Lippys zakołysał się, jakby z trudem opanowywał swoje, do triumfalnego tańca dążące, nogi. Wąskie, blade wargi rozchyliły się lekko, purpurowe zęby cienką, krwistą kreseczką błysnęły z kredowobladej twarzy. Malcon przymknął powieki i spróbował uwolnić się spod władzy Maga, ale czuł, że tylko głowa szarpie mu się na boki i usłyszał śmiech Lippysa. Zgrzytnął zębami i otworzył usta, ale nie zdążył nic powiedzieć, gdzieś za ścianami kopulastej komnaty rozległ się stłumiony huk, a po nim szum jak westchnienie olbrzymiego miecha. Świetlista podłoga pod nogami zadrżała, cichy brzęk dobiegł do stołu. Lippys szarpnął się, purpurowa szata sfrunęła z jego ramion odsłaniając bluzę i spodnie koloru zakrzepłej krwi, prawie czarne. Mag szybko podniósł ręce i nie poruszając stopami trwał jak posąg, a potem opuścił ręce i nie poruszając stopami zbliżył się do Malcona, dużym łukiem omijając wiszący nieruchomo w powietrzu Gaed.
– Tym nędznym robakom wydaje się, że zaczęli działać – śmiech podobny do charkotu, rzężenia umierającego konia wydarł się z głębi gardła. – Zaraz się przekonają, z kim rozpoczęli walkę.
Odpłynął od Malcona i tyłem przesunął się do ściany, na której wciąż czerniał półowalny otwór drzwi. Zatrzymał się na chwilę i wyciągnął ręce w stronę Gaeda. Miecz zakołysał się i ruszył w jego stronę. Malcon zrozumiał, że jeśli teraz nie przeszkodzi Magowi, to tutaj zakończy się jego wyprawa. Zebrał wszystkie siły. Szarpnął nieruchomym ciałem.
– Gaed! – krzyknął. – Gaeed! – przypomniał sobie sen z kryjówki pod wodospadem. – Ogiana! – wrzasnął z całej siły.
Mag zatrzymał się. Jego ręka zadrżała, spojrzenie rozżarzonych rubinowo oczu skierował na Malcona. Purpurowa postać skręciła się, zafalowała, z szeroko otwartego gardła wydarł się ryk, który prawie ogłuszył Malcona, ale prawie jednocześnie niewidzialne pęta jakby osłabły od tego dźwięku. Szarpnął się jeszcze raz.
– Gaed! – krzyknął z całej siły.
Nie słyszał swego głosu w ogromie potwornego ryku Lippysa. Chusta zakrywająca miecz zafalowała nagle, jak uderzona podmuchem powietrza, buchnął z niej płomień i ognistym kłębem wzleciał w powietrze. Lippys wysunął ręce i skoczył w kierunku miecza, wrzask, od którego drżało powietrze, ustał. W zupełnej ciszy Malcon krzyknął jeszcze raz:
– Ogiana! Gaed!
Skamieniałe powietrze, w którym tkwił zamurowany od kilku godzin, skruszało bezdźwięcznie. Malcon wysunął rękę i, choć spojrzenie Lippysa boleśnie, aż do granic wytrzymałości, oparzyło dłoń, chwycił Gaed, błyszczący mocnym żółtym światłem. Zrobił krok w kierunku Maga. Potem drugi.
