– Dallas, Boże święty.
– Idź tam. – Przebiegła obok Feeneya, prawie nie słysząc jego gorączkowych pytań przez burżę przerażenia, jaka rozszalała się w jej głowie. – Peabody, chodź ze mną. Pospiesz się.
Dotarła do windy, wcisnęła guzik.
– Szybciej, szybciej.
– Dallas, co się stało? – Peabody dotknęła jej ramienia i została odepchnięta. – Krwawisz. Poruczniku, wszystko w porządku?
– Roarke, o Boże, błagam. – Gorące łzy, płynące już strumieniami, oślepiały ją. W panice czuła zalewający jej skórę pot.
Ona go zabija. Zabije go.
Peabody odruchowo wyciągnęła broń. Obie wpadły do windy.
– Górne piętro, wschodnie skrzydło! – krzyknęła Eye. Już, już!
Prawie rzuciła videokomem w Peabody. – Włącz w tym gównie boczną linię.
– Jest uszkodzony. Ktoś nim chyba rzucił. Kto ma zabić Roarke”a?
– Reeanna. Nie żyje, ale go teraz zabija. – Nie mogła złapać tchu.
Jej płuca odmawiały posłuszeństwa. – Powstrzymamy go. Cokolwiek kazała mu zrobić, powstrzymamy go. – Zwróciła oszalałe oczy w stronę Peabody. – Nie może go dostać.
– Powstrzymamy go. – Peabody wyskoczyła przed nią, zanim drzwi otworzyły się do końca.
Eye wyprzedziła ją, mimo swoich obrażeń. Przerażenie dodawało jej sił. Szarpnęła gwałtownie drzwi, zaklęła i przycisnęła dłoń do czytnika.
Omal go nie przewróciła, kiedy stanął na progu.
– Roarke. – Wtuliła się w niego, jakby chciała wejść w jego ciało.
– O Boże, nic ci nie jest? Żyjesz?
– Co się stało? – Przytulił ją mocno, czując, że cała drży. Ale odsunęła się, objęła dłońmi jego twarz, wpatrując się w jego oczy.
– Spójrz na mnie. Używałeś tego? Testowałeś te gogle?
– Nie. Eye…
– Peabody, rzuć się na niego, jeśli wykona jakiś podejrzany ruch. Wezwij ambulans. Trzeba mu zrobić skanowanie mózgu.
– Akurat mi zrobicie, ale wezwij ambulans, Peabody. Tym razem zawieziemy ją do szpitala, nawet gdybym ją miał ogłuszyć.
Eye cofnęła się o krok, łapiąc oddech i przypatrując mu się uważnie. Nie czuła nóg. Zastanawiała się, jakim cudem jeszcze może stać.
– Nie używałeś tego?
– Przecież mówię, że nie. – Przejechał ręką włosy. – To ja tym razem miałem być ofiarą? Mogłem się domyślić. – Odwrócił się, ale zaraz spojrzał przez ramię, ponieważ Eye uniosła broń.
– Och, odłóż to cholerstwo. Nie zabiję się. Jestem tylko wkurzony. Niewiele brakowało, by mi się wymknęła. Wszystko zaczęło się kleić dopiero pięć minut temu. „Doktum.” Doktor od umysłu – wyjaśnił. – Takiego pseudonimu używała, biorąc udział w grach. Ciągle go używa, ciągle gra. Mathias łączył się z nią mnóstwo razy w ciągu całego roku przed swoją śmiercią. Dokładnie przyjrzałem się też danym na temat stacji. Tej, którą dostałem od nich i seryjnych. Nie ukryli tego dość głęboko.
– Wiedziała, że w końcu to znajdziesz. Dlatego właśnie… – Eye urwała i wciągnęła powietrze, czując, jak strasznie dudni jej w głowie.
– Dlatego przygotowała ci specjalne gogle.
– Mogłem się zabrać do ich testowania, gdyby mi nikt nie przeszkodził. – Pomyślał o Mayis, uśmiechając się nieznacznie.
– Nie sądzę, żeby Ree zbytnio się przyłożyła do zmiany danych. Wiedziała, że ufałem jej i Williamowi.
– To nie William – w każdym razie nie z własnej woli. Tylko skinął głową, spoglądając na jej poszarpaną koszulę i czerwone plamy.
– Zraniła cię?
– To przede wszystkim jej krew. – Miała nadzieję, że to prawda.
– Nie chciała dać się przymknąć. – Odetchnęła. – Ona nie żyje, Roarke. Sama się zabiła. Nie mogłam jej powstrzymać – może nawet nie chciałam. Powiedziała mi o tej stacji… twojej stacji. – Znów zabrakło jej tchu, zaczęła się krztusić, mówić urywanymi zdaniami.
– Myślałam… nie wierzyłam, że zdążę. Nie mogłam się z tobą połączyć i me mogłam się tu dostać.
