Malcon ściągnął cugle Hombeta i zatrzymał się. Był tu kiedyś, dawno temu, jeszcze jako mały chłopiec i niewiele pamiętał z tego pobytu. Teraz na widok skarbca Laberi dziwnie drgnęło mu serce, dopiero w tej chwili uświadomił sobie, że stał się władcą wielkiego państwa, że nie będzie już miał czasu na beztroskie łowy i hulanki. Ponury Uta-Dej stanął u kresu młodości jak głaz, który spadł na drogę, jak rzeka, pojawiająca się nagle przed wędrowcem. Za tym głazem, za tą rzeką była już inna droga, za Uta-Dej było inne życie. Malcon patrzył i dziwił się swojemu płytkiemu oddechowi i biciu serca. Usłyszał z tyłu tętent koni i po chwili Sail i siedemdziesięciu zbrojnych dopadli Malcona, zatrzymując spienione konie. Król spojrzał w zagniewane oczy Saila i powiedział:
– Nie gniewaj się, Sail. Może to moja ostatnia taka przejażdżka.
Dowódca straży zamkowej surowo ściągnął brwi, ale Malcon widział, że stary nie gniewa się już. Król uśmiechnął się i skinął głową.
– Jedziemy – powiedział.
Ruszył pierwszy z Zigą u boku. Hombet szedł spokojnie, jakby wyczuwał powagę chwili. Potężna brama zaczęła podnosić się do góry. Chwila była znakomicie obliczona, bo gdy Malcon wjechał w cień wysokich murów była już całkowicie otwarta i stał w niej siwy Jogas, strażnik skarbca. Gdy król podjechał doń, skłonił się nisko i trwał tak, aż Malcon powiedział:
– Witaj Jogasie. Przyjechałem do ciebie w gościnę.
– To zaszczyt dla mnie, panie, ale to nie gościna – jesteś przecież tu wszędzie u siebie – Jogas zatoczył ręką szeroki łuk.
Malcon zeskoczył z konia i rzucił cugle pachołkowi, podszedł do skarbnika i położył mu rękę na ramieniu.
Twarz Jogasa była pomarszczona, jakby jej skórę naciągnięto na zbyt małą czaszkę; jasne, prawie mleczne oczy patrzyły na Malcona bez wyrazu, niemal obojętnie.
– Żałuję, że tu częściej nie przyjeżdżałem – powiedział Malcon. – A ty też będziesz chyba teraz częstszym gościem w Tuneppe?
– Ja już chyba nigdzie nie będę częstym gościem, panie. Zbliża się mój koniec i…
– Przestań, Jogasie! Potrzebni mi są mądrzy doradcy – Malcon pochylił się i ściszył głos. – Dzisiaj rano odkryłem, że jestem zupełnie nie przygotowany do roli króla. Musisz mi pomóc, wiem że ojciec bardzo cię cenił i szanował, choć rzadko się widywaliście.
Wziął Jogasa pod ramię, starzec poprowadził go w kierunku niskiej przybudówki. Malcon schylił się przechodząc przez niską futrynę i poszedł pierwszy w kierunku wskazanym przez Jogasa. Na progu izby obejrzał się i powiedział:
– Każ podać coś do picia i powiedz, żeby nikt nam nie przeszkadzał. Chcę z tobą porozmawiać.
Jogas zatrzymał się. Malcon wszedł do izby i usiadł na szerokim zydlu. Po chwili wszedł Jogas niosąc dwa dzbany, za nim wsunął się potężnej postury staruch niosąc dwa kubki. Ustawił je na stole i wyszedł. Jogas nalał do kubka piwa i podał królowi, do swojego nalał wody z drugiego dzbana. Popatrzył na Malcona i powiedział:
– Między innymi dlatego twój ojciec, Malconie, rzadko tu bywał. Nie mógł patrzeć na ludzi pijących wodę.
– A dlaczego ją pijesz? – Malcon łyknął piwa i uniósł brwi w niemej pochwale.
– To stara i nudna historia. Szkoda na nią czasu – Jogas umilkł na chwilę. – Czy nikt nie sprzeciwił się objęciu tronu przez ciebie?
– Nikt – zaśmiał się Malcon. – Widocznie moi wrogowie są zbyt słabi.
– Może nie masz wrogów? – zapytał Jogas.
– Na pewno mam, ale to ich zmartwienie, może spróbują inaczej? – machnął ręką. – Powiedz lepiej, co ja tu mam robić?
