Выбрать главу

– Można się do niego dostać?

– Strzeże go Siła – głowa chłopca drgnęła. Mrugnął powiekami i nagle zapytał: – Czy to was zaatakowała fiura? Tam na skale? – palcem wskazał za siebie.

Malcon milczał chwilę. Potem kiwnął głową.

– Skąd wiesz?

– Nic co się dzieje wokół Greez nie ujdzie uwadze Kamienia Wiadomości…

– Kto jeszcze o tym wie? – szybko zapytał Malcon.

– Nikt. Tylko ja. I Kamień.

– Dlaczego nie powiedziałeś o tym… – Malcon umilkł pamiętając pierwsze zdanie chłopaka.

– Po raz pierwszy mogłem mu jakoś zaszkodzić, niej mogłem zmarnować takiej szansy.

– Pomożesz mi? – zapytał wprost Malcon świadomy, że czas upływa i coraz trudniej będzie zaskoczyć Mezara.

– Tak – od razu odpowiedział chłopak.

– No to zaprowadź mnie do niego, muszę się znaleźć jak najbliżej… Jak cię zwą?

– Den – jeniec-sprzymierzeniec podniósł się z zydla i nagle jednym ruchem zrzucił swój pas i szybko nałożył nowy.

– Dlaczego to zrobiłeś? – Malcon poderwał się ze i skrzyni i podszedł do Dena.

– Tu znaczyłem dni pobytu w Greez. Dzisiaj jest pierwszy inny dzień.

Malcon skinął głową i podszedł do drzwi. Nasłuchiwał chwilę i odwróciwszy się do Dena oparł plecami o ścianę.

– Boisz się go?

– Boję się Siły – Den wstał i zbliżył się o krok do Malcona.

– Dlaczego?

– Jest niewidzialna i nie do pokonania. Nigdy nie wiem kiedy uderzy.

– Czy możemy dojść do niego tak, by nikt nas nie zobaczył?

– Tak. Straże już zeszły, a Mezar odpoczywa.

– A magiczne moce?

– Śpią również. Maga wyczerpuje utrzymywanie ich w stałym pogotowiu, a tu czuje się bezpieczny.

– No to prowadź.

Malcon chwycił skrzynię i nie robiąc hałasu odciągnął ją od drzwi. Den rozejrzał się po pokoju i wyszedł pierwszy. Korytarz był pusty, ciemny, rozświetlony tylko światłem wpadającym tu z małego owalnego okienka nad drzwiami z galerii. Den poszedł wolno korytarzem oddalając się od drzwi. Malcon posuwał się za nim. Minęli dwa zakręty, a potem Den wyjął z kieszeni mały kluczyk i otworzył nim niewielkie drzwi. Weszli w wąski korytarz, który po kilku krokach przeszedł w spiralne schody, stopnic były drewniane, stare, pokryte grubą warstwą kurzu, na którym wyraźnie rysowały się ślady ich stóp. Den przystanął i pochylił się do Malcona.

– Tędy można dojść do komnaty, w której najczęściej siedzi – szepnął. – Stawaj na te same stopnie co ja, inne skrzypią.

Miękko postawił nogę na schodach i płynnym ruchem wszedł na kolejny stopień. Malcon powtarzał jego ruchy, przesuwając lewą dłonią po poręczy. Weszli tak na drugi poziom, minęli korytarz i zaczęli wchodzić wyżej. Gdy głowa Malcona zrównała się z następnym korytarzem, Den stał już na kamiennej posadzce i wskazywał ręką na drzwi w głębi. Podeszli razem do nich i Den pochylił się Przykładając oko do dziurki pod klamrą. Patrzył chwilę, a potem odsunął się i kiwnął kilka razy głową. Malcon zajrzał do komnaty.

Zobaczył białą ścianę, pokrytą wyraźnym żółtym wzorem. Różnej grubości linie splatały się w dziwny sposób a w nieregularnej kratownicy znajdowały się litery nieznanego Malconowi pisma. Jakaś postać mignęła przed dziurką, Malcon nie zdążył obejrzeć mężczyzny, widział tylko, że ubrany był w bladożółtą szatę, wydawał mu się gruby i niski. Czekał na powtórne pojawienie się Mezara ale Mag zniknął na razie z pola widzenia. Dorn wyprostował się i zapytał szeptem:

– Czy on jest ubrany na żółto?

Den skinął głową.

– A jak otworzyć te drzwi?

Den chwycił w dłoń niewidzialną klamkę i pokręcił dłonią w powietrzu, a potem pociągnął ją do siebie półokrągłym gestem. Malcon kiwnął głową i pochylił się jeszcze raz do dziurki. Odwlekał chwilę, w której będzie musiał wejść i zaatakować Mezara, nie miał zupełnie pojęcia jak to zrobi: krzyknąć coś, rzucić, uderzyć, może jakieś zaklęcie, ale nie znał żadnego. Oblizał suche wargi. Odetchnął głęboko. Wolno sięgnął ręką do klamki i zacisnął na niej palce. Prawą rękę wsunął pod bluzę i ujął mocno rękojeść Gaeda. Nacisnął klamkę, przymknął na chwilę oczy. Krótką jak mgnienie oka chwilę czekał jeszcze na pomoc Jogasa, szarpnął drzwi i wpadł do komnaty.

