Выбрать главу

– Pech. Logan jest wspaniałym człowiekiem i przyjacielem. Zawsze troszczę się o przyjaciół. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Ty też, prawda, Joe?

Skrzywił się.

– Punkt dla ciebie. Chcesz deser? – zmienił temat. – Mamy lody.

O ósmej wieczorem telefon Eve znów zadzwonił.

Eve znieruchomiała. Jej telefon, nie telefon w domu Joego. To mogła być matka. Albo jeszcze raz Logan. Niekoniecznie ten potwór.

Joe podniósł telefon, który Eve, po rozmowie z Loganem, położyła na stoliku do kawy.

– Chcesz, żebym odebrał?

– Nie, daj mi. – Nacisnęła na guzik. – Halo?

– Bonnie czeka, żebyś po nią przyszła. Eve zacisnęła dłoń na telefonie.

– Bzdura.

– Po tylu latach szukania jesteś bardzo blisko. Szkoda, że rezygnujesz. Skończyłaś już z czaszką chłopca?

– Skąd wiesz, że…

– Cały czas cię obserwuję. W końcu jestem osobą zainteresowaną. Czy nie czułaś, że stoję ci za plecami, przyglądam się, jak pracujesz nad czaszką?

– Nie.

– Powinnaś czuć moją obecność. To przyjdzie. Który to chłopiec?

– Dlaczego miałabym ci mówić?

– Nieważne. Z trudem ich sobie przypominam. Dwa małe, przestraszone ptaszki, jakich wiele. Nie takie jak twoja Bonnie. Ona nigdy…

– Ty draniu! Z pewnością bałbyś się kogokolwiek zabić. Skradasz się w ciemnościach, podglądasz, podsłuchujesz, dzwonisz i się nie przedstawiasz, grozisz i próbujesz…

– Przeszkadza ci, że się nie przedstawiłem? Jeśli chcesz, możesz mówić do mnie „Don”. Imię nie jest ważne. Róża nazwana inaczej pachniałaby…

– Jedyne, co mi przeszkadza, to twoje przekonanie, że mógłbyś mnie przestraszyć tymi żałosnymi sztuczkami.

– Chcesz mnie wyprowadzić z równowagi. – Roześmiał się wesoło. – I chyba ci się udało. Jak przyjemnie! To dowód, że słusznie cię wybrałem.

– Czy prześladowałeś tych biednych ludzi z Talladegi, nim ich zabiłeś?

– Nie, to byłoby nierozsądne, a ja wtedy postępowałem racjonalnie.

– A teraz?

– Chętnie ryzykuję, żeby życie było bardziej interesujące. To musiało kiedyś nastąpić.

– Dlaczego wybrałeś akurat mnie?

– Potrzebne mi jest coś, co mnie oczyści. Gdy tylko zobaczyłem w gazecie twoje zdjęcie, wiedziałem, że to będziesz ty. Przyglądałem się twojej twarzy i widziałem w niej wszystkie emocje i cierpienia, jakie się w tobie kłębią. Jeśli się odpowiednio podgrzeje uczucia, wybuchną. Czy możesz sobie wyobrazić, jakie to będzie przeżycie dla nas obojga?

– Jesteś szaleńcem.

– Bardzo możliwe. Według twoich reguł. Nauka poszła znacznie do przodu w badaniach nad umysłem mordercy. Zna przyczyny, wstępne znaki i sposoby, jakimi usprawiedliwiamy zabójstwa.

– Czym je usprawiedliwiasz?

– Niczym. Przyjemność jest dostatecznym usprawiedliwieniem. Niedawno słyszałem, że w ciągu ostatnich dziesięciu lat liczba przypadkowych zabójstw dokonywanych dla samej przyjemności zabijania wzrosła o dwadzieścia pięć procent. Ja zacząłem znacznie wcześniej. Wygląda na to, że społeczeństwo wreszcie zaczyna mnie doganiać, prawda? Może wszyscy powoli stajecie się szaleńcami?

– Bzdura.

– To dlaczego pozwalacie mi dalej zabijać? Czy nie sądzisz, że może w gruncie rzeczy nigdy nie utraciliśmy naszych pierwotnych instynktów? Pożądamy krwi w poszukiwaniu władzy. Może w głębi ducha wszyscy chcieliby być tacy jak ja. Nigdy nie chciałaś polować, zasadzać się na ofiarę?

– Nie.

– Kiedyś zechcesz. Spytaj Quinna, jakie to uczucie. On jest myśliwym. Ma instynkt. Spytaj go, czy serce bije mu szybciej, gdy zbliża się pora zabijania.

– Joe nie jest taki jak ty. Nikt taki nie jest.

– Dziękuję, uważam to za komplement. Muszę już kończyć. Chciałem ponowić kontakt. Najważniejsze, żebyśmy się dobrze poznali. Nie będziesz się bała czegoś nieznanego.