Nie usłyszała, jak Peabody zamyka drzwi, by zostawić ich samych. W ogóle nie myślała teraz o dyskrecji. Patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem i drżała.
– Nie mogłam – powtórzyła. – Grałam na zwłokę, trzymałam ją tam jak najdłużej, składając do kupy całą sprawę, gdy tymczasem ty mogłeś… mogłeś…
– Eye. – Podszedł i przytulił ją. – Nic mi nie jest. I w końcu się tu dostałaś. Nie zostawię cię. – Przycisnął usta do jej włosów, a wtuliła mu twarz w ramię. – Już po wszystkim.
Wiedziała, że w snach tysiące razy będzie jeszcze widzieć ten nie kończący się bieg, panikę i bezsilny żal.
– Wcale nie. Odbędzie się śledztwo. Będą sprawdzać nie tylko Reeannę, ale całą firmę, ludzi pracujących przy tym projekcie.
– Jakoś to zniosę. – Uniósł jej brodę i popatrzył w oczy. – Firma jest czysta. Przyrzekam. Nie przyniosę ci żadnego wstydu, poruczniku, nie dam się aresztować.
Wzięła chustkę, którą jej wcisnął do ręki, i wytarła nos.
– Jeśli będę żoną skazańca, koniec z karierą.
– Bądź spokojna. Dlaczego ona to zrobiła?
– Bo mogła. Tak mi powiedziała. Uwielbiała czuć, że ma władzę nad innymi. – Szybkim ruchem osuszyła rękami wilgotne policzki. Jej dłonie prawie przestały drżeć. – Miała wobec mnie wielkie plany.
– Wzdrygnęła się. – Chyba miałam być jej posłusznym zwierzątkiem, jak William. Jej mały, tresowany piesek. Wyobrażała sobie też, że po twojej śmierci ja wszystko odziedziczę. Nie zrobisz mi tego, prawda?
– Czego ci nie zrobię, nie umrę?
– Nie zostawisz mi na głowie tego wszystkiego?
Roześmiał się i pocałował ją.
– Chyba tylko ciebie by to zdenerwowało. – Odgarnął jej włosy z twarzy. – Tobie też szykowała wirtualną wycieczkę.
– Tak, na szczęście nie skorzystałam z jej propozycji. Jest tam teraz Feeney. Lepiej mu opowiem, co się tutaj stało.
– Musimy tam zejść. Wyłączyła videokom i dlatego właśnie zamierzałem tam iść, kiedy nagle na mnie wpadłaś. Zaniepokoiłem się, kiedy nie mogłem się połączyć.
– To świetnie. – Dotknęła jego twarzy. – Znaczy, że jesteś troskliwy.
– Można z tym żyć. Pewnie będziesz chciała jechać do centrali, żeby uporządkować to jeszcze dziś.
– Taka jest procedura. Mam zwłoki – i sprawy czterech śmierci, które muszę zamknąć.
– Zawiozę cię, kiedy tylko obejrzą cię w szpitalu.
– Nie jadę do żadnego szpitala.
– Ależ jedziesz.
Peabody zastukała do drzwi i uchyliła je.
– Przepraszam, przyjechali medycy. Chcą, żeby im otworzyć zabezpieczenia na dole.
– Zajmę się tym. Spotkamy się w gabinecie doktor Ott, dobrze, Peabody? Mogą zbadać Eye, zanim zabiorę ją i poddam szczegółowej kuracji.
– Powiedziałam, że nie godzę się na żadne leczenie.
– Słyszałem już. – Nacisnął guzik na biurku. – Wpuścić medyków. Peabody, masz kajdanki?
– Są w obowiązkowym wyposażeniu.
– Może mi ich pożyczysz, żebym mógł skuć twojego porucznika i zawieźć do najbliższego punktu medycznego.
– Tylko spróbuj, stary, a zobaczymy, kto będzie potrzebował lekarza.
Peabody mocno przygryzła wargę. Uśmieszek w takiej chwili na pewno by nie sprawił przyjemności jej przełożonej.
– Współczuję ci, Roarke, ale nie mogę spełnić twojej prośby. Potrzebuję tej roboty.
– Nic nie szkodzi, Peabody. – Objął Eye w pasie, kiedy kuśtykała w stronę drzwi. – Jestem pewien, że znajdę jakiś substytut kajdanek.
– Muszę złożyć meldunek, skończyć pracę, przetransportować ciało. – Eye spojrzała spode łba na Roarke”a, który przywołał windę.
– Nie mam czasu na żadne badania.
– Już to słyszałem – odrzekł spokojnie, po czym po prostu wziął ją na ręce i wniósł do windy. – Peabody, powiedz tym medykom, żeby nie pokazywali się bez broni. Obawiam się, że może nam uciec.
– Postaw mnie na ziemi, idioto. Nigdzie nie pojadę. – Kiedy zamykały się za nimi drzwi windy, Eye była już roześmiana.