– No to powiedz mi: z kim walczył Cergolus, skoro nie było zła na ziemi przed pojawieniem się zwycięskich Magów? I dlaczego nagle ty i właśnie teraz masz walczyć z Magami? Czyżby od dwudziestu pokoleń nie było wśród władców Laberi ani jednego prawdziwego wojownika? Przecież znasz… znałeś swojego ojca. Czy był tchórzem? Niee… Był tylko lekkomyślny i nie wierzył w to, w co uwierzył Targa-Rhovil. Opowiem ci inną historię – zaczerpnął powietrza i wypuścił je z szumem. – Cergolus miał brata bliźniaka. Gdy umierał ich ojciec, Valcotferic zwany Ostrożnym, koronę przekazał obu synom, nie chciał, by tylko jeden z nich był władcą. Spodziewał się, że prędzej czy później poleje się krew – albo ten panujący zabije brata broniąc korony, albo ten drugi popełni mord chcąc władać krainą Laberi. Mieli panować na przemian przez rok, aby nie mieć powodu wzajemnie sobie szkodzić, bo przecież ustępujący władca już za rok ponownie obejmował władzę w królestwie. Gdyby jeden z braci umarł, miał go zastąpić pierworodny syn. Gdy Valcotferic zszedł z tego świata, synowie zaczęli rządzić zgodnie z wolą ojca, obaj ożenili się, ale tylko Cergolus miał syna. Wtedy postanowił pozbyć się brata i niepodzielnie rządzić Laberi. Bał się mordu, więc przy pomocy największego łotra i czarnoksiężnika owych czasów, którego imienia do dziś nie mogę wymówić, rzucił czar na brata – zamknął go w ponurej, zasiedlonej przez złe moce krainie, dał mu do pomocy spętane magią plemię Tiurugów. Altarus został w Yara, z której nie mógł wyjść i w której nie był nawet władcą, bo wszystko co się tu działo, działo się samoistnie i nie mógł niczego zmienić – Lippys zaczął mówić szybciej i głośniej, wyrzucał z siebie słowa jakby chciał ulżyć wzbierającej złości. Nie patrzył na Malcona, jego wzrok utkwiony był w naczyniach na stole, choć nie zauważał żadnego z nich. – Czar miał działać przez dwadzieścia jeden pokoleń następców Cergolusa. Na więcej nie wystarczyło mocy temu… – zająknął się i nie wymawiając żadnego imienia mówił dalej: – Po dwudziestu jeden pokoleniach Altarus miał wrócić na tron Laberi. Chyba że władca, który wtedy zasiądzie na tronie, zabije go. Tak, Malconie. Twój stryj wykorzystał niecną wiedzę, którą zajmował się już od dawna, aby przekonać cię, że musisz wejść do Yara i pokonać trzech Magów, czyniąc niespotykane dobro wszystkim ludziom. W rzeczywistości pragnie, byśmy się nawzajem pozabijali, bo – jak się domyśliłeś – to ja jestem Altarusem, bratem podłego Cergolusa, ja pędzę żywot w tej krainie już ponad 800 lat, to ja czekam na koronę i to ja mam być uśmiercony przez ciebie, aby Targa-Rhovil mógł bez przeszkód zasiąść na tronie. A jeśli ja zwyciężę, ten złoczyńca ciebie ogłosi ofiarą, mnie mordercą i wezwie wszystkich do walki z podłym Magiem, zabójcą prawowitego władcy Laberi. Będę miał do wyboru – albo walczyć i zabijać moich rodaków, albo dać się zabić. To ostatnie wydaje mi się najlepszym wyjściem – powiedział cicho i popatrzył Malconowi, w oczy. – Nie wiesz jaka to męka – żyć osiemset lat wśród obcych, wśród złości i nienawiści, podłości, knowań i nieufności – zamilkł.
Siedział z głową opuszczoną na piersi, z przymkniętymi powiekami, nieruchomy, tylko pierś unosiła się i opadała w rytm oddechu. Malcon siedział z wytrzeszczonymi oczami, z półotwartymi ze zdumienia ustami, krztusząc się dziesiątkami pytań, oszołomiony, złamany opowieścią Lippysa-Altarusa.
– Ale jak… – wykrztusił w końcu. – Jak… Przecież mnie to opowiadał Jogas? A Laber? Jemu ufam jak nikomu na świecie!
Mag pokiwał wolno głową, pochylił się i chwycił swój puchar ale potrzymał go tylko i odstawił z powrotem.
