Выбрать главу

– A… tak – potwierdził Malcon. – I myślę, że najlepiej będzie jeżeli Den zostanie tu. Na pewno przydałbyś się w razie chociażby spotkania z Tiurugami… – podniósł rękę widząc zaskoczenie i niechęć w oczach chłopaka -… ale najlepiej z nas wszystkich znasz Greez i nie zapominaj, że gdzieś tam – wskazał palcem podłogę – są jeszcze kucharze i inni niewolnicy… Tylko ty wiesz jak można sobie z nimi poradzić gdyby… gdyby… – potrząsnął głową -… nie wiem co, ale nie ma potrzeby zabijać ich. Przynajmniej dopóki nie musimy.

Toulik odchrząknął i otworzył usta, ale uprzedził go Fineagon.

– Jest to najbardziej zwariowany plan, jaki można by tu wymyśleć – powiedział wolno i wyraźnie. – I nie widzę innego wyjścia, jak tylko go wypełnić.

Pashut skinął głową, Hok wstał i klepnął się w pierś. Malcon wstał również. Podszedł do Pashuta.

– Ilu ludzi tu masz? – zapytał.

– Zostało dwudziestu dziewięciu.

– Zostawimy tu trzynastu i Dena. I Wyruszamy jutro, gdy tylko pierwszy promień słońca liźnie ziemię. Zgoda?

Nikt się nie sprzeciwił, ale Pashut otworzył usta, zamknął jakby się rozmyślił, ale od razu otworzył je jeszcze raz.

– Ile dni drogi mamy do Lippysa? – Trzy… Może cztery – po raz pierwszy od dłuższej chwili odezwał się Den. – Tyle samo nocy – pokiwał głową Pashut.

– Masz na myśli Kaplana – stwierdził Hok.

– Tak. Przeżył jedną noc pod gołym niebem Yara.

– A my musimy tu przeżyć trzy albo cztery. A może znacznie więcej – Malcon powiedział to wolno, wyraźnie i głośno, o wiele głośniej niż trzeba było, aby wszyscy go usłyszeli.

Altar ziewnął i zbliżył się do Caldovique – ta noc upłynęła w ciszy i spokoju, nawet cypry nie usiłowały przedrzeć się przez plątaninę gałęzi dwóch zwalonych wieczorem drzew i strażnicy zmęczeni wartą, kręcąc głowami przez cały czas, zeszli się na południowym brzegu obozowiska.

– Chyba przeżyliśmy jeszcze jedną noc – szepnął Altar.

Był najmłodszym Pia, uczestniczącym w wyprawie przeciw Magom i najbardziej lekkomyślnym, najdalej odszedł od przydzielonego mu odcinka. Caldovique zamierzał zwrócić mu na to uwagę, ale przypomniał sobie, że sam również wsunął się głęboko pod gałęzie, zamiast czuwać po drugiej stronie ściętego wieczorem drzewa. Kiwnął więc tylko głową i przykucnął spoglądając na wszystkie strony. Nie widział nieba, a Altar patrząc na niego opuścił głowę. Obaj strażnicy nie zauważyli nadlatujących best.

Węże zatoczyły koło nad obozowiskiem. Prawie jednocześnie wysunęły nadogonowe wyrostki i hipnotyczny terkot popłynął w dół. Caldovique nie zdążył nawet unieść głowy, szarpnął się, kolana rozjechały się i runął twarzą w trawę, Altar zatoczył się i z otwartymi do krzyku ustami upadł zwalając mieczem kocioł z resztą wystygłej tensy. Hałas obudził Malcona, który zdążył zobaczyć długie grube jak ramię uskrzydlone węże, kołujące nad nim i towarzyszami. Dotarł do niego cichy, ale bezwzględny, rozkazujący grzechot. Zacisnął zęby i spróbował mu się przeciwstawić, lecz ciemna kurtyna bezwładu zapadała na jego umysł, choć zdołał przekręcić się i unieść jedno ramię. Opadło prawie bezwładnie zakrywając jedno ucho. Od razu jadowity szelest ścichł, nakaz, któremu nie można było się przeciwstawić osłabł i Malcon zaczął budzić się ze snu, po którym stoczyć się miał w bagno śmierci. Poderwał głowę i odciął się od best zaciskając dłonie na uszach. Wstał. Besty szybowały tuż nad jego głową, ale widząc stojącą ofiarę poderwały się wolno i nasiliły szelest, nie spieszyły się z atakiem, żadne zwierzę nie było w stanie uratować się, ujść cało, czekały więc cierpliwie.

