Выбрать главу

U Fay było znacznie lepiej. Wprawdzie wiecznie narzekała na zmęczenie i zrzędziła, ale czasem Jane myślała, że może ją polubi… jeśli dłużej u niej zostanie.

Obejrzała się do tyłu na zboczeńca. Wciąż krył się za śmietnikiem.

– Lepiej, żebyś tu dziś nie nocował – powiedziała. – Znam bardzo dobre miejsce koło Union Mission. Pokażę ci.

– Dobrze. Idziesz teraz do szkoły? – spytał Mikę. – Pójdę z tobą.

Był taki samotny. Miał dopiero sześć lat i nie umiał sobie z tym poradzić.

– Jasne, czemu nie? – odparła z uśmiechem.

Don nie był pewien, dopóki się nie uśmiechnęła.

Jej uśmiech był ciepły i słodki. Tym bardziej zniewalający, że przeważnie dziewczynka robiła wrażenie twardej i szorstkiej. Bez tego miękkiego uśmiechu Don nie byłby pewien swej decyzji.

Jane MacGuire doskonale się nadawała do jego celów.

– Jesteś pewien, że to John Devon? – spytał Spiro, kiedy późnym popołudniem Joe otworzył mu drzwi.

– Jest duże podobieństwo. – Joe wskazał na postument. – Zdjęcie leży na stole. Sam zobacz.

– Mam taki zamiar. – Spiro przeszedł przez pokój. – Gdzie jest pani Duncan?

– Śpi.

– Obudź ją, muszę z nią porozmawiać.

– Odpieprz się. Jest zmęczona. Możesz ze mną porozmawiać.

– Muszę… – Gwizdnął cicho, porównując rekonstrukcję twarzy ze zdjęciem. – Cholernie dobra robota.

– Aha.

Rzucił zdjęcie na stół.

– Prawie żałuję, że to ten chłopak. Zdajesz sobie sprawę, co to znaczy?

– Tak, i Eve też.

– Będę musiał ją wykorzystać, Quinn.

– Nikt nie wykorzysta Eve.

– Chyba że sama tego chcę – powiedziała Eve od drzwi i podeszła bliżej. Najwyraźniej dopiero wstała; miała potargane włosy i zmięte ubranie. – Fakt, że to jest John Devon, nie ma dla pana większego znaczenia, Spiro. I tak chciałby mnie pan wykorzystać.

Spiro rzucił okiem na czaszkę.

– Być może nie kłamał, mówiąc, że Fraser przywłaszczył sobie jego ofiary.

– Niektóre z jego ofiar – poprawił Joe. – Mamy jedynie tych dwóch chłopców.

– To chyba wystarczy. – Spiro zwrócił się do Eve: – Pomoże mi pani?

– Nie, pomogę sobie. Przypilnujcie mojej matki, a ja pozwolę się traktować jako przynętę.

– Wykluczone – zaprotestował Joe.

– On mnie obserwuje, prawda? – zwróciła się do Spiro, ignorując Joego.

– Quinn pani powiedział?

– Nie, ale Don wiedział o naszym wyjeździe do Talladegi. – Spojrzała na Joego. – Coś jeszcze?

– Ktoś obserwuje ten dom. Spiro przysłał wczoraj ekipę śledczą do zbadania śladów w krzakach za domem, gdzie ktoś stał.

– Dzięki, że mi powiedziałeś.

– Mówię ci teraz. Przedtem nie miałaś czasu. – Uśmiechnął się. – Nie sądzę, żeby tu wrócił. Charlie i inni agenci patrolują okolicę, a ja jestem cały czas w środku, razem z tobą.

– Nie bądź taki pewien. Nudzi mu się, skoro tyle zaryzykował.

Joe przestał się uśmiechać.

– Myślisz, że jest aż tak niezrównoważony?

– Wierzę, że z jakiegoś powodu jest zdecydowany na wszystko. Nie sądzę jednak, żeby na razie chciał mnie zabić. Dopiero jak dostanie to, czego chce.

– A wtedy my tu będziemy – powiedział Spiro.

– Czyżby? Dlaczego miałby atakować, wiedząc, iż może zostać złapany? Jeśli jest taki sprytny, jak pan sądzi, znajdzie sposób, żeby mnie dopaść i nie dać się złapać. Czy pańska ekipa znalazła coś konkretnego?

– Wciąż nad tym siedzą… – Spiro potrząsnął głową. – Ale chyba nie.

– Właśnie – podchwyciła Eve, wzruszając ramionami.

– A co pani proponuje?

– Żeby zacząć go szukać, a nie czekać, aż on znajdzie mnie.

