Na głównym korytarzu za sceną spotkali sierżanta Jonesa.
– Przywieźli już tego portiera, szefie!
– Williama Gullinsa?
– Tak, szefie! Jest na portierce. Pilnuje go policjant. Trzęsie się cały, bo żona leży w szpitalu. Urodziła właśnie dziecko. On tam płacze, szefie. Dlatego szedłem do pana, bo nie wiadomo, co z nim robić.
– Zaraz przestanie płakać – mruknął Parker i przyspieszył kroku. Na ich widok policjant w portierce, który stał pochylony nad łkającym rozpaczliwie człowiekiem, wyprostował się służbiście, ale równocześnie zrobił taką minę, jakby nie wiedział, co począć z tym zdumiewającym stworzeniem, które siedziało na krzesełku ukrywszy głowę w dłoniach. Inspektor znowu dał znak policjantowi, każąc mu odejść, a kiedy drzwi zamknęły się za nim, pochylił się i powiedział spokojnie:
– Gullins, zostaliście wezwani tutaj, żeby można was było przesłuchać w sprawie popełnionego morderstwa. Jeżeli popełniliście to morderstwo, macie zupełną słuszność opłakując swój los. Jeżeli natomiast nie popełniliście go, marnujecie tylko nasz czas i swój. Po przesłuchaniu chcę was odesłać samochodem do domu. Mężczyzna powinien być w domu przy dzieciach, kiedy żona leży w szpitalu. No, ale przede wszystkim bądźcie mężczyzną!
Jak za zaklęciem różdżki czarodziejskiej człowiek siedzący na krzesełku uniósł głowę i opuścił ręce. Twarz miał zalaną łzami, ale nie malowała się na niej rozpacz, tylko bezbrzeżne zdumienie.
– Morderstwo?… – wyszeptał. – Jak to, o mój Boże?… Więc nie okradli teatru? Więc nie okradli?…
– Nie! – powiedział Parker stanowczo i usiadł naprzeciw niego. – Nie okradli teatru, kiedy usnęliście na służbie. Kiedy przyjechała po was policja i nie chciała z wami o niczym rozmawiać, tylko kazała wam zabierać się z nimi, byliście przekonani, że tak się właśnie stało i że pociągną was do odpowiedzialności za zaniedbanie obowiązków albo będą podejrzewać o spółkę ze złodziejami. Nic z tego, Gullins! Między godziną dziesiątą a dziesiątą trzydzieści zamordowany został w swojej garderobie aktor Stefan Vincy i chcemy usłyszeć wasze jak najdokładniejsze zeznanie na temat tego, co robiliście i co dostrzegliście tego wieczoru.
– Pan Vincy zamordowany!… – powiedział Gullins. – Pan Vincy! A ja byłem tutaj, za ścianą… O Boże… Czy pan powiedział: między dziesiątą a dziesiątą trzydzieści?!
– Tak. Tak powiedziałem.
– Więc to ona!
– Co za ona? – spytał szybko inspektor, pochyliwszy się ku przodowi.
– Ta… ta pani, która przyszła kwadrans po dziesiątej i była tam kilka minut, a potem wyszła.
– Więc była tu jakaś pani o tej porze?
– Tak… Pan Vincy zapowiedział, że ona przyjdzie, więc wpuściłem ją. To nie była pierwsza, którą tak wpuszczałem… Ale ta była starsza niż inne… Niż tamte wszystkie…
– Ile mogła mieć lat?
– Może czterdzieści? A może nawet więcej? Ale z tymi zamożnymi paniami to nie wiadomo. Tak dobrze są utrzymane, że czasem wyglądają młodziej…
– Bardzo słusznie. A jak była ubrana?
– Miała na sobie czarny, cienki płaszcz i mały kapelusz, taki modny, półokrągły, szary… I, zdaje się, pantofle na bardzo wysokich obcasach… Ale ona sama nie była wysoka…
– Poznalibyście ją, gdybyście ją zobaczyli?