Lippys stał nieruchomo, patrząc na zbliżającego się Dorna, ale po chwili wyrzucił z siebie jakieś krótkie słowo i w tej samej chwili między nim i Malconem wyrosła wysoka do piersi ściana ognia. Malcon zatrzymał się i podniósł do twarzy lewą rękę, osłaniając się przed żarem przez palce patrzył na Maga, który przesuwał się w bok znikając raz po raz za jęzorami ognia. Nabrał powietrza w płuca i skoczył w ogień. Poczuł potworne pieczenie, pochylił się, by przebić ścianę ognia, ale płomienie gęste jak smoła trzymały go prawie unieruchomionego w swym uścisku. Lippys, nie odrywając spojrzenia od Dorna, przesuwał się coraz dalej. I wtedy cała komnata zatrzęsła się, ściana ognia się odchyliła i Malcon wypadł z niej na drugą stronę. Przez piekące straszliwym ogniem powieki zobaczył Maga znikającego w otworze innych drzwi. Skoczył za nim, choć wydawało mu się, że biegnie gołymi stopami po rozlanym na podłodze roztopionym metalu. Usłyszał, że krzyczy z bólu, starał się zamknąć usta, by nie wydarł się z nich żaden dźwięk, ale zwęglone wargi nie domykały się, dopadł drzwi i wszedł w korytarz. Podłoga tutaj również świeciła, ale dużo słabszym blaskiem niż w komnacie, światło drżało i zmieniało kolor od ciemnowiśniowego do bladożółtego. W tym świetle zobaczył Maga posuwającego się wolno do przodu, oglądał się raz po raz na Malcona, ale choć Malcon z trudem przesuwał poparzone stopy po podłodze, Lippys wcale nie oddalał się. Dorn zaszlochał z bólu i przyspieszył, poczuł nagle, że ból w spalonym ciele ustaje, jakby wraz z oddalaniem się od purpurowej komnaty oparzenia znikały i goiły się. Mógł iść szybciej, odważył się nawet spojrzeć na swoje dłonie i zobaczył je białe i nienaruszone przez płomienie. Zauważył, że jego ubranie jest równie całe jak przed wejściem w ogień, a gdy spojrzał w dół przypomniał sobie, że pod pasem ukrył Ma-Na. Biegnąc w kierunku Lippysa sprawdził czy Magiczny Łańcuch jest na swoim miejscu i znajdując go szarpnął za koniec i odwinął łańcuszek lewą ręką. Lippys był już tuż-tuż, ale nagle skręcił, a gdy Malcon wpadł zanim w odnogę korytarza zobaczył, że po kilku krokach kończy się on wyjściem na dziedziniec. Mag jakby odzyskał część utraconych w rozmowie z Malconem sił – posuwał się szybko w stronę palisady z niewiarygodnie wysokich i ostrych skalnych iglic i zniknął za pierwszymi kamiennymi grotami w chwili, gdy Malcon był już gotów złożonym kilka razy Ma-Na rzucić w jego nogi.
Dom zwolnił przed samym wejściem w kamienny las, ale przekonał się, że Mag nie czeka na niego, że jego purpurowa szata znika między sterczącymi dookoła palami. Najszybciej jak mógł ruszył za nim. Palisada raz po raz stawała się gęsta, tak że z najwyższą trudnością przedzierał się przez nią, ale zawsze potem następował odcinek, gdzie szpile rosły rzadziej, odległość między nim i Lippysem zwiększała się wolno, ale stale. W pewnej chwili Mag przystanął, rzucił przez ramię ponure spojrzenie na Malcona a potem zniknął mu z oczu. Zrozpaczony Malcon, chrypiąc z wysiłku, przedarł się do miejsca, gdzie znikł Lippys.
Stał nad brzegiem olbrzymiej niecki, która jeszcze niedawno – widać to było po pokrytym grubą warstwą szlamu dnie – zalana była wodą i tworzyła cuchnące bajoro z potworami, broniącymi Lippysa przed nieprzyjaciółmi. Teraz w tym przenikliwie śmierdzącym błocie miotało się kilka ogromnych stworów, stróży Lippysa, ale jego samego nigdzie nie było widać. Malcon drżąc z wysiłku, rozpaczliwie rozglądał się dokoła szukając jakiegoś śladu, zacisnął zęby i jęknął, widząc że błocko rozstępujące się przed ciałami stworów zwiera się od razu nie zostawiając żadnych śladów. Pobieżnie przyjrzał się czterem czy pięciu olbrzymim rozlazłym cielskom, taplającym się bezsilnie w bagnisku, zobaczył, że nie są groźne z tej odległości i przeszedł kilka kroków wzdłuż kamiennej grzędy wznoszącej się nad bajorem. Mag zniknął. Malcon zacisnął w pięściach Ma-Na i Gaed i wrzasnął z całej siły. Był bezradny, czuł że Lippys pomagając sobie magią wymyka mu się z rąk i to w chwili, kiedy osiągnął nad nim przewagę. Uniósł obie ręce z mieczem i łańcuszkiem nad głową jakby chciał przy ich pomocy znieść się w powietrze i wtedy poczuł, że łańcuszek zadrżał w jego ręku. Malcon zacisnął palce. Zrozumiał, że niewidzialny Mag wyrywa mu Ma-Na z dłoni.
– Kiedy wycofamy się na łąkę? – zapytał Hok z niepokojem, patrząc na pasmo ognia wżerające się w skalny jęzor, pod którym wciąż jeszcze biwakowali, a przez który przewalała się ściana wody, uderzając po krótkim locie z głuchym łomotem w skałę pod nimi, dając początek spokojnej, szerokiej rzece. – Czy to nie zwali się nam na głowy?