– Mógł ich spętać czarami – powiedział. – Mógł Przekupić, mógł dodać im do pokarmu ziela, po którym człowiek zasypia, a gdy budzi się, wykonuje polecenia jakie zostały mu wydane w czasie snu – wzruszył ramionami. – Sposobów jest całe mnóstwo, więcej niż sądzisz.
– Jogas… – powiedział wolno Malcon. – On…
– Co zrobił Jogas? – zapytał Altarus.
– Dał mi tego ziela – powiedział Malcon i wściekle uderzył ręką w stół. Poderwał się na równe nogi, ale Altarus był szybszy – zerwał się pierwszy, jakby przestraszony gestem Malcona. Oparty rękami o stół pochylił się w stronę Malcona. Na jego czole błyszczały krople potu.
– Dał ci ziela? – wykrztusił.
– Tak – powiedział Malcon i usiadł na zydlu. – Powiedział, że opowie mi we śnie co wie o Yara, żebym się nie wystraszył… Chacha! I rzeczywiście: co jakiś czas odzywał się w mojej głowie jego głos, radzący jak uniknąć różnych niebezpieczeństw. Ale już od dawna milczy.
– Pewnie – szybko wtrącił Altarus. – W końcu oni naprawdę chcą, żebyś mnie zabił, ale nie aż tak bardzo jak sądzisz, o niee… Muszą usunąć nas obu, obojętne, w jakiej kolejności – pochylił bladą twarz i zapatrzył się po raz kolejny w stół.
Malcon wpatrywał się w niego z napięciem, myśli kotłowały mu się w głowie, błyskały fragmenty rozmów, twarze, głosy, spojrzenia, w których teraz, po opowieści Altarusa, widział fałsz i obłudę. Fala żalu i rozgoryczenia pochwyciła go i poniosła daleko od zamku Altarusa. Przysiągł zemstę, ale przypomniał sobie, że jeśli chce jej dopełnić, musi najpierw zabić Altarusa. Drgnął i otrząsnął się.
– Dlaczego mówisz, że musimy zginąć? Że jeden z nas musi zginąć?
– A jak inaczej? – wzruszył ramionami Altarus.
– A… – Malcon zawahał się, ale dokończył patrząc w oczy rozmówcy -… nie moglibyśmy razem walczyć z Targa-Rhovilem? Nie zależy mi specjalnie na koronie Laberi. Wystarczy, że naród będzie szczęśliwy. Jeszcze niedawno nie myślałem o tym, ale teraz wydaje mi się, że to jest najważniejsze… – odchrząknął kilka razy czując, że głos zaczyna mu się łamać.
Altarus kiwnął kilka razy głową nie podnosząc jej znad stołu, potem oderwał spojrzenie od mis i talerzy i popatrzył Malconowi w oczy. Dwa małe, ciemne kamyki nadleciały i zwarły się ze spojrzeniem Malcon. Wytrzymał to. Altarus mrugnął kilka razy.
– To nie jest takie łatwe – powiedział. – Musimy sobie zaufać bezgranicznie. Czy sądzisz, że znajdziesz w sobie tyle siły?
– Znajdę! – powiedział głośno Malcon. – Postanowiłem zniszczyć zło i spróbuję dopiąć swego. Powiedz, co mam zrobić?
Altarus milczał chwilę, potem uniósł obie dłonie na wysokości twarzy i trzymając je skierowane w stronę Malcona powiedział:
– Musisz unieszkodliwić Gaed, przeklęty miecz, broń Cergolusa. A potem wyjdziemy z Yara i uderzymy na Torga-Rhovila. Do pewnego stopnia jestem władcą Tiurugów, mogę na nich liczyć, więc będziemy mieli małą armię – ożywił się i nawet lekki uśmiech, jak zwiastun zwycięstwa, rozchylił jego wargi. Malcon zauważył, że pojaśniały mu nawet oczy.
– Ale dlaczego uważasz Gaed za przeklętą broń? – zapytał. – Kilka razy uratował mi życie.
– To broń Cergolusa i jego piekielnego potomka. Musimy go unieszkodliwić – powiedział twardo Altarus.
– To co mam zrobić?
Altarus zerwał się szybko z krzesła. Odrzucił poły szaty i machnął kilka razy rękami. Odsunął się od stołu, przestąpił kilka razy z nogi na nogę po świetlistej podłodze.
– Pójdziesz ze mną i zostawisz Gaed w komnacie, z której nie będzie mógł się uwolnić. – powiedział szybko… – I wtedy będzie…
– A co z moimi przyjaciółmi? – przerwał Malcon.
– Czyżbyś był aż tak naiwny, Malconie? – zdziwił się Altarus. – Jacy przyjaciele? – zmarszczył brwi. – Hole. Pashut i ta reszta? Zgadnij, kto to jest ich panem?