Malcon rozejrzał się i podbiegł – wciąż z zatkanymi uszami – do najbliższego Pia. Ukląkł za jego głową i ścisnął ją między kolana starając się jak najszczelniej zatkać uszy. Odczekał chwilę a gdy zauważył drgnięcie powieki oderwał prawą rękę od ucha i szybko uderzył wojownika kilka razy w twarz. Pochylił się nad nim tak by ten zobaczył jego zatkane uszy i czekał zerkając w niebo. Besty, rozzłoszczone przedłużającą się agonią ofiar, zniżyły lot i wtedy Pia otworzył oczy.

Przez chwilę ciało nie słuchało go i tylko dlatego nie zdołał wyrwać się spomiędzy kolan Malcona, a gdy mógł już się poruszać, był również zdolny do myślenia, patrzył więc w twarz Malcona i odczytywał z jego ust polecenia. Szybko oderwał kawał poły swojej bluzy i podarł ją na kilka kawałków. Malcon zatkał sobie uszy strzępami tkaniny, wcisnął je mocniej i skinął głową. To samo zrobił Altar i obaj zerwali się na równe nogi.

Dwie pierwsze besty zbyt nisko lecące, rozcięte uderzeniami mieczy Malcona i Altara bezgłośnie opadły w trawę, reszta zburzyła koło jakie tworzyła nad obozem i przekrzywiając złośliwe wąskie pyski z rozjarzonymi strachem i wściekłością zielonymi wypukłymi oczyma, wzleciały wyżej. Malcon skinął ręką i Altar szybko zatkał uszy najbliższym towarzyszom, a potem chwycił łuk i posłał kilka strzał w niebo. Tylko jedna przeszyła błoniaste skrzydło besty, ale i tak węże wzniosły się jeszcze wyżej. Nie miały jednak wcale zamiaru odlatywać i rezygnować ze zdobyczy, choć wiedziały, że coraz więcej dwunogich podnosi się z trawy.

Malcon chwycił za ramiona dwóch najbliższych Pia, którzy oprzytomnieli po chwili leżenia z zatkanymi uszami i wskazał im leżące pokotem konie, dwóm pozostałym pokazał swoje uszy, a potem pozostałych leżących towarzyszy. Sam przygotował łuk i strzały. Obserwował besty i widział, że chwilę latały blisko siebie jakby naradzając się, a potem rozleciały na wszystkie strony. Ta zwłoka pozwoliła mu zatkać uszy Hoka i jeszcze dwóch Pia. Gdy besty w końcu runęły z różnych kierunków na ludzi, przywitały je strzały siedmiu strzelców, a zaraz potem do walki włączył się Hok przecinając mieczem jedną po drugiej dwie besty, które z wyszczerzonymi zębami jadowymi spadły w obozowisko.

Walka była zacięta, ale nie trwała długo – besty latały wolno i nie potrafiły sobie radzić z żywymi przeciwnikami. Gdyby jeszcze ludzie mogli się nawzajem ostrzegać, nie zginąłby Tarnas, który nie słyszał rozpaczliwego krzyku Pashuta, zajęty dobijaniem pełzającej obok nóg, przeciętej wcześniej na pół besty. Drugą ofiarą był Caldovique, którego nikt nie zdążył obudzić. Gdy kilka ocalałych best odleciało okazało się, że nie można również dobudzić jednego z koni a czerniejąca na tylnej nodze rana wyjaśniła przyczynę bezruchu zwierzęcia. Ciała poległych zostały zakopane głęboko w wykrocie pod drzewem.

– Od dzisiaj połowa wartowników musi mieć zatkane uszy – ponuro powiedział Pashut, gdy zebrali się przy koniach chwilę przed odjazdem z miejsca walki i śmierci.

– Poczekajcie – Malcon opuścił głowę i patrzył chwilę w trawę pod swoimi nogami. – Zastanawiam się co powinniśmy zrobić: pędzić jak najszybciej w stronę domu Lippysa czy jechać wolno. Z jednej strony byłoby dobrze już tam być ale nie możemy dotrzeć do niego tuż przed nocą, bo nie obronimy się przed zwierzętami i czarami. Z kolei im mniej czasu spędzimy pod niebem Yara, tym lepiej dla nas. Ciągle znajduje się coś, z czym nie potrafimy walczyć, nie wiem czy w końcu nie trafimy w pułapkę, która się nieodwołalnie zatrzaśnie. Zabiliśmy dopiero kilka gadzin, których tu mogą być tysiące i kilku opętanych magią ludzi. Codziennie ginie ktoś z nas, z którym jeszcze przed chwilą dzieliliśmy kubek i placek… – Malcon mówił coraz szybciej wyrzucając z siebie wszystkie wątpliwości, dłonie zwarł w pięści i złożył je na piersi cisnąc jakby chciał zgnieść kości palców.