Выбрать главу

– Tak.

– A co potem? Dokąd ją zabierzesz?

– Nie wiem. Coś znajdę. Pomożesz mi?

– To nie jest bardzo bezpieczna eskapada.

– Wynagrodzę ci to.

– Na pewno – powiedział twardszym tonem. – Będę z tobą przez cały czas.

– Nie mogę… – Eve odetchnęła głęboko. – Dobrze, jakoś się dogadamy. Przyjedź po mnie. Spotkamy się w parku po drugiej stronie ulicy.

– Ale dopiero po północy.

– Mark, jest dopiero pół do szóstej. Chcę ją stamtąd jak najszybciej zabrać.

– Dobrze, o jedenastej. Jeśli chcesz jechać wcześniej, możesz jechać sama. Musimy poczekać, aż wszyscy tam pójdą spać. Wystarczy, że będę miał na głowie strażnika.

Pięć i pół godziny. Jak to wytrzyma? Już była kłębkiem nerwów. Dobrze, trzeba się opanować. Don dał jej dwadzieścia cztery godziny.

– W porządku. Zjem coś i powiem Charliemu, że idę spać. Z kuchni można przejść do pralni, a stamtąd na korytarz. Wymknę się i będę czekała w parku o jedenastej.

– Dobrze.

Odłożyła słuchawkę. Zrobione. Mark Grunard stawiał się bardziej, niż się spodziewała. Trudno mieć mu to za złe. Prosiła o pomoc w poważnej sprawie, a niewielu ludzi dawało coś za nic.

Oprócz Joego.

O Joem nie wolno jej było teraz myśleć. Nie mogła go prosić o pomoc.

– Chodź tutaj! – zawołał Charlie. – Jest jedzenie. Eve wzięła się w garść. Zje coś i będzie czekać z nadzieją, że Joe nie wróci za wcześnie do domu.

Rozdział ósmy

Chciałabyś porozmawiać?

– Nie. – Jane wpatrywała się przed siebie. Żeby wreszcie pozwolili jej odejść! Dyrektorka wyglądała jak tłusty, szary ptak, przycupnięty na kanapie, a jej gruchający głos doprowadzał Jane do szału. Może starała się być miła, ale Jane miała dość. – Chcę pójść spać – powiedziała. Jak ta kobieta się nazywała? Prawda, pani Morse.

– Będzie ci się lepiej spało, jeśli o tym pomówimy.

Rozmawiać o krwi. O Fay. Dlaczego dorośli zawsze myślą, że rozmowa wszystko załatwi? Jane nie chciała myśleć o Fay. Nigdy już nie chciała o niej myśleć. Marzyła jedynie o tym, żeby się odciąć od wszelkiego bólu. Nie, najpierw musiała się jeszcze czegoś dowiedzieć.

– Kto ją zabił?

– Tutaj jesteś bezpieczna, kochanie – odparła łagodnie pani Morse.

Jane nie o to pytała, a pani Morse kłamała. Nikt nie był nigdzie bezpieczny.

– Kto zabił Fay?

– Nie wiemy na pewno.

– Gliny muszą coś podejrzewać. Fay nikomu nic złego nie zrobiła. Czy to był jakiś gang? Czy coś ukradli?

– Lepiej teraz o tym nie myśleć. Porozmawiamy jutro. – Wyciągnęła rękę, aby pogłaskać Jane. – Dziś powinnaś mi powiedzieć, co czujesz. Jane uchyliła się, nim pani Morse zdążyła jej dotknąć.

– Niczego nie czuję. Nic mnie nie obchodzi, że Fay nie żyje. Twoja śmierć też by mnie niewiele obeszła. Daj mi spokój.

– Rozumiem.

Jane zazgrzytała zębami. Co miała powiedzieć, żeby ta kobieta się odczepiła? Ona nic nie rozumiała. Nikt nic nie rozumiał.

Może oprócz Eve. Ona nie usiłowała rozmawiać. Siedziała w milczeniu razem z Jane, ale Jane czuła…

Kompletna głupota. Były razem zaledwie przez parę minut. Gdyby Jane lepiej ją poznała, przekonałaby się, że Eve jest taka sama jak inni.

– Czy mogę coś dla ciebie zrobić? – spytała pani Morse.

Tak, wypuścić mnie stąd – pomyślała Jane, choć wiedziała, że nie należy tego mówić. Już tu kiedyś była, teraz będą ją trzymać tak długo, dopóki nie znajdą kolejnej rodziny zastępczej.

Mike’a nikt nie chronił. Siedział tam gdzieś po ciemku, nie mając pojęcia, że nikt nie przyniesie mu nic do jedzenia i nie będzie go pilnował.

Jane będzie tu zamknięta i nie zdoła mu pomóc.

