Ale potem rozmyślał o zemście, planował i odrzucał kolejne projekty, bo wszystkie one miały tę samą wadę, wielką i nie do pokonania – każda zemsta wymagała jakiegoś działania. A Siła czuwała i dopóki tylko myślał o zabiciu Maga, nic się nie działo, ale gdy raz, tylko raz wziął do ręki nóż i pomyślał o Mezarze, potworny cios, bodaj najsilniejszy jaki otrzymał, zwalił go z nóg i sprawił, że wił się jak przypalony robak. Gdy po dwóch dniach mógł wstać z posłania zobaczył w misce z wodą cudzą, sczerniałą twarz pobrużdżoną cienkimi, sinymi krechami. Od tej pory nie myślał o tak prostej zemście i nie patrzył w zwierciadła, choć wiedział, że twarz jego odzyskała poprzedni wygląd. Przestał planować cokolwiek, zaczął uważnie obserwować życie w zamku, analizował każdy ruch Mezara, zważał na wszystko, co mogło mu dać broń do ręki. Zrozumiał, jak był głupi wierząc, że uda mu się po prostu pchnąć Maga nożem. Nauczył się nawet nie myśleć o zemście, gromadził tylko wiedzę, którą postanowił kiedyś wykorzystać. Jeśli Mezar potrafił czytać w jego myślach, to z pewnością przekonany był, że złamał swojego sługę. Den zamknął się w skorupie z nienawiści, której – miał nadzieję – nie przeniknie nawet Siła. Zapewne tak by było, skoro pierwsze pięć lat Den był tylko zwykłym chłopcem do posług, natomiast od chwili, gdy porzucił myśli o tak prostej, a przez to niemożliwej do spełnienia zemście, Mezar wyznaczył go do obsługi swojego największego skarbu – olbrzymiego kryształu, w którym skupiały się promienie czterdziestu wyszlifowanych w trójkąty opali umieszczonych w okienkach na górnym piętrze Greez. Codziennie Den stawał przed kryształem Salcer i widział w nim wszystko, co działo się dookoła Greez. To lekkie na pozór zajęcie bardzo go wyczerpywało. Zawsze musiał odpocząć, dopiero potem Mezar wzywał go do siebie i wysłuchiwał opowieści swego sługi leżąc w ciemnej wnęce. Z czasem Den nauczył się opowiadać tylko o tym, co naprawdę interesowało Mezara – o wszystkich podejrzanych wydarzeniach w bezpośredniej bliskości Greez, o wszystkim, co mogło zagrozić Magowi, jeśli nie działo się nic ciekawego Mezar najczęściej uderzał Dena przy pomocy Siły i wyganiał z komnaty.
Od pierwszego dnia pobytu w Greez Den liczył dni, codziennie rano wypalał rozgrzanym szydłem małą kropkę na wewnętrznej stronie swojego żółtego pasa, coraz mniej zostawało wolnego miejsca. Teraz zaczął zapełniać ostatni szereg kropek. Nie upatrywał w tym żadnego znaku, nauczył się już nie liczyć na cudowne ocalenie, na zwrot w ponurym bezwolnym życiu. Jedyne o czym pomyślał, to nowy pas, który otrzyma za pięć dni i na którym wypali kolejne plamki. Normalnie, jak co dnia zjadł śniadanie, gdy Siła dała mu znak, że musi iść do komnaty z Salcerem. Szybko, prawie biegiem przebył część obwodu Greez i zatrzymał się przed drzwiami prawie całkowicie zasłoniętymi szeroką sylwetką jednego z niewielu w Greez Tiurugów, pilnujących skarbów Mezara. Wojownik, którego imienia nie znał, mimo że był jednym z trzech zawsze stojących tu na straży, odsunął się i odsłonił wąskie drzwi. Den położył obie dłonie na jasnym pasie z białego metalu biegnącym przez całą szerokość drzwi. Metal był zawsze ciepły, choć w samej komnacie zawsze było dużo chłodniej niż w innych pomieszczeniach. Pośrodku na olbrzymim stole, otoczony kilkoma pasami różnokolorowych metali spoczywał Salcer.
Drzwi drgnęły i bezgłośnie otworzyły się. Den zrobił dwa kroki i wszedł do komnaty. Drzwi zamknęły się. Den nie podchodził bliżej, czekając na przyzwolenie. Rozglądał się po ścianach, sprawdzając czy wszystkie otwory, przez które wpadały wąskie promyki i uderzały w Salcer, są otwarte. Dopiero teraz w jego głowie rozbrzmiał rozkaz – podszedł bliżej stołu i zamarł. Zaczął oddychać szybciej, coraz szybciej, czoło zalśniło mokrym blaskiem.
