Hok szarpnął za ramię Malcona i odwrócił go do siebie.
– Ja. I nie rozmawiajmy o tym więcej.
Podszedł do Lita i odczepił długi cienki rzemień, wracając poprawił pas z mieczem i sztyletem i podał rzemień Chalisowi. Jednym z końców opasał się i mocno zaciągnął węzeł, szarpnął kilka razy sprawdzając jego wytrzymałość i przysunął się bliżej krawędzi niecki. Wyjął miecz z pochwy i odrzucił ją na brzeg. Zaczął zsuwać się w dół.
Ziemia była tu miękka, bez trudu wbijał pięty w zbocze i wolno, spokojnie schodził na dno. Pashut odwrócił się do stojących przy koniach Pia i pokazał im, by przygotowali łuki. Po chwili prócz Chalisa i Jo, trzymających koniec rzemienia, wszyscy gotowi byli do walki. Hok zsunął się na dno i zatrzymał. Musiałby przejść dwadzieścia kroków, żeby zbliżyć się do Pierścienia, ale najpierw przyjrzał mu się uważnie, a potem – nie odrywając spojrzenia od przytłaczającego swą wielkością kręgu – zrobił dwa wolne kroki. Zatrzymał się na krótką chwilę i ruszył znowu. W sumie przeszedł osiem kroków, gdy nagle poczuł bardzo mocne swędzenie na całym ciele. Najpierw poruszał ramionami, chcąc je złagodzić przesunięciem ubrania, potem zrobił jeszcze krok, drugi i wtedy całe ciało zapłonęło żywym ogniem. Zacisnął zęby i przysunął się bliżej kręgu, czuł, że znajduje się w kokonie ognia, że przestrzeń dookoła pluje żarem w jego stronę. Jęknął i zrobił jeszcze krok. Nie słyszał krzyków z brzegu i w pierwszej chwili nie poczuł szarpnięcia rzemienia, dopiero gdy nogi wykonały kilka kroków do tyłu, gdy nagle wściekłe gorąco ustąpiło tak samo nagle jak i pojawiło się zrozumiał, że na brzegu musieli widzieć co się z nim dzieje, skoro pociągnęli za ubezpieczającą linę. Odczekał chwilę drżąc na całym ciele, a potem szybko ruszył do przodu. Zanim trzymający linę zdążyli ją naprężyć pobiegł w kierunku pierścienia, zatoczył się kilka razy i runął na ziemię osłaniając głowę dłońmi. Porzucony miecz leżał krok od jego ręki. Jo i Chalis szybko wyciągnęli Hoka pod sam brzeg niecki, a tam zsunął się Nigwere i Oopol, wynosząc Hoka na brzeg. Błyskawicznie odzyskał siły.
– Piekielny żar – powiedział i splunął pod nogi.
– Widzieliśmy to – mruknął Pashut. – Mag zadbał o straszak na odważnych. Przez ten krąg nie przejdziemy – stwierdził, odwracając się do Malcona.
Tamten skinął głową gryząc wargę i mrużąc oczy ze złości.
– Muszę tam wejść – powiedział. – Muszę wypróbować Gaed. Dopiero gdy to nie pomoże, będziemy musieli myśleć o jakimś sposobie. Daj ten rzemień – skinął na Jo i szybko okręcił się w pasie i zaciągnął węzeł.
Dużo szybciej niż Hok zsunął się po skarpie i poszedł w stronę kręgu. Przed sobą w wyciągniętej dłoni trzymał rubinowo lśniący Gaed. Doszedł do miejsca, gdzie zobaczyli jak na Hoku zaczyna tlić się ubranie, przeszedł je nie czując żadnego bólu, zbliżył się do miecza Hoka, pochylił się i wziął go do ręki, wciąż bezkarny. Przesunął się jeszcze kilka kroków do przodu i gdy Mleczny Pierścień znajdował się tylko o krok przed nim wyciągnął dłoń i dźgnął gęstą mgłę Gaedem.
Miecz wszedł gładko, prawie bez oporu, jak gdyby Malcon przekłuł mu powierzchnię wody. Malcon wyciągnął miecz i nie widząc efektu zamierzył się, by uderzyć jeszcze raz, gdy zobaczył, że w miejscu zderzenia pojawia się ciemna plama. Szybko się rozszerzała, nie nabierając jednakże żadnej określonej barwy, wyglądało to tak jakby na białą lnianą tkaninę wylano kubek czystej wody. Malcon odsunął się pół kroku, ale gdy zobaczył, że w okrągłej, dużej teraz jak brama plamie, widać podłoże, że pierścień staje się przeźroczysty, uśmiechnął się radośnie i odwrócił do reszty oddziału. W tej samej chwili potężna dłoń uderzyła go w pierś odrzucając kilka metrów do tyłu. Pierścień znowu tkwił nieruchomo w niecce, na jego powierzchni nie widać było żadnych smug ani plam, a bezwładne ciało Malcona wleczone przy pomocy rzemienia zostawiało na podłożu trzy cienkie czerwone smużki.
