Выбрать главу

– Nalej mi czegoś, Joe! – powiedziała. – Zagalopowałam się. Archeologia to nie tylko mój zawód, ale wielka, jedyna miłość. Mogę nią zanudzić każdego; jeżeli mi tylko pozwoli.

I Joe spostrzegł nagle, że nigdy jeszcze nie rozmawiała z nim o tych sprawach… Widocznie jej na to nie pozwalałem… – pomyślał ze zdumieniem.

– Karolino – powiedział – jesteś największym zaskoczeniem tego wieczoru!

Ale mylił się, bo w tej samej chwili nad ich stolikiem pochylił się kelner i powiedział cicho:

– Pan Parker jest proszony do telefonu.

– Przepraszam bardzo – inspektor wstał i oddalił się.

– Karolino – powiedział Joe – o moja śliczna Karolino.

– Prawda? Nie jestem brzydka. Czy lubisz mnie trochę?

– Nad życie! – spoważniał. Roześmiała się.

– Nie. Nie bój się. Nie złapię cię za słowo i nie wyjdę za ciebie za mąż. Tak jest lepiej. Należymy do siebie tylko o tyle, o ile chcemy. I nikt nas nie zmusza do niczego. Gdybym wyszła za ciebie, ciągle ścierałabym kurze i otwierałabym okna. A kiedy to robię teraz, myślę, że jest w tym trochę wdzięku kobiecego, bo w końcu pójdę do siebie, do własnego mieszkania, a ty zostaniesz sam i będziesz mógł robić, co zechcesz. Ale dobrze mi z tobą…

– I mnie z tobą… – powiedział Joe Alex. – Chciałbym już wrócić do domu. Nastawiłabyś herbatę i posłuchalibyśmy muzyki przez radio. Wiesz, takiego cichego jazzu.

– Och, znakomicie. A potem uśniemy i radio będzie grało aż do rana… Kiedy obudzimy się, będzie cichuteńko mówiło o hodowli buraków albo o kongresie urzędników pocztowych. Dobrze, Joe! Skończymy jeść i pojedziemy…

Ale i ona myliła się, bo w tej samej chwili Ben Parker zbliżył się do stolika i nie siadając powiedział:

– Musicie mi wybaczyć, ale odchodzę.

– Dlaczego? – zapytał Alex. – Czy nigdy twoja praca nie może pozostawić ci godziny spokoju? Czy stało się coś?

– Tak – powiedział Parker. Usiadł, pochylił się ku nim i powiedział półgłosem: – Stefan Vincy, odtwórca roli Starego w dzisiejszym przedstawieniu Krzeseł, został przed chwilą znaleziony w swojej garderobie ze sztyletem w sercu.

III. Pamiętaj, że masz przyjaciela

Karolina znieruchomiała z kieliszkiem wina przy ustach, potem postawiła go powolnym ruchem ręki na stole, ale nie powiedziała ani słowa,

– Jak to? – Joe zerwał się i usiadł natychmiast. – Kiedy to się stało? Przecież… – urwał. – Czy już wiadomo, kto go zabił?

– Na razie nic nie wiadomo. Za chwilę przyjedzie tu po mnie nasz samochód. Sierżant Jones jest już na miejscu. Nocny portier znalazł trupa i zadzwonił od razu do dyrektora teatru, pana Davidsona, a ten zna mnie, więc natychmiast połączył się z moim numerem w Yardzie.

Sierżant Jones był na dyżurze. Kazałem mu jechać na miejsce zbrodni, bo od nas do Chamber Theatre jest kilka kroków, a potem miał natychmiast wysłać samochód po mnie. Powinni już tu być… – spojrzał na zegarek, potem na Alexa. – Czy chcesz tam ze mną pojechać, Joe? – zapytał bez żadnych wstępów.

– Ja? Tak, oczywiście, jeżeli sądzisz, że…,

– Twoja znajomość środowiska może okazać się bardzo ważna. Wiesz o wiele więcej niż ja o teatrze. Poza tym byliśmy dzisiaj razem na przedstawieniu. – Zwrócił się do Karoliny: – Przepraszam, miss Beacon, to na pewno jest bardzo niegrzeczne z mojej strony. Przyszliśmy tu razem i teraz nagle opuścimy panią obaj… Ale… – rozłożył ręce.

– Oczywiście! – Karolina wstała. – Chodźmy. Daj mi tylko kluczyk od twojego samochodu, Joe. Wrócę nim do domu, a rano ci go odstawię… – Kiedy Parker oddalił się do szatni po okrycia, dodała półgłosem: – Daj mi prędko klucze od twojego mieszkania, bo klucze mojego są u ciebie w walizce.

– Zaczekaj na mnie… – Joe dotknął lekko jej ramienia. – Nie mogę odmówić Parkerowi, a poza tym… za godzinę na pewno będę w domu.

