– Dlaczego Malcon nie odpowiada? – Hok podszedł do trzonu Greez i uderzył otwartą dłonią w skale.
– Musiało mu się coś stać – powiedział Den i znowu szarpnął dźwignię schowaną w wąskiej szczelinie. Na zmianę szarpali i pchali dźwignię, zniechęcali się i odstępowali miejsce drugiemu, ale usiłowania nie przyniosły rezultatów.
– Musimy się tam dostać jak najszybciej. Coś się musiało stać. Zaatakowali go, na pewno… Zrób coś!
– A korytarzem nie możemy przejść? – zapytał Den i wskazał kciukiem górę, z wnętrza której Malcon i Hok przedostali się do Greez.
– Nie wiem. Nie mamy czasu wracać do Pia i jeszcze raz przebyć tę samą drogę. Musimy próbować tędy. Naprawdę nie możesz inaczej wprowadzić nas do góry?
– Trzeba się wspiąć do stajni – powiedział szybko Den. – Tylko stamtąd można ściągnąć bordę.
– Kpisz sobie? – Hok zadarł głowę do góry i popatrzył na pionową kolumnę. – Kto to zrobi?
– Nie wiem. Ale tylko ja mogę uruchomić bordę ze stajni. Włażę – Den zrzucił kaftan i usiadł na ziemi. Ściągnął jeden but i szarpnął za podeszwę drugiego. Zrzucił go i wstał. Jednym ruchem pozbył się miecza, ale wsadził za pas sztylet i zwrócił się do Hoka: – Daj mi swój.
Hok wolno, jakby namyślał się, odpiął sztylet i podał go Denowi. Dwa razy otworzył usta, ale nic nie powiedział. Dopiero gdy Den odsunął się od podstawy Greez i zaczął uważnie przyglądać się skale, szukając szczelin i występów, które ułatwiłyby wspinaczkę, Hok splunął i powiedział cicho: – Dasz radę?
– Nie wiem – głos Dena nabrał głębszych, dudniących tonów gdy mówił z zadartą głową. – Bardzo bym chciał, ale nie myśl, że dokonuję jakiegoś bohaterskiego czynu – zerknął na Hoka i chyba po raz pierwszy od chwili, gdy się poznali, lekki uśmiech poruszył wargi chłopca.
– Albo dostanę się do stajni, albo spadnę, a jeśli nie wejdę, to tak czy inaczej nie przeżyję tu nocy. Nawet nie masz pojęcia co będzie się tutaj działo. A do nocy niewiele czasu zostało.
Odwrócił się i podszedł do skały. Hok również zbliżył się do niego. Stał chwilę z rękami zgiętymi w łokciach, aby łapać Dena, gdyby spadał, ale zaraz odszedł i zwrócił się do Pashuta i jego łudzi:
– Bierzcie swoje skóry i chodźcie tu. Po pięciu na jedną Pashut odwrócił się do swoich ludzi i wydał rozkaz, piętnastu najbliższych jeźdźców zeskoczyło z koni i szybko odczepiło od siodeł duże skóry. Podbiegli do Hoka, obok którego stał już Pashut.
– Rozciągnijcie skóry i stańcie pod nim – Hok wskazał głową wspinającego się wolno w górę Dena. – Jeśli odpadnie od skały, łapcie go w nie.
Pia podeszli pod skałę i ustawili się pod Denem.
– Myślisz, że to pomoże? – Pashut zadarł głowę i przyjrzał się szerokiemu otworowi prowadzącemu do stajni.
– Jeśli spadnie z samej góry… – Hok wzruszył ramionami.
Usiadł na ziemi i wziął w usta koniuszek cienkiego rzemyka zwisającego z kołnierza. Wbił zęby w skórę, wykrzywiając twarz. Patrzył chwilę na Dena, wolno, uparcie wpełzającego na skałę. Odwrócił na chwilę głowę i popatrzył na dwunastu Pia siedzących na koniach i również patrzących na Dena. Westchnął głęboko. Pashut minął go podchodząc do swoich ludzi. Wydał krótki rozkaz i trzech wojowników galopem rozjechało się w różne strony. Hok patrzył jak wjeżdżają na pierwsze wzgórza i zsiadają z koni. Pashut podszedł do niego u usiadł obok.
– Co będzie jak się nie wdrapie? – zapytał.
– Bardzo źle będzie – mruknął Hok. – Czeka nas noc…
– Może roześlę resztę, aby szukali jakiegoś schronienia?