– Nie boję się ciebie.

– Zaczniesz się bać. Ale najwyraźniej muszę jeszcze nad tym popracować. Nie ma problemu. I tak bym to zrobił. – Przerwał. – Bonnie tęskni za tobą. Powinnyście naprawdę być razem. – Wyłączył się.

Eve poczuła ogromny ból. Cholerny potwór nie mógł sobie darować tej ostatniej uwagi. Nacisnęła na guzik i spojrzała na Joego.

– Chciał ponowić kontakt. Drań chce, żebym się go bała.

– Udawaj, że się boisz. Nie prowokuj go, Eve.

– Jeszcze czego!

Joe lekko się uśmiechnął.

– Wciąż próbuję cię przekonać. Dowiedziałaś się czegoś, co moglibyśmy wykorzystać?

– Powiedział, że ma na imię Don. Zabija od dawna, znacznie dłużej niż dziesięć lat, i robi to wyłącznie dla przyjemności. Analizuje swój charakter i świat, który go otacza. Jest tak sprytny, jak podejrzewaliśmy. – Odwróciła się do postumentu. – Zapisz to wszystko i przekaż Spiro, dobrze? Muszę wracać do pracy.

– Nic by ci się nie stało, gdybyś zrobiła sobie przerwę.

– Właśnie że by się stało – rzuciła ze złością. – Nie pozwolę, żeby ten sukinsyn mnie dekoncentrował. Chce mnie kontrolować, ale ja mu na to nie pozwolę. Nie dam mu niczego.

Z drżącymi lekko rękami stała przed postumentem z czaszką. Musi mieć pewne dłonie do ostatecznej rzeźby twarzy. Nic nie może jej w tym przeszkodzić. Musi być chłodna i opanowana. Obojętna.

Czy nie czułaś, że stoję ci za plecami, przyglądam się, jak pracujesz nad czaszką?

Powstrzymała się przed odwróceniem głowy. Nikt nie stał jej za plecami. Nikt oprócz Joego.

Jeśli pozwoli, żeby Don wpływał na nią, zapładniając jej wyobraźnię, będzie to jego zwycięstwo. Należy się go pozbyć. Myśleć jedynie o małym chłopcu, a nie o potworze, który go zabił.

Trzeba sprowadzić chłopca do domu.

Powolnymi, pewnymi ruchami zaczęła modelować twarz.

Była silniejsza, niż Don się spodziewał.

Poczuł przyjemne podniecenie. Przy niej się rozwinie i zapracuje na każdą odrobinę emocji, jaką z niej wyssie.

Tak naprawdę wcale go to nie dziwiło. Był przygotowany. Cieszył się. Będzie musiał sięgnąć głębiej, żeby nią wstrząsnąć.

Miał już nawet pomysł, jak tego dokonać.

Włączył silnik, wycofał się z parkingu przy sklepie i pojechał z powrotem do Atlanty.

Rozdział piąty

5.40 rano

Skończone. Oprócz oczu.

Sięgnęła po kasetkę z gałkami ocznymi.

Najczęściej spotykanym kolorem był brązowy i Eve prawie zawsze używała do rekonstrukcji brązowych oczu. Wstawiła szklane gałki w oczodoły i cofnęła się o krok.

Czy jesteś Johnem Devonem? Czy dobrze wykonałam swoją pracę, żebyś mógł wrócić do domu?

– Chcesz teraz zobaczyć zdjęcie? – spytał cicho Joe.

Podświadomie zdawała sobie sprawę, że siedział przy niej całą noc i czekał.

– Tak.

Wstał i otworzył dużą, żółtą kopertę. Odrzucił jedno zdjęcie i podał jej drugie.

– Wydaje mi się, że chcesz to.

Wpatrywała się w zdjęcie, nie biorąc go do ręki. Joe nie miał racji. Wcale go nie chciała.

Weź, zabierz go do domu.

Wyciągnęła rękę i wzięła zdjęcie. Od razu zauważyła, że powinna była wstawić mu niebieskie oczy. Wszystko inne pasowało.

– To on. To jest John Devon.

– Tak. – Joe wziął od niej zdjęcie i rzucił je na stół. – Zadzwonię do Spiro, jak tylko pójdziesz spać.

– Sama do niego zadzwonię.

– Zamknij się. – Ciągnął ją przez pokój i przedpokój. – Powiedziałem, że to zrobię. Ty wykonałaś swoją pracę.

Tak, wykonała swoją pracę. Znaleziono Johna Devona, co oznaczało, że…

– Przestań myśleć – rozkazał szorstko Joe i popchnął ją na łóżko. – Wiedziałem, że zaczniesz się gryźć, jak tylko skończysz. Ale teraz, do jasnej cholery, masz odpocząć. – Wszedł do łazienki i wrócił z wilgotną myjką. Usiadł przy Eve na łóżku i zaczął ścierać jej z dłoni glinę.