Выбрать главу

– Nie, jeszcze nie spałam.

– Musiałaś wreszcie pójść spać, jak skończyłaś rekonstrukcję małego Johnny’ego Devona. To on, prawda?

– Mówiłam, że nic ci nie powiem.

– Buntujesz się. To znaczy, że dobrze zgadłem. Wiedziałem, że zrobisz doskonałą rekonstrukcję. Jesteś bardzo zdolna.

– Po co dzwonisz?

– Muszę być z tobą w stałym kontakcie, musimy się lepiej poznać. Jestem pewien, że to ci właśnie powiedział agent Spiro: „Wyciągnij drania na spytki. Dowiedz się jak najwięcej, żeby FBI mogło pracować nad profilem”. Prawda?

– Coś w tym rodzaju.

– Będę współpracował. Ale najpierw ty też musisz mi coś dać. Chcę mieć twoją charakterystykę.

– Wiesz już o mnie bardzo dużo.

– Za mało. Na przykład: czy wierzysz w reinkarnację?

– W co?

– W reinkarnację. Miliony ludzi w nią wierzą. To takie wygodne. – Roześmiał się. – Pod warunkiem, że się nie wróci w postaci karalucha.

– O czym ty mówisz?

– Nie przypuszczam jednak, aby Bóg wcielił twoją Bonnie w karalucha.

– Zamknij się.

– To boli, co? Prawie to poczułem. Śliczna, mała Bonnie…

Bolało. Zwariowany pomysł boleśnie ją ugodził. To głupie z jej strony. A jeszcze głupiej zrobiła, kiedy dała mu to wyczuć.

– Nic mnie to nie obchodzi. Niby dlaczego? Nie wierzę w reinkarnację.

– Powinnaś się nad tym poważnie zastanowić. Byłaby to dla ciebie wielka pociecha. Ostatnio dużo nad tym rozmyślałem. Czy znasz Biblię?

– Trochę.

– Nie jest to moja ulubiona lektura, ale są tam genialne pomysły. Zwłaszcza jeden bardzo mnie ubawił. Genesis 2:22.

– Nie wiem, co to jest.

– Powiem ci. Ale najpierw podejdź do drzwi i weź mój prezent.

– Jaki prezent?

– Leży z lewej strony werandy. Nie mogłem podejść do samych drzwi, bo ten agent FBI stale się tam kręci.

Eve oblizała wargi.

– Jaki prezent? – powtórzyła.

– Weź go, Eve. Ja zaczekam.

– Na pewno nie wyjdę z domu dlatego, że ty mi każesz. Może tam na mnie czekasz.

– Wiesz, że nie. Wiesz, że na razie nic ci nie zrobię. – Przerwał. – Ale nie obiecuję, że nie zrobię czegoś Quinnowi, jeśli go zawołasz. To jest sprawa między nami. Idź po prezent.

Eve podeszła do drzwi.

– Idziesz?

– Tak.

– Dobrze. Aha, podobno dusze ofiar zbrodni są niespokojne i jak najszybciej wracają na ziemię. Czyli Bonnie musiała natychmiast wcielić się w kogoś innego.

– Bzdura.

– Zabiłem ją dziesięć lat temu, prawda? To znaczy, że szukamy dziesięcioletniego dziecka. Chłopca albo dziewczynki. – Roześmiał się. – Karaluchy wykluczamy. Jesteś już przy drzwiach?

– Tak.

– Wyjrzyj przez okno i prawdopodobnie zobaczysz, że twój dzielny stróż siedzi w samochodzie nad jeziorem. Tam właśnie był, gdy parę godzin temu zostawiłem dla ciebie paczkę.

Eve wyjrzała przez okno. Charlie nie siedział w samochodzie. Stał obok i rozmawiał z Joem.

– Jesteś już na werandzie?

– Nie.

– Boisz się mnie, Eve? Nie chcesz się dowiedzieć, co jest w paczce?

– Nie boję się ciebie. – Otworzyła drzwi. Miała na sobie tylko starą bawełnianą bluzkę i zimne powietrze owiało jej gołe nogi. – Jestem na werandzie. Gdzie jest ta paczka?

– Zaraz ją zobaczysz.

Zobaczyła. Małe, brązowe, tekturowe pudełko na lewym skraju werandy.

– Quinn powiedziałby, żebyś w żadnym wypadku nie podchodziła bliżej. To może być bomba albo jakiś gaz czy trucizna. Ale ty wiesz, że nie chcę cię zranić ani zabić, prawda?

Wiedziała. Podeszła powoli do pudełka.

– A może chcę. Może właśnie w tej chwili stoję schowany w cieniu werandy. Widzisz jakieś podejrzane cienie, Eve?

