Выбрать главу

– Nigdy nie miała pani do czynienia z…

– Do widzenia pani.

– Proszę zaczekać. Jak ona się czuje?

– Niedobrze. Ale się poprawi. Jutro rano poślę ją do terapeuty.

Barbara Eisley odłożyła słuchawkę.

Eve pamiętała tych terapeutów. Siedzieli i zadawali głupie pytania, nie umiejąc przekonująco ukryć niechęci, kiedy nie udało im się nic z niej wyciągnąć. Jane ich przeżuje i wypluje, tak samo jak robiła to kiedyś Eve.

– Nic?

Odwróciła się do Charliego, który siedział naprzeciwko.

– Nic. Spróbuję znów jutro rano.

– Jesteś uparta.

– Upór to jedyna broń, jaką dysponuję wobec Eisley. Czasami skutkuje, czasami nie. – Miała nadzieję, że tym razem się uda. – Słyszałeś coś od agenta, którego Spiro wysłał do Phoenix?

– Niewiele oprócz tego, że tamtejsza policja nie uchyla się od współpracy. Szkoda, że Spiro nie pozwolił mi pojechać. – Uśmiechnął się. – Nie to, żebym narzekał na towarzystwo, lecz, prawdę mówiąc, wstąpiłem do FBI dla bardziej spektakularnych działań niż ochrona ludzi. Choć przy tobie muszę się najeździć po całej Georgii.

– Przepraszam. Chcesz kawy? Obawiam się, że w lodówce nie ma nic do jedzenia.

– Za rogiem widziałem tajską restaurację z dostawą do domu. – Charlie wyciągnął swój telefon cyfrowy. – Na co masz ochotę?

Nie była głodna, ale chyba musiała jeść.

– Cokolwiek z makaronem. I zamów coś dla Joego. Wstawimy mu do lodówki. On zawsze zapomina o jedzeniu.

– Dobrze.

Wzięła torebkę i poszła do sypialni.

– Muszę zadzwonić do Spiro.

– Nie musisz, ja już to zrobiłem po telefonie Joego do mnie. Zaklął jak szewc i powiedział, że już tu jedzie.

Eve zamknęła za sobą drzwi sypialni i oparła się o nieznużona. Powinna zadzwonić do Marka, ale musiała chwilę odpocząć. Nadal robiło jej się niedobrze na myśl o Fay Sugarton. Barbara Eisley miała święte prawo mieć do nich pretensje.

Podeszła do okna i wyjrzała na park po drugiej stronie ulicy. Zrobiło się ciemno i latarnie rzucały kręgi światła na drzewa. W nocnych cieniach czaiła się groza.

Jesteś tam, Donie? Obserwujesz mnie, ty draniu?

Zadzwonił jej telefon.

Joe? Spiro?

Telefon znów zadzwonił.

Wyciągnęła go z torebki.

– Halo?

– Jak sobie radzisz z małą Jane?

– Ty skurwysynu!

– Przepraszam, że nie zostałem dłużej, aby się przyjrzeć waszemu poznaniu, ale czas uciekał. Nie miałem nawet okazji, aby z bliska zobaczyć dzieciaka.

– I zamiast niej zabiłeś Fay Sugarton.

– Mówisz tak, jakbym nie wiedział, co robię. To nie było wcale zamiast. Na razie nie chciałem jeszcze zabijać Jane. Tym razem celem była Fay Sugarton.

– Dlaczego, na litość boską?

– Ty i Jane nie mogłybyście się bliżej poznać, gdyby żyła Sugarton. Musiałem ją usunąć. Jak ci się podoba nasza dziewczynka?

– Nie podoba mi się. Chciała mnie zabić kijem baseballowym.

– To cię nie powstrzyma. Przypuszczalnie podziwiasz jej odwagę. Nie mógłbym lepiej wybrać.

– Kiepsko wybrałeś. Ona jest zupełnie inna niż Bonnie.

– Przyzwyczaisz się.

– Nie będę miała okazji. Nic z tego nie będzie. Jej tu nie ma.

– Wiem. Będziemy musieli się tym zająć, prawda? Chodziło mi zupełnie o co innego. Wydostań ją z opieki społecznej, Eve.

– To niemożliwe.

– Ona musi być z tobą. Znajdziesz sposób, aby tak się stało.

– Nie słuchasz tego, co mówię. Zamkną mnie, jeśli się do niej zbliżę.

Cisza.

– Może nie wyraziłem się jasno. Albo wydostaniesz ją z tego domu, albo ja się tam udam. Daję ci dwadzieścia cztery godziny.

Eve ogarnęła panika.

– Nawet nie wiem, gdzie to jest.