– Nie zaszkodzi – Hok położył się na plecach, podkładając ręce pod głowę. – Nie chcę na niego patrzeć – zamknął oczy. – Powiesz mi jak wejdzie.
– Nie bądź dzieckiem – Pashut przywołał jednego z pozostałych jeźdźców i kazał rozjechać się parami w poszukiwaniu jakiejś groty, pieczary czy innego dogodniejszego do obrony miejsca. Oparł się na łokciach i odszukał wzrokiem Dena na skale. Wspinał się wolno, ale nie ustawał i przebył już prawie połowę drogi. Widocznie znajdował występy i szczeliny, których z dołu, z miejsca gdzie leżeli Hok i Pashut, nie było widać. Teraz jednak zawisł na jednej ręce drugą szukając jakiegoś oparcia. Palcami nóg coraz szybciej drapał skałę czepiając się najmniejszego załamania, ale ciągle nie znajdował. W końcu, kiedy Pia na dole nerwowo zadreptali przesuwając się i szukając najlepszego miejsca, aby złapać go w derkę i gdy ich ręce mocniej uchwyciły rogi skór, Den wyszarpnął zza pasa sztylet i wsadził go w jakąś szczelinę, którą w końcu wymacał. Zawisł teraz na drugiej ręce, przesunął się trochę w bok kołysząc nogami i chwycił palcami jakiś występ. Chwilę odpoczywał, potem podciągnął się i zostawiając sztylet w szczelinie wspiął się nieco wyżej. Był już w połowie drogi, gdy palce uczepione małej fałdy na skale wyłamały ten okruch, a druga ręka nie znalazła żadnego oparcia. Chwilę jeszcze Den przywierał do skały stojąc na czubkach prawej stopy, a potem, nie wydając żadnego odgłosu, odpadł od Greez i poszybował w dół. Jęk Pashuta poderwał Hoka i dlatego zdążył zobaczyć ostatnią chwilę lotu Dena. Wrzasnął krótko i zerwał się na nogi gdy ciało znikło przesłonięte plecami Pia, jedynych, którzy nie zamarli w chwili upadku, lecz przesuwali się celując skórą pod Dena. Gdy Hok dobiegł do nich Den siedział na ziemi z szerokim uśmiechem na twarzy. Hok przedarł się przez Pia i kucnął obok chłopca. Złapał go za ramię i potarmosił delikatnie.
– Nic ci się nie stało? – zapytał.
Den parsknął głośnym śmiechem, położył swoją dłoń na dłoni Hoka i powiedział:
– Jeśli masz komu zadać to pytanie, to już nie jest źle. Wysoko byłem?
– Wystarczyłoby – powiedział jeden z Pia władający morkiem.
– Dobrze – Den wstał i podskoczył kilka razy w miejscu. – Teraz już wiem jak to trzeba zrobić. Jak zacząłem spadać… – potarł brodę -… zrozumiałem, że można to zrobić prościej. Najbardziej rozzłościło mnie, że nie zdążę nawet powiedzieć, co wymyśliłem. Dajcie łuk i cienką linkę – rozejrzał się po otaczających go twarzach i gdy jeden z Pia podał mu łuk a inny przyniósł linkę, Den zrobił na jej końcu gruby węzeł, a potem przywiązał ją do strzały. Wszyscy odeszli dalej od podnóża i wtedy Den powiedział:
– Potrzebny jest dobry strzelec. Trzeba trafić w ten tam otwór – wskazał palcem bramę do stajni wysoko nad ziemią.
– Myślisz, że strzała cię utrzyma? – zmarszczył brwi Pashut…
– Nieee… Już wiem – szybko odezwał się Hok. – Tam na progu są wąskie zęby – pokiwał głową. – Węzeł zatrzyma się na nich. Tak?
– Aha. Strzelaj – Den podał łuk jednemu z Pia, który chwilę wcześniej podszedł do niego.
Cała grupa zamarła w bezruchu wstrzymując oddech. Pia wyrównał kłąb liny, odstąpił od niej i założył strzałę na cięciwę. Naciągnął łuk i chwilę celował. Pierwsza strzała uderzyła w skałę o wiele za nisko i złamała się. Dopiero za szóstym strzałem linka zniknęła w otworze stajni. Den pierwszy chwycił drugi koniec i pociągnął delikatnie, wybrał cały luz, a potem, gdy lina przestała zjeżdżać, skoczył i zawisł na niej całym ciężarem.