, znajdzie nas po śladach. Pewnie czuje coś niedobrego w tym korytarzu i dlatego jeszcze nie przyszła. Moje oczy też jeszcze nie wróciły – dodał z żalem.
– Wrócę po nią – powiedział zdecydowanie Malcon. – Poczekajcie tu na mnie.
– Nie powinieneś tego robić. – Hok wyciągnął dłoń, by powstrzymać króla. – Im prędzej dojdziemy do skały Mezara, tym lepiej. Może on jeszcze nie wie o nas, a jeśli zaczniemy marudzić zdoła się przygotować.
Malcon pokręcił głową i zrobił krok w stronę Hoka, gdy z tyłu odezwał się Kaplan:
– Hok ma rację. Zwierzęta poradzą sobie w podziemiach, a zaskoczenie jest zbyt cenną bronią, żeby z niej zrezygnować.
Dłuższą chwilę stali w milczeniu. Potem Malcon potrząsnął głową i uderzył dłonią w udo.
– No to idziemy – spróbował się uśmiechnąć, ale Hok widział, że zacisnął raczej zęby. – Zwierzęta powinny nas szybko dogonić.
Zarzucił swój worek na plecy i podciągnął troki. Pomógł Kaplanowi przymocować jego worek, podczas gdy Hok machał pochodniami rozpalając je. Po krótkiej chwili byli gotowi do drogi i nie ociągając się dłużej ruszyli w tym samym co przedtem szyku – najpierw Kaplan, potem Malcon i Hok.
Gdy minęła trzecia noc, Kaplan obudził się z lekkim okrzykiem, a Malcon wstał z mieczem w dłoni, omal nie kalecząc Hoka, który sięgał do kołczana ze strzałami. Wtedy właśnie przyleciał jeden z nietoperzy. Woo wbił się pazurkami w Kaplana i wydał z siebie przenikliwy, bardzo wysoki, choć cichy, syk. Hok opuścił łuk i wcisnął strzałę w pełny kołczan. Malcon zapominając o swej niechęci do nietoperzy, podszedł do Kaplana i zapytał:
– Czy on może ci powiedzieć, gdzie jest Ziga? Kaplan stał z zamkniętymi oczami, nieruchomy, jakby wsłuchany w syk Woo, choć ten, poza pierwszym odgłosem, nie wydał z siebie więcej dźwięku.
– Gona nie przyleci. Zginęła w korytarzu. A Ziga niedługo powinna tu być – usiadł i sięgnął do worka z zapasami. – Zjedzmy coś i ruszajmy. To już niedaleko.
Hok podszedł do palącego się małym płomyczkiem cienkiego sznura, który rozpalali na noc zaoszczędzając pochodni i przytknął doń koniec nadpalonej żagwi.
– Zostały nam dwie pochodnie – powiedział. – Do południa spalą się obie.
Malcon wzruszył ramionami i błysnął białymi zębami.