Mezar stał w głębi, nieco z prawej. Był rzeczywiście niski i gruby. Tłusta twarz, błyszcząca jak wysmarowana łojem, odwróciła się do Malcona. Małe, przykryte wałami tłuszczu oczka, wytrzeszczone, wpatrywały się w Dorna. Wąski jak dziób ptaka nos wystawał spomiędzy wypchanych tłuszczem policzków, a prawa ręka, skierowana gdzieś w bok od Malcona drgnęła. Król Laberi zrobił mały krok w kierunku Mezara, oczekując od niego jakiegoś uderzenia, ruchu, ale Mezar tylko rozchylił wąskie bezbarwne wargi i wychrypiał:

– Jeszcze jeden odważny… – jego ręka zatoczyła półkole i skierowała się w stronę Malcona.

– Nie ruszaj się… – zaczął Malcon i urwał.

Poczuł jakieś zimne, lepkie palce dotykające jego twarzy, potrząsnął głową chcąc strzepnąć ohydny dotyk i wtedy zobaczył Hoka.

Stał obok drzwi komnaty, po prawej stronie Malcona. Bez ruchu. Trzymał w ręku łuk ze strzałą nałożoną na cięciwę. Zastygł w połowie ruchu – napinał łuk i podnosił go do góry, gdy Mag zatrzymał go. Obok kolana Hoka równie nieruchomo wisiała w powietrzu Ziga. Wilczyca rozpędzała się, by skoczyć i teraz zawisła w powietrzu nie opierając się o podłogę ani jednym włoskiem. Malcon znowu odwrócił się do Mezara, choć coraz trudniej było mu poruszać własnym ciałem. Przemógł się, skierował Gaed w Maga i zrobił krok w jego kierunku. Tamten wykrzywił twarz i zatrząsł się.

– Rozkazuję ci stać! – krzyknął chrapliwie. Z bulgotem wciągnął powietrze i zaczął szybko mówić: – Go mina e faleo… Testia mu borfy…

Malcon zrobił jeszcze krok z radością widząc strach Mezara, prawie nie czuł już tych zimnych dłoni, które wystraszyły go chwilę wcześniej. Zrozumiał, że moc Mezara słabnie, widział to w oczach Maga, w drżeniu obu rąk wyciągniętych przed siebie. Mezar zachwiał się i przerwał zaklęcia. Odsunął się na krok od Malcona, rzucił szybkie spojrzenie w kierunku Hoka, Malcon przesunął się, tak by Mag nie uciekł przez drzwi i szybkim ruchem uniósł Gaed.

Okruch ostrza świecił jak nigdy dotąd, najmniejszy ruch ręki Malcona wydobywał z rękojeści cichy przenikliwy świst. Mezar zaskowyczał i zatrzepotał rękami przed twarzą. Zachwiał się i odsunął się do Dorna, nogi ugięły się pod nim, ale gdy Malcon zrobił dwa kroki chcąc zastąpić mu drogę, Mag nagle poderwał się i błyskawicznie skoczył do drzwi, którymi wszedł tu Malcon. Zanim król zawrócił, Mag był już na progu, a gdy Malcon dobiegł do drzwi, były już zamknięte. Uderzył całym ciałem w okutą sztabami drewnianą płytę, odsunął się i uderzył jeszcze raz. Za trzecim razem dołączył do niego Hok, Malcon ucieszył się, ale nic nie powiedział, widział Zigę wyprężoną, z wyszczerzonymi kłami wpatrującą się w drzwi, usłyszał Hoka:

– Razem! Mocno!

Uderzyli jeszcze raz. Cofnęli się i wtedy drzwi drgnęły i otworzyły się. Den stanął w progu, zachwiał się i z rękoma przy twarzy runął na podłogę. Malcon nie tracił czasu na tłumaczenia, przeskoczył Dena i runął ku schodom. Zbiegł piętro niżej i rzucił okiem na korytarz, warstwa kurzu była równa, nie było na niej śladów Mezara, zbiegł dalej po schodach mając Hoka tuż za plecami i pobiegł korytarzem ku galerii, na której spotkał Dena. Gdy wybiegł na oświetlony krużganek od razu zobaczył Maga.

Stał naprzeciw jednego z wąskich okien. Uniósł wysoko ręce, zadarł do góry twarz i coś mamrotał. Malcon rzucił się ku niemu i nagle zrozumiał, że nie zdąży. Szerokie rękawy szaty Mezara zatrzepotały, zamgliły się i przemieniły w szerokie skrzydła. Grube ciało sflaczało, skurczyło się i zawisło w powietrzu. Malcon był już tylko o dziesięć kroków od Maga, gdy tamten złośliwie błysnąwszy okiem ku niemu i krzyknąwszy coś chrapliwie wskoczył na parapet okna. Pochylił się do przodu i ugiął pokryte łuskami nogi; szykował się do skoku, który miał go uwolnić od Malcona. Król Laberi krzyknął głośno i z całej siły rzucił Gaedem w Maga. Zmieniony w świetlistą smugę odłamek miecza przeciął powietrze i uderzył Mezara. Oczy oślepiła jasność, a uszy zabolały od przenikliwego skrzeku i bulgotliwego charkotu. Gdy Malcon dobiegł do okna szykując się do zadania ciosu mieczem, rękojeść Gaeda spadła na kamienną posadzkę, a bladożółty kłąb przetoczył się przez brzeg parapetu i zniknął im z oczu. Młodzieniec runął do okna, szamocząc się w wąskim otworze wysunął ramiona i głowę.