Выбрать главу

– Jedziemy – wychrypiał Pashut.

Ruszył konia i najechał nim prawie na Hombeta. Malcon Dorn musnął piętami boki wierzchowca i ruszył do przodu. Ziga pobiegła szybciej. Hombet również przyspieszył, przeszli w galop. Ostatnie konie bez jeźdźców biegły na końcu, nie odstając ani na krok. Głośny krzyk Fineagona dotarł do Malcona, gdy zjechał ze ścieżki i ściągnął wodze Hombeta. Fineagon pędził ku niemu wskazując coś za sobą. Malcon uniósł się w strzemionach. Daleko z tyłu, gdzieś pośrodku piaskowej rzeki, po ścieżce posuwały się dwie postacie; głośne radosne krzyki wśród Pia przekonały Malcona, że nie tylko on widzi uratowanych.

– Konie pod drzewa! – krzyknął z uśmiechem na ustach. – Nie wchodźcie na ścieżkę! – dodał widząc, że Sachel biegnie od drzew w kierunku dróżki. – Nie ma tam miejsca na powitania.

Podszedł do grupy z Fineagonem na czele, przystanął obok niego i przyjrzał się zbliżającym Pia.

– Dziwne, że się nie podusili – powiedział. – I w ogóle dziwne miejsce – konie trafiły na twardy grunt i od razu wyszły, a oni musieli tam… – machnął ręką, gestem kończąc myśl.

Obaj Pia zbliżali się wolno, ale gdy Malcon przyjrzał się im spod przyłożonej do czoła dłoni wydało mu się, że przyspieszają w miarę zbliżania się, jakby odzyskiwali siły albo śpieszyło im się do towarzyszy. Byli już całkiem blisko, gdy zarżał Lit, Hok pobiegł do swego konia, ale zatrzymał się, gdy do rżenia Lita dołączyły się pozostałe konie.

Malcon ruszył w kierunku koni i drzew po drodze wyciągając Gaed z pochwy. Gestami dłoni rozdzielił towarzyszy i obejrzał się. Na brzegu został tylko Fineagon oczekujący obu biegnących do niego Pia. Malcon podbiegł kilka kroków, by zająć pozycję przy Hoku, gdy głośny krzyk z tyłu zatrzymał go. Fineagon runął w ich kierunku wskazując ręką na goniących go Pia i krzycząc jedno słowo:

– Hirani! Uwaga, hirani!!!

Pia, którzy skąpali się w piasku, zwolnili, widząc że nic dogonią Fineagona, który dopadł wybiegających mu naprzeciw Malcona i Hoka.

– Stójcie! To hirani! Trzeba ich zabić – wydyszał najstarszy Pia.

– Co ty mówisz? – krzyknął Pashut. – Dlaczego mamy ich zabijać?

Wszyscy odwrócili się do wolno podchodzących Pia. Wyglądali zwyczajnie, choć oczy mieli rozbiegane, rękami wodzili po własnym ciele, to dotykając rękojeści noża, to muskając kołczan ze strzałami. Nie patrzyli na nikogo, ale wszyscy obecni czuli na sobie ich spojrzenie. Obaj Pia stanęli, wbijając wzrok w ziemię pod stopami Malcona i towarzyszy. Mieli pochylone głowy, ale i tak widać było, że na twarze wypełzły im złe, zimne uśmiechy. Ziga zawyła krótko i ruszyła w ich stronę, jednakże po kilku krokach dziwnie pośliznęła się i upadla ze skowytem. Jednocześnie wszyscy poruszyli się i nagle Fineagon upadł na bok. Kilku Pia zaczęło zataczać się i machać rękami jakby stali na lodzie, a nie na twardym gruncie.

– Łapcie ich na bogo! – krzyknął Fineagon usiłując wstać z ziemi i przewracając się przy każdej próbie.

Hok zerwał rzemień z ramienia i upadł na plecy, Malconowi podwinęła się noga i z trudem utrzymał równowagę. Nie widział co się dzieje za jego plecami, ale słyszał przekleństwa i odgłosy upadków, nie oglądał się więc tylko patrzył na Pia nazwanych przez Fineagona hirani i walczył ze śliskim gruntem.

– Rozejdźcie się jak najdalej od siebie i rzucajcie bogo! – wystękał Fineagon. – Po kilka rzemieni! I nie dotykajcie ich tylko trzymajcie na sznurach. Szybciej, bo będzie za późno!

