– Idź odpoczywaj, ja stanę na warcie – powiedział kładąc mu dłoń na ramieniu.
Hok jakoś dziwnie popatrzył na Malcona, chwilę przyglądał mu się coraz bardziej marszcząc brwi, a potem powiedział:
– Ja już spałem. Jestem całkowicie wypoczęty. Wszyscy już wypoczęli.
Coś w brzmieniu jego głosu zastanowiło Malcona. Teraz on zmarszczył brwi, rozejrzał się jeszcze raz po schronieniu i wrócił spojrzeniem do twarzy Hoka.
– Jak długo spałem?
– Noc, dzień i jeszcze jedną noc.
Malcon szarpnął się i prawie krzyknął:
– Dlaczego nikt mnie nie obudził? Wszyscy mamy tu jednakowe obowiązki do wykonania i wcale nie chcę…
Hok szybko poderwał się i podniósł dłoń, Toulik wstał również. – Malconie, to nie był zwyczajny sen. Nic nie pamiętasz?
Malcon umilkł i zamknął usta. Chwilę milczał ze zmarszczonymi brwiami, wpatrując się w Hoka.
– Jak to: nie zwyczajny sen? Skąd wiesz?
– Chcieliśmy obudzić cię rano, ale byłeś jak kłoda. Prawie nie oddychałeś i wystraszyłeś nas, byłeś jednak ciepły, a Ziga zaczęła warczeć, gdy zbyt mocno zacząłem tobą potrząsać…. - Hok rozłożył ręce i wykonał dłońmi kilka kolistych ruchów. – Więc uznaliśmy, że ona coś wie i zostawiliśmy cię w spokoju. A potem… Czekaj. Znasz jakiś obcy język? Poza morkiem?
– Nie – potrząsnął głową Malcon. – Dlaczego pytasz?
– Bo gdzieś w południc zacząłeś przemawiać w nieznanym nam języku. Żaden z nas nie zrozumiał ani słowa. Wyglądało na to, że rozmawiasz z kimś – wyraźnie pytałeś o coś, potem milczałeś długą chwilę, mówiłeś coś, znowu milczałeś… Trwało to prawie całe popołudnie. A potem znowu się wystraszyliśmy: zacząłeś drżeć i jęczeć, ale ponieważ Ziga leżała spokojnie więc nie usiłowaliśmy cię obudzić, tylko narzuciliśmy na ciebie jeszcze kilka skór i czekaliśmy…
Malcon przestał słuchać Hoka, podniósł dłoń do czoła i potarł je mocno. Prawa dłoń wolno przesunęła się w kierunku pochwy z ułomkiem Gaeda i zacisnęła się na jego rękojeści. Nagle – jakby od tego dotknięcia – zachwiał się i zatoczył. Hok z Toulikiem podskoczyli przytrzymali go pod ramiona, ale Malcon prawie od razu potrząsnął głową i uwolnił się z ich objęć. Przypomniał sobie wszystko. Odwrócił się i nie patrząc na nikogo wrócił na posłanie odprowadzany zdziwionymi spojrzeniami najpierw Hoka i Toulika, a potem wszystkich czuwających Pia. Dorn usiadł na skórach i położył głowę na opartych o kolana ramionach. Siedział tak nieruchomo aż do południa, kiedy Pashut przyniósł mu kubek ciepłej piry i duży, cienki płat suszonego mięsa. Trącił Malcona w ramię i gdy Dorn podniósł głowę, podsunął mu jedzenie, a sam przykucnął obok.
– Wiesz, że woda w wodospadzie jest najzupełniej normalna? – zapytał. – W chwili, kiedy wylewa się z tego cuchnącego bajora, traci cały smród. Piła ją Ziga, piły konie, a potem my. Ale nie możemy ugotować więcej ciepłej strawy – brakuje tu chrustu, a nie chcieliśmy, żeby dym wydostawał się przez wejście. Hok proponował, żeby je szczelnie zasłonić, wtedy dym musiałby mieszać się z wodą i nie byłoby śladu, ale nie bardzo wiem jak zasłonić tę dziurę – wskazał ręką do tyłu.
Pashut mówił szybko, był nienaturalnie ożywiony, unikał spojrzenia Malcona żującego mięso i wpatrującego się poważnie w wodza Pia. Umilkł nagle, bo Malcon uśmiechnął się słabo, a potem trącił go łokciem.
– Poczekaj, Pashut. Zjem i opowiem wszystko. Nie mam przed wami tajemnic, chyba mi ufasz?
– Nie mów tak. Ufamy wszyscy wszystkim nawzajem. Inaczej nie dotarlibyśmy aż tak daleko. Ale zrozum naszą niecierpliwość – siedzimy tu jak na wysepce pośród bagien i tylko ty wiesz, czy wytrzyma nasz ciężar… – Pia westchnął.
