Hok wykrzywił twarz w grymasie zastanowienia, cmoknął głośno i westchnął. Den podniósł rękę i zrobił mały krok do przodu.
– Jeśli pozwolimy odebrać sobie dach i bordę, będziemy skazani na śmierć. Nie wydostaniemy się z Greez i prędzej czy później umrzemy tu chociażby z głodu. Nie możemy oddać ani kawałka wieży – potrząsnął głową. – Inaczej koniec z nami.
– Ma rację – odezwał się z posłania Malcon. – Musimy bronić naszej wieży ze wszystkich stron. Może Magowie jeszcze nie wiedzą o śmierci Mezara.
– To co cię zaatakowało? – wzruszył ramionami Hok.
– Może po prostu siły zła, nad którymi Magowie już nie panują? – po chwili milczenia powiedział Pashut. – Może Mezar potrafił się przed nimi bronić… – urwał i podskoczył do posłania Malcona. – On zemdlał! – zawołał. – Dajcie jeszcze wody i ocućcie go – wstał i poszedł do wyjścia. – Idę obejrzeć wieżę i porozstawiać straże, chyba mam dobry pomysł. A potem zastanowimy się wspólnie, co robić dalej. Mam przeczucie, że szczęście, które nam dotychczas sprzyjało aż zanadto, skończyło się.
– Obyś się mylił – powiedział Hok, gdy Pashut odwrócił się plecami.
– Oby – mruknął Pia nie odwracając się i wyszedł.
8.
Dwa następne dni Malcon spędził w łożu, Den zaś oprowadzał Hoka i Pashuta po całej znanej sobie części Greez. Posterunki wystawione na dachu i na obu krużgankach nie zauważały żadnego ruchu, nikt nie atakował Pia, mimo to Pashut chodził z coraz bardziej zachmurzoną twarzą. Tak samo zasępiony usiadł na ławie, gdy rankiem trzeciego dnia zebrali się – on, Hok, Den i dwaj pia. Malcon nie leżał już na posłaniu, ale był blady, a wyostrzone rysy twarzy powodowały, że wyglądał na starszego niż był w rzeczywistości. Gdy wszyscy usiedli i na chwilę w komnacie zapanowała cisza wstał, przeszedł do drzwi i z powrotem. Zatrzymał się przy skrzyni i przysiadł na niej.
– Z tego co wiem, na razie nikt i nic nas nie atakowało? Prawda? – Hok skinął głową. Pashut również, lecz chwilę później, jakby się jeszcze zastanawiał. – Nie wiemy czy Magowie przyczaili się tylko i czekają aż wyjdziemy z Greez, której być może nie mogą zdobyć, czy rzeczywiście nie wiedzą, że jeden z nich nie żyje. Ale chyba nie możemy zbyt radośnie patrzeć na wszystko dookoła nas…
– Nie wiecie co to jest Yara! – nie wytrzymał Pashut. – Ciągle jeszcze nie macie pojęcia gdzie się znajdujecie, sprzyjało wam niewiarygodne szczęście – nagle ściszył głos i umilkł.
– Wiemy o tym – powiedział Malcon łagodnie. – Przecież, jak dotychczas, nasza wyprawa nie była trudniejsza od zwykłej wojny. Można by pomyśleć, że opowieści o Yara obrosły legendami jak pisklę puchem i w gruncie rzeczy nie ma tu niczego groźniejszego od niezwykłych zwierząt. Ale kilka razy Yara musnęła nas swym zatrutym oddechem – przerwał na chwilę i przygryzł dolną wargę. – Nikt z nas nie sądzi chyba, że dalej również wszystko będzie szło tak gładko jak dotychczas.
– Ale nie możemy też wątpić w powodzenie! – wykrzyknął Hok zrywając się z ławy – Zresztą ty przecież… – odwrócił się do Pashuta i skierował w niego palec -… też byś tu nie…
– Oczywiście, że nie przyszedłbym tu, gdybym zupełnie nie wierzył w sens walki z Magami – przerwał Pashut. – Tylko że spodziewałem się walki… – wyciągnął przed siebie obie ręce z dłońmi skierowanymi ku górze i rozstawionymi palcami, potrząsnął nimi kilkakrotnie. – Nie czujemy się dobrze na powierzchni, zbyt dużo czasu spędziliśmy w podziemiach. I w dodatku czekamy tylko na… – potrząsnął zaciśniętymi pięściami -… sami nie wiemy na co – machnął dłonią i usiadł.