Malcon pośliznął się kolejny raz i musiał podeprzeć się na ręku, szybko przykląkł na jednym kolanie i rzucił bogo. Nie łudził się, że trafi, ale miał nadzieję, że hirani będą musieli zająć się nim i stracą z oczu innych. Zobaczył, że jego sznur leci za nisko i spada pod nogami hirani. Kątem oka zauważył, że Hok zdołał odczołgać się na pewniejszy grunt i rzuca swoje bogo. Obaj hirani poruszyli się, ciężko przestawiając stopy i od razu Malcon poczuł, że grunt pod jego kolanami nabiera szorstkości, zauważył innych Pia rzucających swoje bogo bardziej celnie niż on. Jeszcze po chwili Fineagon zdołał poderwać się z ziemi i pobiegł do koni, a obu hirani pętało już kilka rozchodzących się gwiaździście bogo. Malcon zerwał się na nogi i zwinął swój rzemień, nie był już potrzebny, hirani wcale nie usiłowali zerwać więzów, patrzyli tylko ciężko na trzymających końce rzemieni Pia i wtedy ci od razu zaczynali się ślizgać. Ale wystarczyło, by inny Pia szarpnął bogo, a odwracali swe spojrzenie na niego, wówczas poprzedni zaatakowany spojrzeniem człowiek stawał na twardym gruncie.

– Odwróćcie ich twarzą do piasku – krzyknął Fineagon wracając do koni z jakimś pakunkiem.

Chwilę trwała szarpanina i kręcenie się wszystkich trzymających bogo i samych hirani, aż w końcu ustawiono obu niedawnych Pia twarzami do piasku, którego przebycie kosztowało ich utratę człowieczeństwa. Fineagon szybko podbiegł i od tyłu narzucił na ich głowy obszerne worki po suszonych plackach. Odszedł na bok i powiedział:

– Dobrze. Teraz wystarczy przywiązać bogo do drzew, nie urwą się, tylko ich nie dotykajcie.

Rada była zbyteczna. Nikt nie miał ochoty na dotykanie jeńców. Końce bogo zostały szybko przywiązane do pobliskich drzew i wszyscy bez żadnego rozkazu zeszli się pod gałęziami największego drzewa. Malcon popatrzył na rozżalone, smutne twarze Pia, zerknął w bok na stojących Potulnie hirani.

– Zjedzmy coś – powiedział i usiadł na wystającym korzeniu drzewa, tak by widzieć rzekę diabelskiego piasku i hirani. A gdy rozdano placki i suszone owoce miredy oderwał wzrok od hirani i zapytał Fineagona:

– Skąd wiedziałeś, że nie są normalnymi ludźmi?

Pia odchylił nieco głowę i również popatrzył na hirani.

– Najpierw zastanowiły mnie ich ręce – zaczął dotykać swego ciała szybkimi ruchami, pokazując jak robili to hirani. – Przypomniało mi to coś, ale jeszcze nie rozumiałem wszystkiego, a potem zauważyłem… – westchnął -… zauważyłem, że nie rzucają cienia.

Malcon uniósł brwi i odłożył swój placek. Wstał szybko i zrobił kilka kroków w kierunku hirani. Zobaczył cienie rzucane przez bogo – czarne sznury na ziemi, zobaczył plamy cieni rzucanych przez worki na głowie nieszczęsnych Pia. I nic więcej. Jeśli musiałby wierzyć tylko cieniom, przysiągłby, że bogo trzymają w powietrzu jedynie napełnione czymś niekształtne worki. Hirani rzeczywiście nie rzucali cieni. Kilku mężczyzn wstało również i przyglądało się jeńcom inni zadowolili się obejrzeniem niezwykłego zjawiska ze swoich miejsc. Malcon wrócił i usiadł, ale swój placek rzucił wilczycy.

– Kiedyś, dawno dawno temu – ja tego już nie wiedziałem, ale opowiadała mi moja matka – przed nadejściem zimy odbywało się święto jej powitania. Całe plemię błagało zimę, aby sprzyjała ludziom, by nic srożyła się i nie mściła za to, że cieszy ich wiosna i lato. I wtedy właśnie odbywał się długi, całodzienny taniec nadejścia zimy. Najpierw tańczył Sajogga, Strażnik Śniegu, a potem Hirani – Władca Lodu. Obaj byli sługami Zimy, jeden rozsypywał śnieg – to znaczy tancerz sypał pierzem, a wszyscy musieli puch zbierać. Im więcej „śniegu” zebrano tym mniej Sajogga miał go rozrzucić. Natomiast Hirani skuwał lodem wszystkie wody i zamrażał oddech ludziom. W tym tańcu chodził po placu trzepocząc rękoma i patrzył na ludzi, a na kogo popatrzył, ten musiał szybko wywracać się jakby stał na lodzie. Szczególnie bawiło to dzieci i młodzież… – Fineagon umilkł i zamarł ze spojrzeniem utkwionym gdzieś w przestrzeń. Kilka rąk podniosło kawałki miredy do ust, ale większość siedziała nieruchomo obracając lub gniotąc swój posiłek w palcach.