– Bez akcentu. Wyrażał się poprawnie. Chyba jest wykształcony. – Z niechęcią potrząsnęła głową. – Sama nie wiem. Niczego nie usiłowałam analizować od chwili, kiedy wspomniał Bonnie. Następnym razem bardziej się postaram.
– Jeśli będzie następny raz.
– Będzie. Powiedział, że to było wspaniałe. Dlaczego miałby zadzwonić tylko raz, a potem dać sobie spokój? – Podniosła do ust kubek z kawą. – Twój numer jest zastrzeżony. Skąd go miał?
– Bardziej martwi mnie to, że znalazł ciebie.
– Zgadł?
– Prawdopodobnie. Nadal musimy brać pod uwagę jakiegoś durnego studenta, który się w ten sposób zabawia.
Eve w milczeniu potrząsnęła głową.
– Dobrze, przyjmijmy, że zamordował tych ludzi z Talladegi. Ale nie zabił Bonnie, chce tylko sobie przywłaszczyć jej zamordowanie, o co oskarżał Frasera.
– Wiedział o lodach.
– Albo jest jednym z tych ludzi, którzy stale się przyznają do wszystkich morderstw, ale nie mają z nimi nic wspólnego.
– Wkrótce się przekonamy – szepnęła Eve. – Jeśli znajdą ciała tych dwóch chłopców w Talladedze.
– Poszukiwania już trwają. Zadzwoniłem do Roberta Spiro, jak tylko skończyłem z tobą rozmawiać.
– Kto to jest?
– Agent, który pracuje w wydziale nauk behawiorystycznych FBI. Zajmuje się zabójstwami z Talladegi. Porządny facet.
– Znasz go?
– Pracował w biurze, kiedy i ja tam pracowałem. W rok po mojej rezygnacji przeniósł się do innego wydziału. Zadzwoni do mnie, jak coś znajdą.
Eve odstawiła kubek i zrzuciła z siebie koc.
– Muszę pojechać do Talladegi.
– Potrzebny ci wypoczynek.
– Bzdura. Za pierwszym razem nie znaleźli wszystkich ciał. Teraz muszę dopilnować, żeby znów nie popełnili błędu. – Eve wstała i zmusiła się do przejścia kilku kroków na miękkich nogach. – Czy mogę wziąć dżipa?
– Tylko razem ze mną. – Joe włożył marynarkę. – I musisz zaczekać, aż zrobię kawy do termosu. Na dworze jest zimno. Nie jesteśmy na Tahiti.
– Boisz się, że wciąż jestem w szoku? Joe poszedł do kuchni.
– Nie, wiem, że prawie wróciłaś do normalności.
Eve wcale tego nie czuła. Nadal trzęsła się w środku i miała wrażenie, iż jej nerwy są obnażone i bezbronne. Joe przypuszczalnie zdawał sobie z tego sprawę i taktownie o nich zapomniał. Ona też powinna zapomnieć o swoich odczuciach i starać się działać planowo i po kolei. Najpierw musi przekonać się, czy ten drań powiedział prawdę o Talladedze. Jeśli tu kłamał, mógł także skłamać w sprawie Bonnie. A jeżeli mówił prawdę?
Dojechali do Talladega Falls po północy, ale reflektory i światła porozstawiane na okolicznych skałach sprawiały, że było jasno jak w dzień.
– Zaczekasz tu? – spytał Joe, wysiadając z dżipa. Eve wpatrywała się w urwisko.
– Tam ich znaleźli?
– Pierwszy szkielet znaleziono na następnej krawędzi, pozostałe na zboczu tego urwiska. Dziecko było najbliżej wąwozu. – Mówił, nie patrząc na nią. – To tylko dziura w ziemi. Teraz tam nic nie ma.
Mała dziewczynka leżała tu pogrzebana przez wiele lat. Mała dziewczynka, która mogła być Bonnie.
– Muszę zobaczyć.
– Tego się spodziewałem.
– To po co pytałeś, czy tu zaczekam?
Eve wysiadła z samochodu i ruszyła przed siebie.
– Mój instynkt opiekuńczy wziął górę. – Joe włączył latarkę i poszedł za nią. – Choć powinienem wiedzieć lepiej.
– Zgadza się.
Wieczorem był mróz i ziemia skrzypiała Eve pod nogami. Czy szła śladami mordercy, gdy zanosił ofiary do grobu?
Słyszała huk wodospadów, kiedy zaś weszła na górę, zobaczyła strugę płynnego srebra spadającą nad wąwozem. Weź się w garść – pomyślała. Nie oglądaj się. Jeszcze nie teraz.