– Dowiedz się. Pomyśl. Masz kontakty. Zawsze jest jakiś sposób. Ja ją znajdę.

– Dom jest strzeżony. Nigdy się do niej nie zbliżysz. Złapią cię.

– Nie martw się, dam sobie radę. Wystarczy jeden nieuważny moment, jeden znudzony czy niezadowolony strażnik.

– To dziecko nic mnie nie obchodzi. Nie mogłabym czuć odrobiny sympatii dla…

– Owszem, mogłabyś. Musisz ją lepiej poznać. Od wielu lat starasz się chronić i odnajdywać dzieci, których nigdy nie znałaś. Teraz daję ci własne. Możliwości są nieograniczone.

– Jak tylko skończymy rozmowę, dzwonię na policję.

– Przypieczętowując w ten sposób los Jane? Bo wiesz, że ja nigdy nie rezygnuję. Jeśli nie uda mi się teraz, poczekam. Tydzień, miesiąc, rok. To zdumiewające, jak bardzo upływ czasu wszystko ułatwia. Ludzie zapominają, przestają się pilnować… A ciebie przy niej nie będzie, żeby ją przede mną ochronić. Dwadzieścia cztery godziny, Eve.

Przerwał połączenie.

To szaleniec – pomyślała Eve. Eisley powiedziała, że nikt nie może wejść na teren domu.

Ale Eve jej nie wierzyła.

– Wystarczy jeden nieuważny moment, jeden znudzony czy niezadowolony strażnik”.

Czyż nie tego właśnie przez cały czas się obawiała? Czy nie dlatego namawiała Eisley, aby oddała jej Jane?

Poczuła, iż strach dusi ją za gardło. On to zrobi. Znajdzie sposób, żeby zabić Jane, jeśli Eve nie zabierze jej z domu opieki.

Miała zaledwie dwadzieścia cztery godziny.

Joe. Musi zadzwonić do Joego.

Wystukała pierwszych kilka cyfr i się rozłączyła. Przecież nie mogła narażać jego kariery, każąc mu porwać dziecko z opieki społecznej.

Był jej potrzebny.

No to co? Najwyższy czas zacząć sobie samej radzić. Jak? Nie wiedziała nawet, gdzie jest Jane.

„Masz kontakty. Zawsze jest jakiś sposób. Ja ją znajdę”.

Zaczęła wystukiwać numer.

Mark Grunard zgłosił się po drugim dzwonku. Nie był zadowolony.

– To miło, że zawiadomiłaś mnie o Fay Sugarton. Przyjechałem do jej domu razem z setką innych dziennikarzy.

– Miałam zamiar do ciebie zadzwonić. Coś mi przeszkodziło.

– Nie tak się umawialiśmy.

– To się więcej nie powtórzy.

– O tak, masz świętą rację. Wycofuję się. Ty i Joe powinniście…

– Potrzebuję twojej pomocy. Don znów dzwonił. Cisza.

– I co?

– Opieka społeczna zabrała Jane do swojego domu. On chce, żeby była ze mną. Dał mi dwadzieścia cztery godziny.

– Co będzie, jeśli ci się nie uda?

– Jak ci się zdaje? Zabije ją.

– Trudno będzie się do niej dostać w…

– On to zrobi. Nie mogę ryzykować.

– Co mówi Joe?

– Nic. Nie powiedziałam mu. I nie powiem.

Mark gwizdnął cicho.

– To mu się nie spodoba.

– Dość już dla mnie zrobił. Nie może sobie niszczyć kariery.

– Skoro dzwonisz do mnie, rozumiem, iż zamierzasz zniszczyć moją skromną karierę.

– Masz mniej do stracenia, a więcej do zyskania.

– Czego ode mnie oczekujesz?

– Muszę się dowiedzieć, gdzie jest Jane. Masz jakiś pomysł?

– Może.

– Co to znaczy?

– Posłuchaj, lokalizacja tego domu jest bardziej strzeżoną tajemnicą niż rozmieszczenie rakiet średniego zasięgu.

– Ale ty wiesz, gdzie to jest?

– Kiedyś pojechałem za Eisley, gdy trzymała tam dzieciaka, który był świadkiem w poważnej sprawie.

To i Don mógł za nią pojechać.

– To wielki, stary dom przy Delaney Street, gdzie kiedyś było sanatorium. Choć, oczywiście, to się mogło zmienić. Byłem tam przeszło dwa lata temu.

– Spróbujemy. Barbara Eisley mówiła, że dom jest strzeżony.

– Strażnik miejski obchodzi cały teren. Przypuszczam, iż chcesz, abym odwrócił jego uwagę.