– Poczekaj! – Malcon uniesioną ręką powstrzymał Hoka. – Masz we wszystkim rację. Wiemy, że czas pracuje nie na naszą korzyść, dajemy Magom czas na przygotowanie się do obrony czy ataku, ale przecież nie walczymy z jakimiś dzikimi najeźdźcami, nie wiemy do czego są zdolni Magowie, jak z nimi walczyć i właściwie nie wiemy jaką siłą sami rozporządzamy. Nie znamy magicznych właściwości Gaeda i Ma-Na, nie znamy słabych stron Lippysa i Zacamela i dlatego musimy postępować bardzo ostrożnie, aby nie stracić tego, co już zyskaliśmy – Malcon powiódł ręką dookoła. – Czy jeszcze dwie kwadry temu któryś z nas wierzył w to, że może spędzić kilka nocy w Yara i przeżyć? Przekonaliśmy jednego z Magów, przekonaliśmy się, że z Tiurugami można walczyć i zwyciężać ich, jeśli tylko nie są w przeważającej sile.
– To wszystko prawda – Pashut uniósł opuszczoną dotychczas głowę i spod uniesionych brwi spojrzał na Malcona, a potem zerknął na Hoka. – Tylko… Co dalej? Idziemy na Lippysa? Czy na Zacamela?
– Jednego jestem pewien – Malcon usiadł. – Że nie możemy od razu uderzać na największego z Magów. Nie wiem czy to znowu odezwał się w mojej głowie Jogas, czy majaczyłem w malignie, ale pamiętam wyraźnie, że wczoraj obudziłem się i wiedziałem, że nie mamy jeszcze dość siły, by zaatakować Zacamela. Jeśli uda nam się zwyciężyć Lippysa, pozbawimy Zacamela części jego sił, a może zyskamy jakąś broń lub przynajmniej sposób walki z Białym Magiem. Musimy uderzyć na Lippysa. Tego jestem pewien.
– A jak? – zapytał jeden z wodzów Pia.
Malcon przypomniał sobie, że nazywa się Toulik.
– Musimy to rozważyć wspólnie – potarł czoło i szarpnął krótki wąs. – Chociaż moim zdaniem mamy tylko jeden sposób do wykorzystania – musimy obsadzić Greez i resztą sił uderzyć na Lippysa. Ale jest jedno pytanie: dzielimy nasze siły czy poczekamy na posiłki Pia? – spojrzał na Pashuta, ale ten nie wykonał żadnego ruchu. Malcon zrozumiał, że Pia nie chcą ryzykować życia większej ilości swoich ludzi.
– Możemy też chyba posłać po posiłki do Laberi, choć jeśli mam być szczery, wątpię czy to się uda. Nie wiem czy Jogasowi udało się utrzymać koronę dla mnie, a jeśli tron zajął któryś z moich wujów to na ich pomoc nie mamy co liczyć. No i możemy prosić o pomoc Enda – popatrzył na Hoka, ale gdy tamten otworzył usta dodał szybko: – Ale musielibyśmy długo… za długo czekać na twoich wojowników. Tak więc… – zawiesił głos. Wszyscy odwrócili się do Pashuta. Siedział na ławie opierając się łokciami o kolana ze spojrzeniem skierowanym w podłogę. Po chwili podniósł twarz i odwrócił się do swoich zastępców. Obaj po kolei skinęli lekko głowami.
– Na posiłki Pia nie liczcie – powiedział cicho. – Wszyscy, którzy mogli i chcieli są już z wami. Książę Chasmin musi brać pod uwagę, że wszyscy zginiemy. I tak oddał nam Ma-Na, w gruncie rzeczy skazując swój lud na śmierć. Tyle mam do powiedzenia.
– W takim razie ta sprawa jest jasna – zostawiamy tu obsadę i ruszamy na Lippysa? – zapytał Hok.
Malcon wolno kiwnął kilka razy głową. Postarał się nie okazać jak przygnębiła go wypowiedź Pashuta. Plasnął dłonią o kolano.
– Musimy dowiedzieć się jak najwięcej o Lippysie i jego twierdzy, Den?
Chłopak wsadził dłonie pomiędzy kolana, skulił ramiona. Potrząsnął głową.
– Nic nie wiem. Nic – wolno pokręcił głową.
– A kto w ogóle wie cokolwiek? – Malcon popatrzył kolejno na obecnych.
Napotkał spojrzenie pięciu par oczu. Wszystkie wyrażały to samo. Złapał się za kark lewą ręką i wypuścił powietrze ze świstem.
– No więc mamy tylko mapę z oznaczonym miejscem. Możemy również uważać, że mamy do czynienia z dużo groźniejszym przeciwnikiem niż Mezar. Mamy Ma-Na, który daje się podzielić na ogniwa i który jest chyba bronią skuteczną w walce z Magami, choć nie bardzo wiemy jak jej używać. I tyle wiemy…
– Przynajmniej część Ma-Na musimy zostawić załodze Greez? – ni to stwierdził ni to zapytał Fineagon, jeden z Pia obecnych na naradzie, krzepki starzec, chudy jak głownia własnego miecza.