– Nie ma o czym mówić.
Odwróciła się do niego gwałtownie.
– Niech cię diabli wezmą, Joe! Nie pojawiłeś się na tym świecie od razu dorosły. Wielokrotnie starałam się wyciągnąć coś z ciebie o rodzicach i o twoim dzieciństwie. Dlaczego tak się przed tym bronisz?
– To nic ważnego.
– Jest tak samo ważne jak moje dzieciństwo.
– Dla mnie nie – powiedział z uśmiechem.
– Jesteś tylko połową naszej przyjaźni. Ty wiesz o mnie wszystko. Ja o tobie nic.
– Nie lubię babrania się w przeszłości.
– Jak mam cię poznać, jeśli nie chcesz ze mną rozmawiać?
– Nie żartuj, przecież mnie znasz. – Roześmiał się. – Na litość boską, jesteśmy razem od ponad dziesięciu lat.
– Ostrzegam cię, Joe!
Wzruszył ramionami.
– Chciałabyś się czegoś dowiedzieć o moich rodzicach? Sam ich dobrze nie znałem. Przestali się mną interesować, kiedy trochę podrosłem i nie byłem już małym słodkim dzieciaczkiem. – Wyjął z szafki filiżanki. – Nie mam im tego za złe. Nie byłem łatwym dzieckiem. Wciąż się czegoś domagałem.
– Nie wyobrażam sobie, abyś się czegokolwiek domagał. Zawsze polegasz wyłącznie na sobie.
– No to sobie wyobraź. Przyjmij do wiadomości. – Nalał kawy do filiżanek. – Nadal jestem bardzo wymagający, ale nauczyłem się to ukrywać. Siadaj i jedz grzanki.
– Ode mnie niczego się nie domagasz.
– Domagam się twojej przyjaźni. Domagam się twojego towarzystwa, a przede wszystkim domagam się, żebyś nie dała się zabić.
– To są bardzo altruistyczne wymagania.
– Akurat! Jestem największym egoistą, jakiego znasz.
Z uśmiechem potrząsnęła głową.
– Cieszę się wobec tego, że udało mi się ciebie nabrać. Pewnego dnia sama się przekonasz, jak cię przez te wszystkie lata oszukiwałem i wykorzystywałem. Wy, bachory z dzielnic nędzy, nie powinniście nigdy ufać nam, bogaczom.
– I znowu skręciłeś rozmowę na mój temat. Dlaczego to robisz?
– Bo nudzi mnie rozmowa o mnie. – Ziewnął. – Może jeszcze nie zauważyłaś, że jestem bardzo nudnym facetem.
– Nic podobnego.
– Owszem, przyznaję, że jestem dowcipny i szalenie inteligentny, ale pochodzę z bardzo przeciętnej rodziny. – Joe usiadł naprzeciwko Eve. – Co z tą Barbarą Eisley? Co o niej pamiętasz?
Uparty drań, powiedział jej o sobie tylko tyle, ile mu się podobało. Cóż, musiała się poddać, jak już tyle razy przedtem.
– Powiedziałam, że nie jestem pewna, czy to była ona. Miałam do czynienia z wieloma opiekunkami społecznymi. One nigdy nie zostawały długo w tej pracy. Trudno im się dziwić. Techwood nie było najbezpieczniejszą dzielnicą.
– Zastanów się.
– Męczydusza! – Będzie musiała wrócić myślą do tego wstrętnego miejsca, w którym się wychowała. Pozwoliła, aby skojarzenia płynęły dowolnie. Brud. Głód. Szczury. Zapach strachu, seksu i narkotyków. – Mogła być jedną z opiekunek. Pamiętam kobietę pod czterdziestkę. Wydawała mi się bardzo stara. Przyszła do jednego domu przy Market Street. Miałam wtedy chyba dziewięć albo dziesięć lat…
– Sympatyczna?
– Tak mi się wydaje. Może. Nie zwracałam na to uwagi. Musiałam się bronić. Byłam wściekła na mamę i na cały świat.
– Być może dziś wieczorem nie uda ci się nawiązać z nią pozytywnego kontaktu.
– Nie jest mi potrzebny pozytywny kontakt. Muszę ją jedynie przekonać, żeby otworzyła swoje akta i pomogła nam znaleźć tę dziewczynkę. Nie mamy czasu.
– Spokojnie. – Przykrył jej dłoń swą dużą ręką. – Tak czy inaczej dostaniemy dziś te akta.
Eve próbowała się uśmiechnąć.
– Jeśli ona nie zgodzi się nam pomóc, sam zaczniesz działać, co?
– Może.
Naprawdę zamierzał to zrobić. Eve spoważniała.
– Nie, Joe, nie chcę, abyś miał przeze mnie kłopoty.
– Nie martw się, jak jesteś dobry, to nikt cię nie złapie. Jak nikt cię nie złapie, nie masz kłopotów.
– Upraszczasz.
