Spiro przyjechał nazajutrz, tuż przed południem. Pomachał żółtą kopertą, którą trzymał w ręce.
– Mam zdjęcia. Chcę je pani zobaczyć?
– Nie. – Eve wytarła dłonie w ręcznik. – Nigdy nie oglądam zdjęć przed końcem pracy. Nie mogę się niczym sugerować.
Spiro przyjrzał się czaszce.
– Żaden z tych zaginionych dzieciaków tak nie wyglądał. Te patyczki, wystające z każdej strony, sprawiają, że wygląda jak ofiara hiszpańskiej inkwizycji. Co to jest?
– Wyznaczniki grubości tkanki. Mierzę czaszkę i przycinam każdy wyznacznik na odpowiednią grubość, którą potem przyklejam w odpowiednim miejscu twarzy. Każda czaszka ma ponad dwadzieścia punktów, dla których znamy grubość tkanki.
– A później?
– Biorę kawałki plasteliny i przyklejam je między wyznacznikami. Kiedy skończę, zaczynam wygładzanie i wypełnianie.
– To niewiarygodne, że można osiągnąć takie rezultaty wyłącznie na podstawie pomiarów.
– Do tego dochodzą umiejętności i instynkt.
– Jestem tego pewien – przyznał z uśmiechem. – Były jakieś telefony?
– Nie.
Rozejrzał się po domu.
– Gdzie jest Quinn?
– Na dworze.
– Nie powinien zostawiać pani samej.
– W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin nie zostawił mnie samej na dłużej niż pięć minut. Kazałam mu pójść na spacer.
– Nie powinien pani słuchać. To nie…
– Gdzie jest Charlie? – przerwała. – Joe usiłuje go złapać od wczoraj. Dzwonił do Talladegi i powiedziano mu, że wyjechał, ale tutaj nie dotarł.
– Przykro mi, że się pani denerwowała. Wiedziałem, że Quinn pani pilnuje i skierowałem w tę okolicę dodatkowy patrol. Wysłałem Charliego do Quantico, żeby złożył raport w sprawie Talladegi. Będzie tu dziś wieczorem.
– Byłam zbyt zajęta, żeby się denerwować. To Joe się niepokoił. Myślałam, że osobiście składa pan raporty.
– To, że jestem starszym agentem, ma swoje dobre strony. Staram się unikać Quantico. Wolę pracować w terenie – dodał z uśmiechem. – Quinn zazwyczaj doskonale daje sobie radę. Wszyscy żałowali, że odszedł z biura. – Rzucił okiem na czaszkę. – Kiedy pani skończy?
– Jutro. Może. Nie wiem.
– Jest pani zmęczona.
– Nic mi nie jest. – Zdjęła okulary i potarła oczy. – Trochę mnie pieką oczy. To jest zawsze najgorsze.
– Dopiero jutro?
Przyjrzała mu się ze zdumieniem.
– Co za różnica? Z początku nie chciał pan w ogóle dać mi tej czaszki.
– Chcę wiedzieć, czy to jest John Devon. Jeśli tak, będę miał jakiś punkt zaczepienia. Na razie nic nie mam. To paskudna sprawa – mruknął. – Mam wrażenie…
– Sławny tajemniczy instynkt? – spytała z uśmiechem.
– Czasem miewam przeczucia. Nie ma w nich niczego tajemniczego.
– Chyba nie.
Spiro podszedł do okna i wyjrzał na dwór.
– Denerwuję się tym mordercą. Ciała zakopano wiele lat temu i już wtedy był bardzo ostrożny. Co robił od tam tej pory? Co robił przed Talladegą? Od jak dawna zabija?
Eve potrząsnęła głową w milczeniu.
– Często się zastanawiam, kim zostają mordercy po dłuższym czasie. Czy się zmieniają? Jak często trzeba zabijać, żeby się zmienić z potwora w superpotwora?
– Superpotwór? To brzmi jak bohater komiksów.
– Jeśli kiedykolwiek stanie pani z nim twarzą w twarz, na pewno nie będzie pani wesoło.
– Chce pan powiedzieć, że z latami morderca staje się sprawniejszy?
– Sprawniejszy, sprytniejszy, bardziej doświadczony, bardziej arogancki, bardziej zdeterminowany, bardziej nieczuły.
– Miał pan kiedyś do czynienia z takim superpotworem?
– Nic mi o tym nie wiadomo. – Odwrócił się od okna i spojrzał na Eve. – Z drugiej strony superpotwór upodabnia się do otoczenia. Minęłaby go pani na ulicy i nie wzbudziłby żadnych podejrzeń. Gdyby Bundy zabijał dostatecznie długo, z pewnością stałby się superpotworem. Był do tego zdolny, ale zaczął się popisywać brawurą.