– Nie. Nie będziesz, ale to nic nie szkodzi. Mężczyźni mają swoje pasje, zupełnie jak kobiety. Będę spała jak kamień, kiedy przyjdziesz. Obudź mnie, dobrze? Nastawię herbatę i posłuchamy muzyki, tak jak chciałeś, jeżeli będziesz miał ochotę. To ci na pewno dobrze zrobi, bo za parę minut będziesz patrzył na umarłego. Człowiek nigdy nie może bezkarnie patrzeć na umarłych. Zawsze nam to przypomina o najważniejszym… Mój Boże, muszę być chyba bardzo zmęczona… To przecież takie okropne… Zamordowali człowieka, którego przed dwoma godzinami widzieliśmy i oklaskiwaliśmy… a ja myślę o tym, żeby położyć się i usnąć. Jestem na pewno znużona po tej podróży… Daj klucze! – dodała szybko, bo Parker ukazał się niosąc płaszcze.

Joe podał jej nieznacznym ruchem klucze.

– Do widzenia, Karolinko – uśmiechnął się do niej serdeczniej, niż chciał. Serdeczność była nieco poza granicą ich wzajemnych stosunków. Zawsze traktowali się jak koledzy, czasem jak przyjaciele, nigdy jak zakochani.

Zeszli razem. Dziewczyna wsiadła do samochodu Alexa i zapuściła silnik. Kiwnęła im obu ręką i auto wystrzeliło do przodu jak torpeda. Na rogu ulicy o mało nie zderzyło się z wielką czarną limuzyną, która ze zgrzytem gum zarzuciła na pełnym gazie i zatrzymała się po chwili przed stojącymi.

– Wsiadaj! – zawołał Parker.

Tym razem droga trwała o wiele krócej. Samochód pędził jak gdyby nie jechali przez miasto, ale ustronną, wiejską szosą. Dwa razy przed większymi skrzyżowaniami kierowca włączył syrenę i wóz wyjąc przeleciał przed maskami hamujących pośpiesznie aut.

– Świetna dziewczyna! – powiedział inspektor niespodziewanie.

– Co? – Alex ocknął się z zamyślenia. – Kto?

– Miss Karolina Beacon. Nigdy jeszcze nie spotkałem kobiety, która by po usłyszeniu takiej nowiny nie zadała stu niedorzecznych pytań. A ona wsiadła bez słowa do auta i zniknęła. Skarb!

– Czy naprawdę nad tym się teraz zastanawiałeś? – zapytał Alex ze zdumieniem.

– Nie. Ale nie chcę zastanawiać się nad tym morderstwem, dopóki nie dowiem się czegoś więcej. Nic tak nie przeszkadza w śledztwie jak podejrzenie czy uprzedzenie, które poweźmie się z góry. Wtedy mimowolnie człowiek chce nagiąć fakty do swojej tezy, co może mieć fatalny skutek, bo traci się ostrość widzenia i można nie zauważyć prawdy, która zwykle wygląda zupełnie inaczej, niż to sobie początkowo wyobrażaliśmy. Dlatego staram się odwrócić własną uwagę od tego zabójstwa. Będzie wiele hałasu w prasie… znowu wiele hałasu… Bez względu na to, czy przyjdzie to łatwo, czy trudno, chciałbym mieć mordercę w ciągu dwudziestu czterech godzin pod kluczem…

– Nie wiesz przecież jeszcze nawet, czy nie ma już śladów, które pozwolą ci go zamknąć za pół godziny.

Parker potrząsnął głową.

– Już teraz nie bardzo mi się to podoba. Jeżeli aktor nie wyszedł się kłaniać, a potem pozostał w garderobie i nikt z kolegów ani nawet garderobiany nie zauważyli, że coś jest nie w porządku, to znaczy, że morderca działał nie w pasji, lecz z premedytacją, że wybrał odpowiednią chwilę, żeby zatrzeć za sobą ślady… Ale nie uprzedzajmy faktów.

– Właśnie. Nie uprzedzajmy. Przecież mógł zginąć w godzinę po przedstawieniu. Mógł mieć gościa, mógł się ktoś na niego zaczaić…

Parker położył palec na ustach.

– Przestańmy wróżyć. Zaczekajmy.

W tej samej chwili wóz zahamował gwałtownie. Wyjrzawszy przez okno Alex zauważył, że mijają fronton teatru i skręcają w jakąś małą uliczkę, Auto przejechało kilkanaście jardów i zatrzymało się.

Wysiedli. Przed nimi było boczne wejście Chamber Theatre. Uliczka była wąska i cicha. Kilka kamiennych stopni prowadziło do oszklonych, zaopatrzonych misterną kratą drzwi, obok których lśniąca tabliczka głosiła: CHAMBER THEATRE WEJŚCIE TYLKO DLA PERSONELU TEATRALNEGO. Parker natychmiast ruszył w górę, przeskakując po dwa stopnie naraz. Na odgłos hamującego auta w drzwiach ukazała się rosła, barczysta postać w mundurze policyjnym.