Выбрать главу

– Powinnam wziąć prysznic.

– Jak wstaniesz.

Rzucił myjkę na nocny stolik, kazał jej się położyć i przykrył ją kapą.

– Bałam się, że to będzie on – szepnęła. – Z jednej strony chciałam, żeby to był John Devon, z drugiej bardzo się tego obawiałam.

– Wiem. – Zgasił światło, usiadł na łóżku i wziął obie jej dłonie w swoje ręce. – Ale nie chciałaś zrezygnować, prawda?

– Nie mogłam. Wiesz dobrze, że nie mogłam.

W odpowiedzi lekko ścisnął ją za ręce.

– Ponieważ to jest John Devon, potwór przypuszczalnie mówił prawdę. Być może to nie Fraser zabił Bonnie.

– Nie wiadomo. To, że Don zabił jedno z dzieci, do których przyznawał się Fraser, nie znaczy, że zabił je wszystkie.

– Ale teraz są większe szanse, że to Don ją zabił.

– Nie wiem, Eve – powiedział słabym głosem. – Po prostu nie wiem.

– Może wciąż ją ma. Ta mała dziewczynka może być moją Bonnie. Nie wystarczyło mu, że ją zabił. Trzyma ją jako trofeum.

– Trzyma ją jako przynętę.

– Nienawidzę myśli, że mogłaby być u niego. Nienawidzę.

– Ciii. Nie myśl o tym.

– Ale jak przestać?

– Nie wiem! Przestań! On tego właśnie chce od ciebie – dodał po chwili. – Poddania się jego kontroli. Byłby zachwycony, gdyby wiedział, że leżysz i cierpisz z powodu czegoś, co zrobił. Idź spać i nie rób mu tej przyjemności.

Joe miał rację. Robiła dokładnie to, co Don chciał.

– Przepraszam. Nie zamierzałam się rozklejać. Jestem chyba zmęczona.

– Ciekawe, dlaczego.

– Wszystko mi się myli. Trudno mi… Chciałam ją zabrać do domu, ale nie…

– Najpierw się prześpij, potem będziesz rozmyślać.

– Musisz zadzwonić do Spiro.

– Później. Zostanę tu, dopóki nie zaśniesz.

– Ty też nie spałeś.

– Skąd wiesz? Kiedy pracowałaś nad czaszką tego chłopca, nie wiedziałaś nawet, że istnieję.

– To nieprawda.

– Czyżby?

– Zawsze wiem, kiedy przy mnie jesteś. To jest jak… – Niełatwo jej było to wytłumaczyć. – To jest tak, jak mieć w ogrodzie stary dąb. Nawet jeśli nie zwracasz na niego uwagi, nigdy o nim faktycznie nie zapominasz.

– Dziękuję za komplement. Porównujesz mnie do drzewa? Do tępego drewna?

Nie, jeśli był podobny do drzewa, to dlatego, że dawał jej schronienie, siłę i wytrzymałość.

– Mądry z ciebie facet. Powinnam była wiedzieć, że cię nie oszukam.

– I nie jestem taki stary!

– Dość stary – odparła z uśmiechem. Przed chwilą cierpiała, ale teraz poczuła się lepiej. Dzięki Joemu. – Już dobrze. Nie musisz przy mnie siedzieć.

– Zaczekam. Jesteś w jakimś dziwnym transie, skoro nazywasz mnie starym dębem. Pójdę, jak zaśniesz.

Powoli robiła się śpiąca. Mogła na razie wszystko bezpiecznie zostawić. Joe siedział przy niej i odpierał ciemność.

– Pamiętasz, jak byliśmy na wyspie Cumberland po egzekucji Frasera? Tak samo trzymałeś mnie za ręce i rozmawiałeś ze mną…

– Teraz chcę, żebyś przestała mówić. Spij. Eve milczała przez chwilę.

– Zaczynam się go bać, Joe.

– Nie bój się. Nie pozwolę, żeby ci się coś stało.

– Nie sądziłam, że będę się bała. Na początku byłam zła, ale on jest sprytny i moja śmierć nie stanowi dla niego najważniejszego celu. Musi sprawić, żebym czuła… Musi mnie zranić. To mu jest potrzebne.

– Tak.

Nagle coś jej przyszło do głowy.

– Mama?

– Nic jej nie grozi. Załatwiłem jej ochronę.

– Naprawdę? – Odetchnęła z ulgą.

– To było logiczne posunięcie. Nieźle jak na tępy kawałek drewna, co?

– Nieźle. – Jeśli matka była bezpieczna, Don nie mógł jej skrzywdzić i tym samym szantażować Eve. Nie mógł jej zranić, krzywdząc kogoś, kogo kochała.