– Dla pani bezpieczniej jest…

Ktoś zapukał do drzwi.

Charlie uśmiechnął się nieśmiało.

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałbym się dowiedzieć, czy nie było do mnie telefonu. Czekam już dość długo.

– Nie było – odparł Joe.

– Czemu pan mnie nie spyta? – powiedział sucho Spiro. – Czy nie przyszło panu do głowy, że skontaktują się ze mną jako pańskim bezpośrednim przełożonym?

Charlie spojrzał na niego niepewnie.

– I skontaktowali się?

– Wczoraj wieczorem. Prześlą mi faksem pełny raport do Talladegi. Bardzo się zdumieli, że nie wiedziałem o pańskim poleceniu, żeby dzwonili wprost do pana.

Charlie skrzywił się.

– Przepraszam, chyba się za bardzo pospieszyłem.

– Entuzjazm jest lepszy od apatii.

– Czy znaleźli jakieś analogiczne przypadki? – zapytał Joe.

– Nie wiadomo. Są dwie ewentualności. Dwa szkielety znalezione trzy miesiące temu w San Luz, na przedmieściach Phoenix. Bez zębów. Resztki wosku w prawej dłoni.

– Dzieci? – spytała Eve. Spiro potrząsnął głową.

– Dorośli. Mężczyzna i kobieta.

– Arizona jest dość daleko stąd – zauważył Joe.

– Kto mówił, że Don mieszka w Atlancie? – spytał Spiro.

– Był tutaj dziesięć lat temu i teraz znów tu jest – dorzuciła Eve.

– Żyjemy w mobilnym społeczeństwie, a zorganizowani wielokrotni mordercy są szczególnie mobilni. – Spiro odwrócił się do drzwi. – Tak czy owak wyślę kogoś do Phoenix, żeby sprawdził szczegóły i porozmawiał z miejscową policją. Przypuszczalnie będziemy musieli stworzyć specjalny oddział międzystanowy.

– Czy ja mogę pojechać do Phoenix? – zgłosił się Charlie.

– Nie. Pan ma pilnować pani Duncan – odparł Spiro. – Przez cały czas ma pan mieć dom w zasięgu wzroku i pilnować, żeby pozostali agenci się nie lenili.

– Eve – zaproponowała. – W tych warunkach formalności są zbędne.

– Eve – powtórzył z uśmiechem Spiro. – Masz rację. Nim to się skończy, zapewne będziemy bardziej ze sobą zżyci, niż byśmy chcieli. Do widzenia. Dam wam znać, jeśli się czegoś dowiem. – Zatrzymał się w drzwiach. – Nie wychodź z domu, Eve. Mam więcej zaufania do moich ludzi i do Quinna niż ty.

Charlie uśmiechnął się, gdy tylko drzwi zamknęły się za Spiro.

– Lepiej pójdę na dwór. Spiro nie był szczególnie zachwycony tym, że działałem bez jego aprobaty. Teraz muszę się słuchać i podlizywać, żeby się zrehabilitować.

Eve odwzajemniła uśmiech i poszła wziąć prysznic.

Phoenix, Arizona. Dwie osoby.

Jedenaście w Talladedze. Dwie w Phoenix. Ilu jeszcze ludzi zabił Don? Jak ktoś może zabić tyle osób i wciąż pozostawać człowiekiem?

Czy on jest człowiekiem? Ile zła można popełnić, bez…

Było jej zimno i zaczęła drżeć. Musi przestać. To, jakim potworem stał się Don, nie miało znaczenia. Najważniejsze, żeby go złapali i zapobiegli dalszym morderstwom.

Gorąca woda obmywała ciało Eve, ale jej nadal było zimno.

– Na litość boską, Joe, przestań chodzić – powiedziała niecierpliwie Eve. – Minęła północ. Idź spać.

– Sama idź spać. Jestem trochę spięty.

– Nie musisz na mnie krzyczeć.

– Owszem, muszę. To jedna z rzeczy, które mi wolno robić. Jest ich bardzo niewiele… – Przerwał. – Przepraszam. Wszystko przez to czekanie, aż coś się wydarzy.

Eve też się denerwowała i nie miała zamiaru usprawiedliwiać Joego.

– Jak nie chcesz iść spać, to zanieś Charliemu kawę. Przynajmniej zrobisz coś pożytecznego.

– Może.

Kiedy kilka minut później trzasnęły drzwi, Eve odetchnęła głęboko. Nigdy nie widziała Joego w tak wybuchowym nastroju. Od tamtego popołudnia zawsze…

Zadzwonił jej telefon.

– Obudziłem cię? – zapytał Don. Serce waliło jej jak oszalałe.