Выбрать главу

– Wcale nie chcę. Muszę. To znaczy: wy musicie przyprowadzić tu Pia. Najlepiej z tym magicznym łańcuszkiem. Na pewno się przyda.

– Ale sam w Greez? – Hok opuścił rękę i zbliżył się o krok do Malcona.

– Z Denem będziesz bezpieczniejszy – Malcon również zrobił krok i położył rękę na ramieniu przyjaciela. – Musisz w ciągu jednego dnia dotrzeć do Pia. Możesz nie przeżyć nocy, a jeśli trafisz na Tiurugów, to tylko on może uchronić cię przed zwloką w podróży – ostatnie zdanie było właściwie pytaniem skierowanym do Dena siedzącego na zydlu.

Gdy obaj królowie popatrzyli na niego, wolno podniósł głowę i pokręcił nią lekko.

– I masz rację, i nie masz. Ale rzeczywiście bez pomocy nic nie zdziałacie. To jest teraz najważniejsze. Tylko nie myśl, Malconie, że będziesz tu bezpieczny. Obawiam się, że Magowie wiedzą już coś niecoś. Powinniśmy byli wyjechać już wczoraj, a skoro nie wyjechaliśmy, to nie traćmy już więcej czasu. Chodźmy – wstał z zydla i wyszedł na korytarz.

Gdy Malcon z Zigą u nogi i Hok dogonili go na korytarzu, nie zwalniając kroku rzucił przez ramię:

– Weźmy łuki ze zbrojowni. Musimy szybko zabić strażników. Kiedy broda jest wyciągnięta, tylko od góry można się dostać do Greez… – urwał nagle i zatrzymał się. Po raz pierwszy zobaczyli w jego oczach ślad ciekawości, pierwszego ludzkiego uczucia, które przebiło skorupę obojętności.

– Co to jest broda? – szybko zapytał Hok, obawiając się, że Malcon, szczery i ufny, zdradzi drogę, jaką dostali się do Greez.

– To ruchoma komnata bez ścian, którą zjeżdża się do stajen, wykutych w skale pod nami. Do brody można wejść tylko z góry – Den wskazał palcem kamienny sufit i nie pytając już o nic ruszył dalej.

Wyszli na krużganek i przeszli spory odcinek, zanim Den pchnął drzwi i zaprowadził ich korytarzem, takim samym jak wszystkie inne, do zbrojowni. Nie było tam żadnych szczególnych broni, ale Hok szukał uparcie i wybierał długo, zanim odłożył trzy łuki i kilka tuzinów strzał a potem długą chwilę bobrował wśród zakurzonego oręża, po czym odpiął swój sztylet i miecz i przypasał nowy. Den również wybrał sobie miecz i sztylet, a Malcon, choć widział spojrzenie Hoka, nic zabronił mu tego. Tylko on nie szukał broni, przykucnął pod ścianą przy wejściu i wolno przesuwał dłonią po karku i łbie wilczycy. Wstał, gdy podeszli do niego i wskazał Adenowi korytarz.

Obeszli znowu spory kawałek krużganka, zanim Den wskazał jakieś drzwi i powiedział:

– Za tymi drzwiami są schody zakończone drzwiami, które można otworzyć tylko z naszej strony. Musimy szybko wyskoczyć i zabić wszystkich trzech strażników. Nie mogę ich zagadać, bo zawsze Mezar wchodził pierwszy. Będą natychmiast strzelać do każdego, kto pojawi się w strażnicy.

– Tylko trzech? – upewnił się Hok i wyjął dwie strzały z kołczana.

Malcon wzruszył ramionami zniecierpliwiony nieufnością Hoka, ale nic nie powiedział. Den powtórzył jego gest, choć oznaczał on tylko niepewność.

– Tylu zawsze widziałem i tyle jedzenia podawano na górę. Na zmianę też zawsze szli tylko trzej wojownicy.

– Idziemy – powiedział cicho Malcon i położył rękę na ramieniu Dena. – Otworzysz drzwi i pochylisz się. Żebym mógł strzelać nad tobą – wyjaśnił.

Den przymknął powieki i lekko skinął głową. Pchnął drzwi i bezgłośnie wsunął się w korytarz. Nie był oświetlony, ale po kilku krokach, gdy światło z krużganka rzucało jeszcze cienie na ściany i podłogę, zaczęły się schody. Malcon naliczył dziewięć stopni gdy Den, choć nie doszedł jeszcze do drzwi, zatrzymał się i zaczął wodzić rękami po ścianie. Trwało to chwilę. Malcon poczuł na ramieniu dłoń Hoka, gdy ręka Dena zagłębiła się w kamiennej ścianie, a zaraz potem cała płyta zapadła się gdzieś i Den skinął na Malcona. Gdy Dorn wszedł na dwa stopnie i sięgnął głową poziomu niszy w ścianie, Den pochylił się do ucha Malcona i szepnął:

– Mezar zawsze wsadzał tam głowę, zanim wszedł do strażnicy, ale nie wiem po co… Może i ja spróbuję?

Malcon skinął głową. Den wspiął się na palce i wolno włożył głowę w prostokątny otwór. Obie ręce oparł o ścianę po obu stronach otworu i widać było, że jest gotów w każdej chwili odskoczyć do tyłu. Szarpnął się nawet, ale zaraz uspokoił i zaczął kręcić głową jakby oglądał ściany skrytki, choć Malcon, wyciągając szyję i zaglądając mu ponad ramieniem, nie widział niczego, prócz ciemnych gładkich ścian. Ale gdy Den wysunął głowę z powrotem, Malcon zobaczył na jego twarzy szczere oszołomienie. Włożył sam głowę w ciemną kasetę, przed jego oczami rozbłysło jasne światło. Szarpnął się całym ciałem, jak przed chwilą Den.