– Jak może pan być tak beznamiętny?
– Jeśli dochodzą do głosu emocje, od razu sprawa przybiera niekorzystny obrót. Mężczyzna, który do pani dzwonił, nie pozwoliłby sobie na jakiekolwiek wzruszenia, gdyby mu w czymś przeszkadzały. Ale będzie żerował na pani uczuciach. To część władzy. Niech mu pani nie okaże strachu. Będzie tym żył.
– Ja się go nie boję.
Spiro przyglądał jej się uważnie.
– Wierzę, że mówi pani prawdę. Dlaczego się pani nie boi? Powinna się pani bać. Wszyscy boją się śmierci.
Eve milczała.
– Może pani nie – powiedział wolno.
– Mam taki sam instynkt samozachowawczy jak każdy człowiek.
– Nie wolno pani nie doceniać tego człowieka. On za dużo wie. To może być każdy: urzędnik z telefonów, gliniarz, który kiedyś zatrzymał panią za przekroczenie prędkości, czy adwokat z dostępem do akt sądowych. Niech pani nie zapomina, że on działa od bardzo dawna.
– Jak mogłabym zapomnieć? – Eve spojrzała na czaszkę. – Muszę wracać do pracy.
– Rozumiem, że to propozycja, abym sobie poszedł. Proszę mi dać znać, jak pani skończy.
– Na pewno to zrobię.
Już o nim zapomniała i zaczęła wypełniać przestrzenie między wyznacznikami.
Quinn czekał przy samochodzie agenta Spiro.
– Chodź, coś ci pokażę.
– Wiedziałem, że jesteś w pobliżu. – Spiro poszedł za nim za dom. – Nie powinieneś zostawiać jej samej.
– Nie zostawiłem jej samej. Byłem stale w zasięgu wzroku. – Joe wszedł w krzaki i ukląkł. – Widzisz te ślady? Ktoś tu był.
– To nie jest odcisk stopy.
– Nie, zatarł za sobą ślady, ale trawa jest pochylona. Starał się ją wyprostować i chyba nie zdążył.
– Bardzo dobrze. – Spiro powinien był wiedzieć, że Quinn wszystko zauważy. Zwłaszcza dużo zawdzięczał treningom i pracy w jednostce specjalnej. – Myślisz, że to nasz człowiek?
– Kto inny chciałby zamaskować swój pobyt?
– Obserwuje ją?
Quinn podniósł głowę i spojrzał na las.
– Teraz nie. Tam nikogo nie ma.
– Wyczułbyś go? – spytał drwiąco Spiro.
– Coś w tym rodzaju – przyznał Joe. – Może dzięki domieszce krwi indiańskiej. Mój dziadek był mieszańcem.
A może zawdzięczał to treningowi w jednostce specjalnej, gdzie chodziło przede wszystkim o to, żeby znaleźć wroga i go zniszczyć.
– Skoro zacząłeś tu szukać, to znaczy, że spodziewałeś się coś znaleźć.
– Był dla niej okrutny. Chciał ją zranić. Pomyślałem, że może chciał na własne oczy zobaczyć, jak Eve cierpi. – Joe wstał i cofnął się o krok. – Może chciał się upewnić, że ona tu jest. Tak czy owak wiedziałem, że się zjawi – oświadczył. – Ściągnij tu ekipę śledczą, może znajdą jakieś ślady.
– Mamy masę roboty w Talladedze. Niech przyjadą tu twoi ludzie.
– Nic nie zrobią, dopóki nie będą pewni, że muszą się w to włączyć, a będą pewni dopiero wtedy, jak Eve skończy rekonstrukcję czaszki. Wówczas, ze względu na jej reputację, nie odważą się już dłużej udawać, że nic się nie stało.
– A na razie jesteś uzależniony ode mnie, tak? Wobec tego byłoby miło, gdybyś prosił zamiast rozkazywać.
– Proszę – wykrztusił Joe. Spiro uśmiechnął się krzywo.
– Za szybko się poddajesz. I tak przysłałbym tu ekipę.
– Drań.
– Od czasu do czasu trzeba cię przywoływać do porządku. Charlie przyjedzie wieczorem. Podobno się denerwowałeś.
Joe spojrzał na niego zmrużonymi oczyma.
– Chciałeś, żebym się denerwował. Kiedy nie mogłem się skontaktować z Catherem, zadzwoniłem do ciebie. Twój telefon nie odpowiadał, zadzwoniłem więc do centrum dowodzenia i szeryf Bosworth powiedział, że nie masz czasu odbierać telefonów.