Nie czuł zimna, nie słyszał swojego chrapliwego oddechu ani bicia serca, tłukącego się jak kulka grochu w dziecinnej zabawce. Stał ze spojrzeniem wbitym w Salcer i wchłaniał całą wiedzę o wydarzeniach wokół Greez w ciągu ostatniego dnia i nocy. Widział, zapamiętywał jakieś poruszenia na skale, atak jednej z figur na coś żywego na małym występie skalnym. Zobaczył, jak z tego samego miejsca wypada na zewnątrz kłąb pyłu i piasku. Wszystko to z jednego i tego samego kierunku, ten sam opal przekazał wszystkie te wiadomości Salcerowi. Pozostałe trzydzieści dziewięć nie widziało żadnego poruszenia, nie miały więc czego przekazywać. Kamień wiadomości, błyszczący od wejścia Dena do komnaty, zmętniał i młodzieniec zrozumiał, że to już koniec bezgłośnej rozmowy. Odzyskał władzę w rękach i nogach, jęknął głośno, wyczerpany słuchaniem, którego Mezar unikał z tego właśnie powodu, skłonił się przed Salcerem i odwrócił do drzwi. Otworzyły się w ciszy, Den wyszedł i nie patrząc na strażnika ruszył w kierunku pokoju, w którym Mag wysłuchiwał jego opowieści o wiadomościach przekazanych przez Kamień Wiadomości. W wąskim korytarzu zatrzymał się przed małą misą we wgłębieniu ściany, do której wpływał mały strumyk świeżej wody, napił się i ochłodził rozpaloną twarz. Wytarł się połą kaftana i szybko poszedł wzdłuż korytarza. Tutaj nie było żadnych straży, Mezar nie ufał nikomu, tylko własnej sile i przebiegłości. Den zatrzymał się przed drzwiami, które co rano przekraczał i wytarł pot z czoła.
– Den, panie. Rozmawiałem z Salcerem – powiedział niezbyt głośno.
Drzwi poruszyły się i uchyliły, młodzieniec nie drgnął, poczekał aż drzwi, po chwili wahania, otworzą się szerzej i dopiero wtedy postawił nogę na progu. Zaraz za progiem ukląkł i pochylił się w długim ukłonie. Czuł zimną łapę w swojej głowie, lekkie ukłucia bólu, ale ten spodziewany, największy, nie przyszedł.
– Mów! – usłyszał.
– Żadne z oczu Kamienia Wiadomości nie widziało wroga – Nikt nie odważył się zakłócić twego spokoju, panie – nie unosił głowy, przez te całe siedem lat ani razu nie widział dokładnie Maga, z sapania mógł się domyślać, że był gruby, tym bardziej, że nieraz widział jakie ilości jedzenia wędrowały do komnat Mezara.
– Dobrze patrzyłeś? – upewniał się Mag. – Od kilku dni mam szare sny.
Zimna dłoń ścisnęła mózg Dena i przytrzymała chwilę. Jęknął głośno, trochę z bólu, trochę spodziewając się, że sprawi to przyjemność Mezarowi. Dobiegł go cichy, śliski, napęczniały zadowoleniem śmiech, powstrzymał się od jęku, ale uderzył lekko głową o podłogę.
– Dobrze – dobiegł go wyrok Maga. – Miałeś młodszego brata?
– Tak, panie. Maoga miał dwa lata, kiedy ja odjeżdżałem.
– Uciekaj.
Wycofał się na kolanach pod drzwi, nie odwracając się, z pochyloną głową, przekroczył próg i dopiero, gdy drzwi zamknęły się przed nim odwrócił się i poszedł w kierunku schodów. Zszedł na najniższe piętro nie spotykając nikogo po drodze i przystanął dopiero przy jednym z wąskich okien. Wysunął głowę i popatrzył na wzgórza, zza których przyjechał kilka lat temu. Pomyślał spokojnie, że tym razem ojciec przywiezie Maoga, który zajmie jego miejsce przy Kamieniu Wiadomości. Zupełnie bez strachu przyjął wiadomość, że niedługo nie będzie potrzebny Mezarowi. Mag wiedział, a Den domyślał się, że po kilku latach służby Salcer niszczy człowieka i trzeba go zastąpić nową ofiarą. Domyślał się również co się stanie z nim, Denem, ale i to nie przyspieszyło bicia jego serca. Gdzieś pod skorupą, w której się zamknął, nieśmiało tliła się radość – oszukał Maga! Obok tej małej radości pełgała nadzieja, że komuś, kiedyś, to kłamstwo może się przydać.