– Nie, gdzie jesteś?

– Na werandzie jest tak ciemno, że nie widać żadnych cieni, prawda?

Eve zatrzymała się przed pudełkiem.

– Eve? – Joe odwrócił się i ją zobaczył.

– Może siedzę w samochodzie wiele kilometrów stąd. Co jest, twoim zdaniem, prawdą?

Uklękła przy pudełku.

– Eve!

Otworzyła je.

W środku lśniło coś białego i twardego. Don mówił jej miękko do ucha:

– „I Bóg wziął kość…”, Genesis 2:22.

– Co ty, do diabła, robisz?

Joe usiłował ją odciągnąć od pudełka. Eve odepchnęła go.

– Zostaw mnie!

– Bóg i ja mamy dużo wspólnego. Jeśli wierzysz w reinkarnację, to zabijając Bonnie, ja, jak Bóg, stworzyłem nowego człowieka. Mimo iż nie powstała faktycznie z żebra Bonnie, pomyślałem, że zrozumiesz tę symbolikę. Nawiasem mówiąc, ma na imię Jane.

Odłożył słuchawkę.

Telefon wypadł jej z ręki. Wpatrywała się w pudełko.

– Nie dotykaj go – powiedział Joe.

– Zadzwonię do Spiro i ściągnę tu ekipę dochodzeniową! – zawołał Charlie, biegnąc do samochodu.

– Don? – spytał Joe. Kiwnęła głową.

– Powiedział ci, co to jest? Znów potaknęła bez słowa. Taka mała…

Schyliła się i dotknęła jej jednym palcem. Gładka… Łzy ciekły jej po policzkach.

– Eve.

– To jest Bonnie. Żebro Bonnie.

– Niech to szlag! – Joe wziął ją na ręce i zaniósł do domu. – Drań. Skurwysyn.

– Bonnie.

– Ciii. – Usiadł na kanapie i kołysał ją w ramionach. – Dlaczego mnie nie zawołałaś?

– Żebro Bonnie.

– To może być kość jakiegoś zwierzęcia. Okłamał cię.

– Nie, to jest Bonnie.

– Posłuchaj, chciał cię zranić, sprawić ci ból…

I to mu się udało. Fantastycznie mu się udało. Ból przeszywał jej całe ciało. Ledwo wczoraj wieczorem wmawiała sobie, że Don nie ma nad nią żadnej władzy, że nie może jej nic zrobić… Cholera, nie mogła przestać płakać.

I nie mogła przestać myśleć o małej cząstce Bonnie w pudełku.

– Idź i przynieś.

– Co?

– Tam jest zimno.

– Eve – powiedział łagodnie Joe. – To jest dowód. Nie możemy ruszać…

– Czy myślisz, że tam naprawdę są jakieś ślady? Idź i przynieś.

– Nawet jeśli to jest Bonnie, nic nie czuje…

– Wiem, że zachowuję się nierozsądnie. Nie chcę tylko, żeby leżała na tym zimnie. To mnie… boli. Przynieś ją tutaj.

Joe zaklął pod nosem i wstał. Po chwili wrócił z pudełkiem.

– Nie będziesz na to więcej patrzeć. – Szybko przeszedł przez pokój i wsunął pudełko do szuflady w stole. – I odeślę to do laboratorium…

– Dobrze.

– Przestań wreszcie płakać!

Kiwnęła głową.

– Niech to szlag! – Usiadł przy niej i znów wziął ją w ramiona. – Proszę. Przestań płakać. Nie mogę tego wytrzymać.

– Przepraszam. Próbuję. To szok. Nie spodziewałam się… – Przełknęła ślinę. – Właśnie takiej odpowiedzi ode mnie oczekiwał, prawda?

– Co powiedział?

– Nie teraz. Za chwilę ci powiem.

Mocniej przytulił ją do siebie.

– Nigdzie mi się nie spieszy. Zaczekam nawet dziesięć lat. Czemu nie? W końcu czekam już dziesięć lat.

Eve nie miała pojęcia, o czym Joe mówi. Nie mogła czekać dziesięciu lat. Nie mogła w ogóle czekać. Przytuliła twarz do jego ramienia, starając się zapomnieć o horrorze z pudełka i poradzić sobie z czymś jeszcze gorszym.

– Powiedział, że…

Nie mogła dalej mówić. Jeszcze nie. „Ma na imię Jane”.

– To wszystko jest totalną bzdurą – orzekł Joe. – Jaka znów reinkarnacja?

– Czy mówił tak, jakby sam w to wierzył? – spytał Spiro.

– Chyba nie.

– Czyli manipulował tobą.

– Chciał, żebym uwierzyła. – Eve uśmiechnęła się gorzko. – To go musiało nieźle ubawić.