Czuł pod nogami kamienne schody i wiedział, że ręce położył na brzegu wnęki, ale widział coś, czego w normalny sposób nie powinien był widzieć. Zmrużył oczy – blask porannego słońca uderzył w źrenice. Zobaczył zieloną równinę widzianą ze szczytu Greez. Poruszył głową, równina przemknęła przed oczami, chwilę Malcon szamotał się zanim zrozumiał, że jakimś niepojętym sposobem znalazł się jakby na szczycie słupa sterczącego ze strażnicy. Gdy wsunął głowę głębiej i spojrzał w dół, zobaczył dwóch Tiurugów – jeden stał odwrócony plecami w stronę Malcona i przyglądał się pofalowanej równinie pod skałą. Drugi chodził wolno, ponuro patrząc pod nogi. Malcon zrozumiał, że może obejrzeć całą strażnicę, choć wcale nie kręci aż tak mocno głową. Trzeciego strażnika znalazł po przeciwnej stronie obszernego balkonu, jakim była strażnica. Zobaczył też drzwi, przed którymi stali, schody wiodące na poziom strażnicy i niewysoki słup, z którego oglądał zakończenie Greez. Przestał zastanawiać się nad sposobem, jakiego użył Mezar, jeszcze raz obejrzał strażnicę i wysunął głowę ze skrytki.

– Jeden jest prawie na wprost drzwi, drugi po przeciwnej stronie, a trzeci chodzi tam i z powrotem. Hok – wskazał palcem niszę – przyjrzyj się i ty – a gdy po chwili Hok wysunął zdziwioną twarz z wnęki dodał: – Ja wyskoczę pierwszy i zaatakuję tego z tyłu, a wy tych dwóch na wprost wyjścia. Nie widziałem przy nich łuków…

Hok zatrzepotał rękami i powiedział szeptem:

– Mają takie wyrzutnie strzał jak Pia, przynajmniej dwaj z nich.

– Trudno. Postaram się szybko uskoczyć za ścianę, a wy musicie ich od razu zastrzelić. Inaczej nic nam się nie uda.

Den i Hok skinęli głowami i założyli strzały na cięciwę. Malcon swoją wziął w zęby, przełożył łuk do prawej ręki i szarpnął drzwi. Otworzyły się łatwo, bez najmniejszego dźwięku, tylko fala powietrza uderzyła w twarz Malcona. Przeskoczył już trzy stopnie i wyskakiwał na poziom strażnicy, gdy ten maszerujący Tiurug zauważył go. Na zaciętej twarzy nie odmalowało się żadne uczucie, strażnik nie wydał żadnego dźwięku, podniósł tylko swój miotacz strzał. Malcon patrzył mu w oczy i nie unosił swojego łuku, chciał jak najszybciej zobaczyć trzeciego strażnika, ale zanim odwrócił głowę i uskoczył za róg, dostrzegł jak strzała Dena, chyba Dena, wbija się w gardło strażnika i jak Tiurug wali się na posadzkę. Natknął się na trzeciego strażnika, gdy tamten, nie wiadomo jakim sposobem dowiedziawszy się o ataku, biegł w jego stronę. Malcon trafił go w pierś, ale Tiurug, choć już prawie martwy, biegł wciąż w jego kierunku, a bezwładna ręka wyciągała miecz z pochwy i kierowała go w pierś króla Laberi. Malcon uskoczył, ciął go w kark i przywierając plecami do szybu, który wyprowadził ich na strażnicę rozejrzał się. Nic nie poruszało się w zasięgu wzroku, a ciszę mącił tylko utykany z cienkiego poświstu szelest wiatru. Malcon przekroczył ciało strażnika i kałużę krwi wyciekającej z rozpłatanej szyi i obszedł wokoło wieżyczkę z wyjściem. Den i Hok szli w jego kierunku, a Ziga obwąchiwała leżące tuż obok siebie dwa nieruchome ciała Tiurugów. Malcon uśmiechnął się i chciał pochwalić pomocników, gdy Ziga runęła w stronę okrągłej kamiennej wieżyczki bez okien, ze szczytu której tajemniczym sposobem ich spojrzenia obiegały przed chwilą całą strażnicę. Zdziwiony Malcon odwrócił głowę i zobaczył, że ze szczeliny powstałej w gładkim dotąd i spoistym kamieniu wyskakuje jeszcze jeden strażnik z miotaczem wycelowanym w jego pierś. Wszystko działo się bardzo szybko – Ziga wyciągnęła się w biegu, Tiurug wysuwał do przodu rękę i strzała rozpoczynała swój lot, by zakończyć go w ciele Malcona Dorna. Król Laberi runął na posadzkę jednocześnie rzucając swój miecz w nogi strażnika. Strzała wykrzesała iskrę i wyłupała kawałeczek kamienia, ostrze miecza trafiło w kolano Tiuruga, a Ziga jak pocisk uderzyła jednocześnie w jego pierś. Strażnik nie zdążył wyjąć miecza, usiłował osłonić się ramieniem, ale było już za późno – zęby wilczycy wpiły się w jego gardło a impet jej ciała powalił go na posadzkę. Gdy Hok z Denem podbiegli do czwartego strażnika, Ziga otrząsnęła się i odeszła od swojej ofiary. Hok przeskoczył ciało, i wsunął się w ciemny otwór wieży.