– Chyba… chyba tak, proszę pana.
– Dobrze. A nie uderzyło was w niej nic? W jej stroju, może w zachowaniu?
– Była jakby trochę speszona… Ale nie zwróciłem na nią uwagi, bo przecież to nie była osoba z teatru, a obcy ludzie często zachowują się nieśmiało za kulisami, proszę pana.
– Tak. I nic więcej nie możecie o niej powiedzieć?
– Chyba nic, proszę pana… Aha! Jedno może, ale to pewnie nie ma znaczenia… Te panie to zawsze mają do wieczorowych strojów takie małe piękne torebki albo z lamy złotej, albo ze srebrnej nitki, albo inne, ale zawsze takie maleńkie. Moja żona kiedyś zwróciła mi na to uwagę, kiedy tu siedziała u mnie, że to musi być piękne życie nie nosić w torebce niczego, tylko puder, szminkę i chusteczkę…
– Dobrze. Wasza żona ma słuszność, to musi być o wiele wygodniejsze życie. Ale co z tą panią?
– Właśnie, proszę pana. Ta pani miała dużą, pakowną torebkę, zupełnie inną niż one wszystkie maja do wieczorowych sukien. Trzymała ja nisko i nie zauważyłem tego przy okienku. Ale wyjrzałem za nią, kiedy wchodziła po schodach, i wtedy ją zobaczyłem. Nie pomyślałem sobie o tym nic wtedy. A ona pewnie miała w niej rewolwer.
Parker spojrzał przeciągle na Alexa, który przed chwilą gwizdnął cicho przez zęby.
– Pan Vincy zamordowany został sztyletem… – mruknął inspektor.
– To pewnie miała tam ten sztylet, proszę pana. Ale czy ja mogłem o tym pomyśleć?
– Nie. Nie mogliście. Co prawda, mogliście potem obejść teatr i wtedy nie płakalibyście tu i nie mielibyście wyrzutów sumienia. Czy jest tu książka telefoniczna?
– Co? – powiedział portier Gullins. – Tak, proszę pana! Jest, oczywiście! – Zerwał się i podał inspektorowi książkę. Parker podał ją Alexowi.
– Znajdź mi łaskawie numer pana Charlesa Cresswel-la, dobrze, Joe?
Alex bez słowa kiwnął głową i zaczai przewracać kartki.
– Teraz opowiedzcie mi prędko, jak spędziliście ten wieczór od początku przedstawienia aż do chwili, kiedy obudził was wasz kolega o godzinie za pięć dwunasta.
– Tak jest! – Gullins usiadł i zastanowił się. – Więc kiedy zaczęło się przedstawienie, wszystko było jak zwykle, nikt obcy nie przyszedł. Potem, gdzieś może dziesięć minut po rozpoczęciu, przyszedł do mnie garderobiany pana Vincy, Oliver Ruffin, i wszedł do portierki. Porozmawialiśmy trochę, bo miał dużo czasu. Pan Vincy odprawił go zaraz potem, kiedy Ruffin ubrał go w kostium, i kazał mu już nie wchodzić do garderoby, bo spodziewa się gościa. Kazał Ruffinowi uprzedzić mnie, że przyjdzie do niego jedna pani i mam ją wpuścić, ale nie wiedział, czy ta pani przyjdzie w przerwie, czy po przedstawieniu… Potem była przerwa, Ruffin siedział u mnie w dalszym ciągu. W przerwie przyszedł jeden kwiaciarz z koszem róż dla pana Vincy, Ruffin nie ruszył się ode mnie, bo był potrzebny dopiero po końcu przedstawienia, dla rozebrania pana Darcy. Pan Darcy gra w tej sztuce dopiero na samym końcu, ale od czasu tej awantury między panem Vincy a panną Faraday przychodził przed rozpoczęciem spektaklu i od razu przebierał się. Ma zresztą taki sam kostium jak pan Vincy, tylko bez maski, ale za to występuje w kapeluszu, więc Ruffin nie ma z nim wiele kłopotu. W tych nowoczesnych sztukach, mówi Ruffin, jedno jest dobre, że kostiumy są z byle czego i nie ma żadnych koronek ani tych haftów, jakie były dawniej. Człowiek nie musi się narobić.