– Powinieneś obejrzeć zawartość skarbca. Przejrzysz zasoby, wybierzesz sobie co ci się spodoba. Twój ojciec często sięga do szkatuły i nie jest już ona tak zasobna, jak kiedyś. Ale nie jest jeszcze źle. Sam zobaczysz.
– Aaa… – Malcon podrapał się po nosie. – A masz tu jakąś broń?
– Broń? – Jogas spojrzał na Malcona spod oka. – Trochę jest… Jeśli chcesz, mogę ci pokazać.
Malcon dopił piwo, sięgnął po dzban, ale się rozmyślił w połowie ruchu. Zerknął na Jogasa i zobaczył lekki uśmiech na ustach starca.
– Wydaje mi się, że coś ukrywasz przede mną. Tak samo jak Laber.
– Nie mylisz się. Ale też i nie dziw się nam. Too… – stary oparł ciężko łokcie o blat stołu i oparł głowę na rękach. – I ja i Laber uważamy, że mógłbyś podjąć się pewnego zadania, ale nie wiemy czy podołasz, czy w ogóle będziesz chciał… Wybacz, panie, ale dotychczas bawiłeś się tylko. – Powieki przykryły jasne oczy Jogasa.
– Powiedz mi o co chodzi, Jogasie. Nie baw się w tajemnice – Malcon pochylił się nad stołem.
– Marzy nam się przywrócenie naszemu państwu potęgi i mocy jaką kiedyś miało. Chyba nadszedł najwyższy czas, jeszcze trochę i może być za późno. Dwa wieki temu Laberi było dwakroć większym krajem. Z czasem każdy kto mógł, a właściwie kto chciał, odcinał sobie kawałki naszych ziem, nie tylko obcy, nasi namiestnicy także. Najwierniejsi Laberyjczycy uciekają do centrum państwa, gdzie z kolei nie ma dla nich ziemi, głodują więc i nie tylko nie dają żadnych korzyści, ale sami jeszcze kradną co się da i gdzie się da. Rozmnożyli się różnego rodzaju zabójcy i rabusie, żebracy, kobiety, których zachowanie wpędziłoby je kiedyś do lochów. Głupcy usadowili się na ważnych stanowiskach. Ale to i tak są tylko najwidoczniejsze oznaki, innych nie widać, ale są stokroć bardziej groźne. Zło wypełza z każdej szczeliny, zło otacza nas, wsącza w nasze dusze swój jad. I nie wystarczy przegnać złodziei, przegnać łupieżców, ukarać dziewki… Może już jest za późno. Może… – Jogas sięgnął do kubka i wypił kilka łyków wody. – Chodźmy. Pokażę ci najważniejszą rzecz w skarbcu. Jedyną rzecz wartą pilnowania.
Otworzył drzwi i wyszedł pierwszy. Malcon ruszył za nim. Przeszli cały korytarz i zeszli po schodach do piwnicy. Skręcili w bok i poszli między potężnymi beczkami z dojrzewającym miodem i bragą. Malcon wciągnął powietrze nosem i ku swojemu zdziwieniu korzenny zapach tym razem nie wydał mu się przyjemny. Wzruszył ramionami i dogonił Jogasa. Stary stał przed małą starą beczką na pewno pustą, bo szczeliny między klepkami były szerokie na palec. Jogas wyjął zza pasa masywny nóż i podważył wieko. Odskoczyło ze skrzypieniem, stary wsadził nóż za pas i pochylił się. Sięgnął do beczki i po chwili wyjął z niej sporą kasetę obitą czerwoną skórą. Przetarł wieko z grubej warstwy kurzu i podał pudło Malconowi.
– Co to jest? – zapytał król.
– Zobacz – krótko odpowiedział stary.
Malcon podniósł wieko. Na wierzchu leżał kawał grubej żółtej wełny, Malcon niecierpliwie podniósł ją i zobaczył rękojeść miecza. Była duża i gruba z dużym guzem na końcu i rzeźbionym trzonem. Głownia była złamana tuż przy rękojeści. Tylko mały szpiczasty kawałek wystawał przed fantazyjnie powyginane jelce. Malcon wyjął rękojeść i zacisnął na niej mocno palce. Odłożył pudło i machnął ręką. Rozległ się cichy, melodyjny świst. Malcon rozgiął palce i obejrzał dokładnie rękojeść, a potem machnął ręką jeszcze raz i znowu usłyszeli gwizd. – Co to jest? – zapytał po raz drugi.