– Przepraszam was. Powinienem był od razu wszystko opowiedzieć, ale dopiero słowa Hoka przywróciły mi pamięć, a potem… Potem musiałem pomyśleć o kilku sprawach – położył dłoń na ramieniu Pashuta. – Po posiłku zbieramy się wszyscy, dobrze?
Pashut skinął kilka razy głową, ostrożnie położył rękę na karku wilczycy i przejechał dłonią po jej grzbiecie. Kiwał jeszcze raz głową i odszedł w kierunku wyjścia. Mijając Hoka powiedział coś cicho i zniknął w gąszczu na progu jaskini. Malcon nie spiesząc się dokończył posiłek i wypił resztę piry. Wstał i wypłukał kubek wychylając się w kierunku grubej ściany wody spływającej ze skalnego progu. Zobaczył, że Pashut wrócił i pokazał mu gestem, aby zebrał wszystkich, a sam podszedł do Hombeta i chwilę spędził głaszcząc pysk konia wyraźnie ucieszonego obecnością pana. Potem – widząc, że prócz wartowników wszyscy zebrali się i stoją półkolem czekając na niego – podszedł do nich i usiadł pierwszy.
– Posłuchajcie, stała się rzecz dziwna, moim zdaniem najdziwniejsza od wejścia do Yara – potarł dłońmi skrzyżowane kolana i popatrzył po kolei w oczy wszystkich siedzących w kole. – Nie wiem jak to się stało, ale we śnie rozmawiałem z kimś… Nie wiem co i kto to jest, nie mogłem tego zrozumieć, choć rozmawialiśmy w znanym mi języku. Usłyszałem najpierw jakiś wołający mnie głos, a potem poczułem, że jestem blisko kogoś przyjaznego, kogoś dobrego… Nie wiem… To było jak ognisko w mroźną jesienną noc, jak łyk grzanego wina po uciążliwej podróży… Pomyślałem, że umarłem i tylko mój duch… – Malcon przygryzł dolną wargę -… ale znów usłyszałem ten głos.
„- Nie umarłeś, Malconie. Nazywaj mnie Ogiana. Będzie Ci łatwiej rozmawiać ze mną.
– Kim jesteś?
– To nie tak łatwo wytłumaczyć, Malconie. Musielibyśmy wrócić do czasów chaosu, kiedy rodził się świat zamieszkiwany teraz przez was, ludzi…
– A ty? Kim jesteś?
– Ja… Kiedyś był to mój świat, ale musieliśmy odejść. Nikt nas nie wypędzał, ale tak być musiało. Odeszli wszyscy, rozpłynęli się w nicości bez końca i początku, bez dnia i nocy, bez cienia i blasku. I wtedy okazało się, że jeden z nas nie podporządkował się prawu. Zawładnął siłami, które nam służyły, a które miały wygasnąć po naszym odejściu i postanowił zapanować nad światem, kiedy nastaną tu ludzie. Nie mieliśmy już możliwości zapobiec jego zamiarom – wyobraź sobie dogasające ognisko, którego dorzucone drewno już nie rozpali. Można tylko zarzucić żar grubą warstwą mokrych gałęzi i czekać, czy za jakiś czas nie buchnie płomień. Tak było i z nami. Musieliśmy czekać. Nasz ogień nie zapłonął pełnym blaskiem. Ja zostałam, a moim zadaniem jest walczyć z siłą, którą wy nazywacie Magami. Ale nie mogę tego zrobić. Wygasam. Niknę. Mogłam tylko pomóc ci trochę… Będziesz musiał walczyć ty, będą musieli walczyć ludzie. O swój świat.
– Jak?
– Musicie pokonać tych, których nazywacie Magami. To wystarczy. I tak nie zrozumiesz, co wtedy się stanie, ale dzisiaj nie próbuj ogarniać tego wyobraźnią. Myśl tylko o tym, że trzeba zwyciężyć Magów. Wtedy ostatni, najgorszy z nas, odejdzie w nicość i zostawi was i wasz świat. Posłuchaj, Malconie. Nie mam już dużo czasu, wkrótce nie będę już mogła z tobą rozmawiać. Pomagałam ci dotychczas, ale wszystko, co się dotąd wydarzyło w krainie Yara, to głównie twoja zasługa, wszystkich ludzi. A teraz zostaniecie sami, nic na to nie poradzę, zresztą i tak niewiele mogę zrobić. Mogę ci tylko radzić – powinieneś stanąć do walki z Lippysem. Ten Mag jest częścią mocy, częścią istoty, która tu została. My go nazywaliśmy Doculot. Musisz walczyć z nim sam. Nie może ci pomóc nawet cała armia. Pokonałeś Mezara, osłabiłeś pozostałe dwie cząstki zła. Teraz walcz z Lippysem, przeciwstaw mu wszystko, co dobre w twoim świecie. Niczym innym go nie pokonasz i nie próbuj nawet.