11.
Malcon otworzył oczy, gdy słońce było już wysoko. Oświetlało całą niewielką kotlinę, którą – jak od razu sobie przypomniał – przejeżdżali dwa dni temu, a w której teraz znowu się znajdowali. Ostry, stały ból w prawym ramieniu wstrzymał go od gwałtownych ruchów, spróbował najpierw poruszyć drugą ręką i gdy ten ruch nie wywołał fali bólu poruszył nogami. Bolała lewa stopa. Przekręcił głowę i nie unosząc jej przyjrzał się obozowisku. Było cicho. I zimno. Nie było ognia, ruchu, kilka postaci, które zauważył, siedziało lub leżało prawie nieruchomo, czterej Pia siedzący naprzeciwko siebie – Chalis, Paiza, Kinjeny i Fineagon prawie nie odzywali się do siebie. Nikt nie dojrzał jego przytomnego spojrzenia. Przekręcił głowę w drugą stronę. Serce skoczyło mu do gardła, gdy tuż obok swojej twarzy zobaczył ciemny pysk z białymi, lśniącymi pomiędzy wargami, zębami. Ziga zaskowyczała cicho, a potem szczeknęła głośniej. Dorn usłyszał kroki gdzieś z tyłu i głos:
– Chcesz usiąść?
Przejechał językiem po spękanych wargach.
– Tak – wychrypiał.
Czyjeś dłonie zgrabnie podchwyciły go pod pachy i uniosły. Ktoś inny, Sachel, podszedł do przodu i chwycił go pod kolana, a potem obaj mężczyźni przenieśli Malcona o kilka kroków i ostrożnie posadzili. Mógł teraz siedzieć oparty plecami o drzewo. Zobaczył swoją prawą rękę w łubkach i zrozumiał przyczynę bólu, widział teraz również nowy opatrunek na lewej kostce.
– Ręka złamana czy zwichnięta? – zapytał cicho.
– Złamanie – powiedział Nigwere. – Noga tylko zwichnięta.
– Daj mi pić – poprosił Malcon, a gdy Nigwere poszedł w kierunku worków z prowiantem, złożonych pod uschniętym drzewem zapytał Sachela: – Gdzie Pashut? Hok? Opowiedz wszystko, szybko!
– Pojechali obejrzeć tę przeklętą dziurę – wycedził Sachel.
– Co się stało?
Sachel milczał chwilę, a potem głęboko westchnął. Zaciskał palce w pięść i od razu je prostował.
– Pierwszej nocy zginął Oopol i Jo. Drugiej – Paiza. Straciliśmy sześć koni…
– Ile dni byłem nieprzytomny?
– Dziś trzeci.
Wrócił Nigwere z bukłakiem. Malcon łapczywie wypił kilkanaście łyków, wylał trochę wody na dłoń. Przetarł nią twarz. Odetchnął głęboko, czując obręcz lekkiego bólu w piersiach i oddał bukłak. Wyciągnął lewą rękę do Nigwere i wstał akurat w chwili, gdy Pashut i Hok na spienionych koniach wyłonili się zza zakrętu. Zatrzymali się jednocześnie i skierowali w stronę Malcona. Tylko na twarzy Hoka zauważył ślad lekkiego uśmiechu.
– Dobrze się czujesz? – zapytał Pashut.
– Tak – machnął lekko lewą ręką. – Obejrzeliście ten pierścień?
– Objechaliśmy dookoła nieckę, ale nie ma tam żadnego wejścia. Wszędzie wypełnia ją pierścień. Ten sam kolor na całej powierzchni. Odkryliśmy tylko, że jeszcze dwie drogi prowadzą do niecki, ale nie sprawdziliśmy skąd wiodą. Nie znaleźliśmy też wody. Same uschnięte drzewa – Pashut machnął ręką i usiadł na ziemi.
– Jakie drzewa? – Malcon zmarszczył brwi i spojrzał Hokowi w oczy.
– Zwykłe uschnięte drzewa przy drogach. Przy jednej same kikuty, a przy drugiej ktoś posadził młode i te są zielone.
– A więc to nie ma nic wspólnego z wodą?
– No, rzeczywiście nie ma – przyznał.
Malcon stęknął krótko i usiadł również, starannie ułożył zwichniętą kostkę na trawie i pogłaskał prawe przedramię, ciągłe promieniujące bólem.
– Drzewa… – powiedział. – To coś ważnego, te drzewa… Tylko nie mogę sobie uświadomić: co? Już kilka razy słyszałem o drzewach i Białym Magu…
Pochylił się i wbił spojrzenie w ziemię przed sobą. Kiwał się lekko, a lewa dłoń posuwała się tam i z powrotem po przedramieniu prawej ręki. Nagle poderwał głowę.