Parker spojrzał spod oka na Alexa i otworzył usta, jakby chciał przerwać mówiącemu, ale Joe zrobił prawie niedostrzegalny przeczący ruch głową. W ręku trzymał zamkniętą książkę telefoniczną, przytrzymując palcem jedną stronę. Parker zamknął usta i zwrócił oczy na mówiącego. – Więc Ruffin siedział u mnie jeszcze trochę po przerwie, a wtedy przyszła siostra żony, która przyjechała akurat pociągiem z Manchesteru, żeby pomóc trochę w domu, bo żona urodziła wczoraj, więc wysłałem do niej depesze, bo jeszcze dwoje dzieci jest w domu, a ja mam dwanaście godzin służby na dobę, i to w dzień… Więc kiedy przyszła z walizką, Ruffin powiedział, że idzie do garderoby panny Faraday, która jest teraz na scenie, i pogada sobie trochę z Susanną.
– Kto to jest Susanna?
– To garderobiana panny Faraday, żona Malcolma Snów, naszego kurtyniarza, wielka gaduła. Cały teatr był ciekaw, jak się też skończy ta afera po awanturze między panną Faraday i panem Vincy, bo przecież panna Faraday przedtem, jak się to mówi, chodziła z panem Darcy… Więc Ruffin poszedł pogadać sobie z Susanną, a mnie zostawił z siostrą. Potem skończyło się przedstawienie; bo to nie jest długie przedstawienie, podobno to była nawet jednoaktówka, tylko że pan Darcy zrobił przerwę pośrodku, żeby tych krzeseł mogli więcej wnieść na scenę. Z tymi krzesłami zawsze jest heca, bo trudno je ustawić w takim specjalnym porządku… Dwieście pięćdziesiąt krzeseł trzeba ustawić na scenie w czasie przerwy i ludzie sobie ręce obrywają, żeby zdążyć… Ale o czym to ja mówiłem?… Ano, tak. Więc po końcu przedstawienia wysłałem siostrę taksówką do domu, bo chociaż pieniędzy nie mam za wiele, ale jednak człowiek trochę się boi zostawiać dzieci same w domu. Jedno ma dziesięć lat, niby roztropniejsze, ale drugie za to ma tylko cztery, i same się muszą kłaść spać i kolację sobie robić. Więc siostra wsiadła w taksówkę i pojechała. A ja czekałem, aż wszyscy wyjdą. Wyszli już prawie wszyscy, kiedy zajrzała ta pani… Zapytała, czy jest pan Vincy. Powiedziałem, że jest, więc weszła na górę. Potem chyba nikt już nie wychodził, a ja siedziałem i oczy mi się zaczęły kleić, bo przecież całą poprzednią noc nie spałem, a rano poszedłem do pracy. Pamiętam, że ta pani wyszła, a ja już byłem taki śpiący, że zamknąłem za nią drzwi i trzymając klucz w ręce usiadłem przy okienku i oparłem głowę na łokciu. Pomyślałem, że zdrzemnę się trochę, a kiedy pan Vincy będzie chciał wyjść, obudzi mnie, zerwę się i mu otworzę. No i ledwie zamknąłem oczy, a już zadzwonił do drzwi Soames. Tak mi się przynajmniej zdawało, bo musiałem pewnie spać więcej niż półtorej godziny. Ale przy tych nerwach i przeżyciach poprzedniej nocy to mógłbym spać chyba z pięć dni… Teraz mi to minęło… – powiedział z lekkim zdumieniem. – Wcale mi się teraz spać nie chce.