Krew.

Oczy Fay wpatrujące się w nią, kiedy próbowała zatamować krew.

Zło. Tyle wszędzie było zła.

Mikę.

– Ty drżysz – zauważyła pani Morse. – Moje biedne dziecko, czemu…

– Wcale się nie trzęsę – odparła ze złością Jane i wstała. – Tylko jest mi zimno. To przeklęte miejsce jest źle ogrzewane.

– Nie używamy tutaj takich słów, kochanie.

– To mnie stąd wyrzuć, stara krowo. – Jane spoglądała na nią z wściekłością. – Nienawidzę tego domu. Nienawidzę ciebie. Zakradnę się do twojego pokoju i poderżnę ci gardło, tak jak ten bandyta zrobił Fay.

Kobieta wstała i cofnęła się, dokładnie tak jak przewidywała Jane. Tego rodzaju groźby personel opieki społecznej traktował poważnie, nawet jeśli wypowiadała je mała dziewczynka.

– To nie było potrzebne – powiedziała pani Morse. – Idź do łóżka, kochanie. Porozmawiamy o twoim problemie jutro rano.

Jane wybiegła z pokoju, szybko wbiegła na górę, minęła policjanta przy drzwiach swego pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi. Tym razem miała tylko dla siebie mały pokoik, choć zapewne przydzielą ją do kogoś, gdy dojdą do wniosku, iż otrząsnęła się już z szoku po śmierci Fay. Przeważnie w każdym pokoju było troje albo czworo dzieci.

Nigdy przedtem nie pilnował jej policjant. To musiało mieć coś wspólnego ze śmiercią Fay.

Jane nie mogła oddychać. Podeszła do okna i wyjrzała na podwórko. Powinni przystrzyc trochę krzaki róż. We wrześniu Fay kazała Jane przyciąć róże w ogrodzie. Mówiła, że wyrosną na wiosnę jeszcze większe i piękniejsze. Wprawdzie Jane jej nie uwierzyła, lecz zamierzała poczekać i się przekonać…

Fay.

Nie wolno o niej myśleć. Jej już nie ma. I Jane nic nie mogła zrobić. Zamiast tego powinna pomyśleć o Mike’u na ulicy i o tych wszystkich zboczeńcach, którzy mogli go skrzywdzić. Jemu mogła pomóc.

Ale musiała się stąd wydostać.

Piętrowy budynek z cegły przy Delaney Street był lekko cofnięty w głąb parceli, otoczony nierówno wystrzyżonymi trawnikami i zaniedbanym ogrodem. Zbudowany w latach dwudziestych, wyglądał na swoje lata.

– Czy mogę wiedzieć, co chcesz zrobić? – spytał grzecznie Mark, parkując samochód w bocznej uliczce. – Dochodzi północ i na pewno cały dom jest zamknięty na cztery spusty. Zakładając, iż w ogóle potrafisz ją odnaleźć, jak chcesz się dostać do środka i wyprowadzić dzieciaka, nim cię zastrzeli strażnik? On regularnie obchodzi cały teren.

Sama chciałabym to wiedzieć – pomyślała Eve.

– Masz jakiś pomysł, gdzie ona może być?

– Tego chłopaka od sprawy sądowej trzymali na górze. W pokoju od południowej strony. Pierwsze okno wychodzące na podwórze.

– Samego?

– To był specjalny przypadek – przytaknął Mark.

Czy Jane też była specjalnym przypadkiem? Eve mogła jedynie zacisnąć kciuki i modlić się o szczęśliwy traf.

– Obejdę dom dookoła i sprawdzę, czy nie uda mi się tamtędy dostać jakoś do środka – powiedziała, wysiadając z samochodu. – Przypilnuj frontu, a jeśli natkniesz się na strażnika, zagadaj go jakoś.

– Nie ma sprawy – rzucił sarkastycznie Mark. – Może przydzielisz mi coś trudniejszego? Nie…

– Uwaga! – Wskoczyła z powrotem do samochodu i pociągnęła Marka w dół. – Patrol policyjny.

Samochód policyjny przejechał powoli obok domu opieki społecznej, oświetlając reflektorami front budynku i przyległy teren.

Eve wstrzymała oddech, oczekując, iż samochód się zatrzyma. Czyżby ich zauważyli?

Samochód policyjny przejechał i skręcił za róg.

– Myślę, że teraz jest bezpiecznie. – Mark podniósł głowę. – Powinniśmy się spodziewać, że pracownicy opieki zażądają dodatkowej ochrony.

– Musimy mieć nadzieję, że teren obchodzi tylko jeden strażnik. – Eve wysiadła z samochodu. – I że policja tak prędko tu nie wróci. Pospiesz się.