A właśnie że mógł. Wciąż miał Bonnie.

Bonnie nie żyła. Wprawdzie Eve ze wstrętem i obrzydzeniem myślała o tym, że potwór wciąż ma Bonnie, ale faktycznie nie mógł już jej nic złego zrobić. W tej chwili był w stanie zranić jedynie Eve, ale ona potrafi ukryć przed nim swoje cierpienie.

– Wszystko jest pod kontrolą – powiedział Joe. – Nie martw się, matce nic się nie stanie.

Mimo to Eve się niepokoiła i Joe, oczywiście, to wyczuł. Nie o matkę. Jeśli Joe powiedział, że jest bezpieczna, to znaczy, że jest bezpieczna. Tylko…

Na razie trzeba o wszystkim zapomnieć. Zasnąć i mieć nadzieję, że kiedy się obudzi, znajdą, razem z Joem, sposób, żeby złapać potwora i zabrać Bonnie do domu. Przecież nie był niezwyciężony. Zrobił błąd, dzwoniąc do Eve. W żaden sposób nie mógł już jej zranić.

Nie miała powodu do niepokoju.

Nazywała się Jane MacGuire i miała dziesięć lat.

Don zauważył ją parę dni wcześniej, kiedy krążył samochodem po budowie nowego osiedla w południowej części miasta. Z początku w oczy rzuciły mu się jej rude włosy, a potem jego uwagę przyciągnęła także otaczająca ją aura niezależności i buntu. Szła ulicą tak, jakby tylko czekała, żeby ją ktoś zaczepił. Na pewno nie była cichym, nieśmiałym ptaszkiem.

Czy była zbyt zbuntowana, aby wzbudzić sympatię Eve Duncan? Jej córka była przecież zupełnie inna. Ale też Bonnie Duncan, w przeciwieństwie do Jane MacGuire, nie wychowywała się w kolejnych rodzinach zastępczych. Nie miała okazji, żeby nauczyć się życia ulicy.

Powoli jechał za dzieciakiem. Dokądś szła. Miała jakiś cel.

Nagle skręciła w boczną alejkę. Czy powinien pójść za nią i zaryzykować, że go zobaczy? Niebezpieczeństwo nie było aż tak wielkie. Jak zwykle, gdy wyruszał na polowanie, zmienił swój wygląd.

Zaparkował samochód i wysiadł. Nie mógł zmarnować takiej okazji. Musiał się upewnić.

A to skurwysyn, znów za nią lazł.

Niech idzie – pomyślała ze złością Jane. Taki sam wstrętny zboczeniec jak ci, co wystawali na boisku szkolnym i uciekali, kiedy pokazało się ich nauczycielce. Już wczoraj zauważyła, że ją śledzi, i trzymała się zatłoczonych, jasno oświetlonych ulic. Jednakże teraz nie miała się czym przejmować. Dobrze znała tę alejkę i potrafiła bardzo szybko biegać. Poza tym dziś musiała tutaj przyjść.

– Tu jestem, Jane.

Zobaczyła, że Mikę siedzi skulony w tekturowym pudle pod ścianą. Na pewno było mu zimno. Chyba spędził noc w tym pudle. Zazwyczaj tak było, gdy jego ojciec wracał do domu. Pechowo się złożyło, że łobuz postanowił wrócić w styczniu, kiedy było cholernie zimno.

Sięgnęła do kieszeni kurtki i podała mu kanapkę, którą zwinęła rano z lodówki Fay.

– Śniadanie. Ta kanapka jest dość stara. Nie mogłam nic więcej załatwić.

Patrzyła, jak łapczywie zjada chleb, a potem spojrzała na moment za siebie.

Zboczeniec skrył się w cieniu śmietnika. Wybrał sobie właściwe miejsce.

– Chodź, idziemy do szkoły – powiedziała.

– Nigdzie nie idę.

– Idziesz. Chcesz być taki głupi jak twój ojciec?

– Nie idę.

– Tam jest ciepło. – To była karta atutowa. Mikę pomyślał chwilę i wyszedł z pudła.

– No, może dziś pójdę.

Tego się spodziewała. Zimno i głód były wrogami. Sama spędziła wiele nocy na ulicy, kiedy ją umieścili u Carbonisów. To była rodzina zastępcza przed Fay. Wtedy Jane przekonała się, że jeśli będzie sprawiać dość kłopotów, nawet pieniądze z opieki społecznej nie zmuszą rodziców zastępczych, żeby ją chcieli trzymać. Opieka społeczna zawsze mogła skierować do nich inne dziecko, nawet jak nie dawali sobie z kimś rady.