– Cały świat powinien być równie prosty. Żeby ocalić życie dzieciaka, warto zaryzykować. Jeśli potrafisz przekonywać, nie będę musiał bawić się we włamywacza. Kto wie, może Barbara Eisley nie jest taka twarda, jak twierdzi Mark. Może to miła i słodka kobieta.
– O nie! – zawołała Barbara Eisley. – Nikomu nie pokażę tych akt. W przyszłym roku przechodzę na emeryturę i nie zamierzam się narażać na nieprzyjemności.
Barbara Eisley z pewnością nie była miła ani słodka – pomyślała zniechęcona Eve. Od początku, odkąd Grunard ich przedstawił, unikała mówienia o aktach. Kiedy po deserze Joe wreszcie ją przycisnął, zareagowała bardzo gwałtownie.
– Posłuchaj, Barbaro – zaczął z uśmiechem Grunard. – Przecież wiesz, że nikt nie pozbawi cię emerytury za drobne wykroczenie dla dobra dziecka. Za długo pracujesz w opiece społecznej.
– Bzdura. Nie zachowuję się dyplomatycznie wobec burmistrza i rady miejskiej. Tylko czekają na jakiś pretekst, by mnie wyrzucić. Przetrwałam tak długo jedynie dlatego, że znam parę politycznych sekretów. – Spojrzała na Grunarda oskarżycielskim wzrokiem. – Dwa lata temu zacytował mnie pan w sprawie o molestowanie dziecka. Przez to mój dział wypadł kiepsko.
– Sprowokowałem szerokie reformy. Tego pani chciała.
– Wylądowałam z ręką w nocniku. Powinnam była trzymać język za zębami. Drugi raz na pewno nie zaryzykuję. Postępuję zgodnie z przepisami. Dziś wam pomogę, a jutro okaże się, że zostanie to wykorzystane przeciwko mnie. Nie zamierzam pozbawić się emerytury. W swoim życiu widziałam za dużo starych ludzi, którzy usiłują jakoś przeżyć w domach opieki społecznej. Nie będę jedną z nich.
– To dlaczego przyjęła pani zaproszenie Marka? – spytał Joe.
– Darmowa kolacja. – Wzruszyła ramionami. – I byłam ciekawa. – Odwróciła się do Eve. – Czytałam o pani, ale nie można wierzyć we wszystko, co piszą w gazetach. Chciałam się na własne oczy przekonać, co z pani wyrosło. Pamięta mnie pani?
– Tak mi się zdaje. Ale pani się zmieniła.
– Pani też. – Przyjrzała się uważnie twarzy Eve. – Była pani twardym dzieciakiem. Pamiętam, że kiedyś chciałam z panią porozmawiać, a pani tylko się na mnie gapiła. Myślałam, że w wieku czternastu lat będzie pani handlować narkotykami albo własnym ciałem. Chciałam dać pani jeszcze jedną szansę, ale miałam za dużo podopiecznych. Zawsze jest ich za dużo – dodała z westchnieniem. – I przeważnie nie możemy im pomóc. Zabieramy ich, a sąd z powrotem oddaje ich rodzicom.
– Ale pani wciąż walczy.
– Bo jestem za głupia, żeby porzucić nadzieję. Można by pomyśleć, że już dawno powinnam zmądrzeć, prawda? Wyrosła pani na porządnego człowieka, ale to nie jest moja zasługa.
– Czasami na pewno pani pomaga.
– Chyba tak.
– Mogłaby pani teraz pomóc. Ocalić małą dziewczynkę.
– Proszę uzyskać nakaz sądowy. Jeśli to takie ważne, nie powinno być kłopotów.
– Nie możemy. Mówiłam pani, że nie możemy się zwrócić do władz.
Barbara Eisley milczała.
– Dobrze, nie pokaże nam pani akt, ale może pamięta pani tego dzieciaka – podsunął Joe.
Na twarzy Barbary Eisley pojawił się dziwny wyraz.
– Nie zajmuję się już poszczególnymi przypadkami. Mam za dużo papierkowej roboty.
Eve pochyliła się do przodu.
– Pamięta ją pani, prawda?
Barbara milczała przez chwilę.
– Dwa lata temu musiałam podpisać dokumenty, żeby zabrać małą dziewczynkę z rodziny zastępczej. Ludzie, którzy się nią zajmowali, twierdzili, że jest nieposłuszna i ma zły wpływ na innych. Musiałam ją wziąć na rozmowę. Nic nie mówiła, ale była cała w siniakach. Sprawdziłam jej akta lekarskie i okazało się, że poprzedniego roku dwa razy wylądowała w szpitalu z połamanymi kończynami. Pozwoliłam, żeby ją zabrano z tamtej rodziny. I skreśliłam tę rodzinę zastępczą z naszego rejestru. – Uśmiechnęła się. – Podobała mi się ta mała. Dała popalić tym draniom.