– Na lewo – powiedział cicho Joe.
Wciągnęła głęboko powietrze i oderwała wzrok od wodospadów. Zobaczyła żółtą taśmę policyjną, a potem… grób.
Mały. Bardzo mały.
– W porządku? – Joe trzymał ją za łokieć. Nie, to nie było w porządku.
– Tu była zakopana?
– Tak sądzimy. Tutaj ją znaleziono i jesteśmy prawie pewni, że warstwa błota spłynęła i odsłoniła szkielet.
– Była tu przez cały ten czas…
– Może to nie jest Bonnie.
– Wiem – odparła głucho. – Przestań mi przypominać.
– Muszę ci przypominać. Musisz o tym pamiętać. Ból otępiał. Należało go odrzucić.
– Pięknie tu, Joe.
– Bardzo pięknie. Szeryf mówi, że Indianie nazwali wodospady spadającym światłem księżyca.
– Nie zakopał ich tutaj z powodu urody tego miejsca – powiedziała drżącym głosem. – Chciał ich schować, żeby nikt ich nigdy nie znalazł i nie zabrał do domu, do ludzi, którzy ich kochali.
– Nie uważasz, że za długo już tu jesteś?
– Jeszcze minutkę.
– Ile chcesz.
– Mam nadzieję, że nie sprawił jej bólu – szepnęła. – Mam nadzieję, że śmierć przyszła szybko.
– Wystarczy. – Joe odwrócił ją od grobu. – Przykro mi, myślałem, że wytrzymam, ale nie potrafię. Muszę cię zabrać…
– Stać i się nie ruszać!
Wysoki, chudy mężczyzna szedł w ich stronę brzegiem urwiska. W jednej ręce trzymał latarkę, w drugiej – rewolwer.
– Kim jesteście?
– Spiro? – Joe wyszedł zza pleców Eve. – Jestem Joe Quinn.
– Co tu robisz? – spytał ostro Robert Spiro. – Możesz w ten sposób zarobić kulę w łeb. Odgrodziliśmy to miejsce.
– FBI? Myślałem, że jesteście tu jako doradcy.
– Tak było z początku, ale teraz przejęliśmy dochodzenie. Szeryf Bosworth nie protestował. Nie chciał tej sprawy.
– Myśli pan, że morderca wróci? Dlatego odgrodziliście groby? – spytała Eve.
Spiro rzucił na nią okiem.
– Kim pani jest?
– Eve Duncan, agent Robert Spiro – przedstawił ich sobie Joe.
– Och, to pani. – Spiro schował rewolwer do kabury pod pachą i podniósł wyżej latarkę, żeby się przyjrzeć Eve. – Przepraszam, że panią przestraszyłem, ale Quinn powinien był mnie uprzedzić, że pani przyjedzie.
Spiro miał pod pięćdziesiątkę, głęboko osadzone ciemne oczy, ciemne włosy, odsłaniające łysiejące czoło, i bruzdy po obu stronach ust. Na jego twarzy widniało zmęczenie życiem.
– Myśli pan, że on wróci? – powtórzyła Eve. – Wiem, że wielokrotni mordercy często wracają do grobów swych ofiar.
– Tak, nawet ci najsprytniejsi nie mogą sobie odmówić dreszczyku podniecenia. – Spiro odwrócił się do Joego: – Na razie niczego nie znaleźliśmy. Jesteś pewien, że to poważna wskazówka?
– Jestem. Czy przerwiecie poszukiwania i zaczekacie do rana?
– Nie. Szeryf Bosworth twierdzi, że jego ludzie znają to urwisko jak własną kieszeń. – Spiro spojrzał na Eve. – Przy wodospadach jest cholernie zimno. Powinna pani stąd odejść.
– Poczekam, aż znajdziecie chłopców.
Spiro wzruszył ramionami.
– Proszę bardzo. To może długo potrwać. Muszę z tobą porozmawiać o tej „poważnej” wskazówce – powiedział do Joego. – Może się przejdziemy?
– Nie zostawię Eve samej.
– Charlie! – zawołał przez ramię Spiro. Natychmiast podszedł do nich jakiś mężczyzna z latarką. – Joe Quinn, Eve Duncan, to jest agent Charles Cather. Idź z panią Duncan do jej samochodu i zostań z nią, dopóki Quinn nie wróci.
Charlie Cather skinął głową.
– Niech pani pójdzie ze mną.
– Niedługo będę z powrotem, Eve – powiedział Joe i zwrócił się do Roberta Spiro: – Jeśli mamy się przejść, chodźmy do centrum dowodzenia.
– Niech będzie. – Spiro ruszył znów wzdłuż urwiska.