– Zaraz tam będziemy, Jane.
– Co takiego zostawiłaś w alejce? – spytał cicho Mark.
Jane nic nie powiedziała, ale Eve widziała, jak dziewczynka staje się coraz bardziej spięta, i poczuła nagły dreszcz.
– Daj na gaz, Mark.
– Prędzej nie mogę.
– Nie przejmuj się przepisami.
– Biorąc pod uwagę to, co zrobiłaś, nie powinniśmy ryzykować…
– Pospiesz się.
Wzruszył ramionami i nacisnął na gaz.
– Dzięki.
Jane nie spojrzała na Eve i wypowiedziała podziękowania bardzo niechętnie.
– Co jest w tej alejce, Jane?
– Mikę – szepnęła Jane. – Zboczeniec go widział. Mówiłam Mike’owi, żeby się przeniósł w pobliże misji, ale na pewno poszedł z powrotem na Luther Street. Stamtąd ma bliżej do mamy.
– Kto to jest Mikę?
– Jest za mały. Starałam się mu pomóc… Małe dzieciaki są głupie. Nie wiedzą…
– O zboczeńcach?
– Jego ojciec też jest zboczony, ale nie tak… – Jane odetchnęła głęboko. – Myślisz, że ten zboczeniec, który za mną łaził, to jest ten Don i on zabił Fay, prawda?
– Nie jestem pewna.
– Ale tak myślisz.
– Wydaje mi się, że to był on.
– Głupi skurwysyn. – Oczy Jane wypełniły się łzami. – Wstrętny, głupi skurwysyn.
– Tak.
– Powinnam o wszystkim jej powiedzieć. Myślałam, że to jeden z tych zboczeńców, co łażą za dzieciakami. Wszędzie ich pełno. Nie wiedziałam, że to…
– To nie twoja wina.
– Powinnam jej powiedzieć. Chciała, abym jej o różnych rzeczach opowiadała. Powinnam…
– Jane, to nie twoja wina.
Jane z uporem potrząsnęła głową i powtórzyła:
– Powinnam jej powiedzieć.
– No, dobrze, może i tak. Wszyscy robimy lub nie robimy rzeczy, których potem żałujemy. Nie mogłaś w żadnym wypadku wiedzieć, że on ją zabije.
Jane zamknęła oczy.
– Powinnam jej powiedzieć.
Eve zrezygnowała z dalszej dyskusji. Miała własne wyrzuty sumienia i pretensje do siebie samej po zaginięciu Bonnie. Z drugiej strony Jane miała zaledwie dziesięć lat. Dzieci nie powinny brać na siebie takich obciążeń, ale życie nie było sprawiedliwe.
– Ila lat ma Mikę?
– Sześć.
Eve zrobiło się niedobrze. To wprawdzie Jane była celem, a nie ten mały chłopiec, lecz czy Don będzie to brał pod uwagę? Jeszcze jedno życie nie miało dla niego żadnego znaczenia.
– Fay nie pozwoliła mi zabrać go do domu. Chciała zawiadomić opiekę społeczną. Ale ja wiedziałam, że po prostu odeślą go do ojca. Mikę się go strasznie boi. Nie pozwoliłam jej zadzwonić. – Otworzyła oczy. – Starałam się, żeby był bezpieczny.
– Nie wątpię.
– Zboczeniec widział nas razem, mnie i Mike’a. Wie, że Mikę jest teraz sam.
– Myślę, że jest bezpieczny. – Eve dotknęła ramienia dziewczynki. Jane siedziała sztywno, ale przynajmniej się nie odsunęła. – Znajdziemy go. Jestem pewna, że Dona nie ma nigdzie w pobliżu Luther Street. Wszędzie jest pełno policji.
– Mówiłaś, że to wariat.
– Dba o własną skórę. Jestem pewna, że Mike’owi nic się nie stanie, dopóki go nie odnajdziemy. – Miała nadzieję, że mówi prawdę. – A potem postaram się zapewnić mu bezpieczeństwo.
– Nie może wrócić do ojca.
– Zrobię wszystko, żeby był bezpieczny – powtórzyła Eve.
– Obiecujesz?
Wielki Boże, znów się w coś pakowała. Czy nie wystarczało jej jedno porwanie?
– Obiecuję. – Zamilkła na moment. – Ty z kolei musisz mi obiecać, że zrobisz wszystko, co ci każę, tak abyś i ty była bezpieczna.
– Nie jestem taka jak Mikę. Dam sobie radę.
– Obietnica za obietnicę, Jane.
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
– Dobrze, pod warunkiem, że nie będziesz się zachowywać jak głupia.
Eve odetchnęła z ulgą.
– Postaram się. Jestem pewna, że mi powiesz, gdy coś będzie nie tak.
– Jasne.
Mark skręcił i zatrzymał się u wlotu alejki.
– Zgaś światła – syknęła Jane. – Chcesz go przestraszyć?
Wysiadła pospiesznie z samochodu i pobiegła ciemną alejką.
– Jane!
Eve wyskoczyła i ruszyła za nią.
W torebce zadzwonił jej telefon komórkowy. Zignorowała natarczywy dźwięk. W tej chwili nie mogła się zajmować Donem ani Joem.
Nagle przyszło jej do głowy, że może spotkać Dona na żywo. Mógł przewidzieć, że Jane wróci do Mike’a, i teraz czekał na nią w ciemności.
Nie odebrała telefonu.
Joe poczuł skurcz żołądka, odkładając słuchawkę. Powinna była się odezwać, jej komórka była zawsze włączona. Gdyby spała, dzwonek telefonu by ją obudził. Z drugiej strony tak była zdenerwowana, że na pewno by nie usnęła.
I gdzie, u diabła, podziewał się Charlie Cather?
Zadzwonił na numer telefonu w mieszkaniu. Charlie odezwał się śpiącym głosem po drugim dzwonku.
– Wszystko w porządku? – spytał Joe.
– Tak jest. Zamknąłem się od środka. Pani Duncan parę godzin temu poszła spać.
Joe nadal czuł się nieswojo. Dlaczego nie odebrała telefonu?
– Jak ona się ma?
– Dobrze. Była dość milcząca, ale to nic dziwnego, prawda? Martwi się o tę dziewczynkę.
– Tak.
– Czy agent Spiro przyjechał?
– Jest na miejscu zabójstwa. Ja wróciłem na komisariat, muszę napisać te cholerne raporty.
– Kurczę, ja też nie znoszę papierkowej roboty.
Powinna była odebrać telefon – myślał przez cały czas Joe.
– Idź i sprawdź, co u niej.
– Co?
– Idź zobacz, co się z nią dzieje.
– Mam ją obudzić? – zdziwił się Charlie.
– Jeśli śpi, to tak.
– Nie będzie szczególnie zachwycona, jak… Dobrze, sprawdzę.
Joe czekał.
Przypuszczalnie nic się nie stało. Don prawdopodobnie nie odważyłby się przyjść do mieszkania Joego. Poza tym jego plan nie na tym polegał. To byłoby zbyt proste. Wykorzystywał Jane MacGuire jako przynętę.
Jedna kobieta już dała się złapać. Przez całe popołudnie i wieczór Joe zajmował się tym morderstwem. Kiedy spoglądał na Fay Sugarton, miał przed oczyma Eve. No tak, ale o Eve myślał zawsze i wszędzie.
– Nie ma jej.
Joe zamknął oczy. Wiedział.
– Przysięgam, że nikt tu nie wchodził, Joe. Jestem tu cały czas i sprawdziłem zamki, jak Eve poszła do łóżka.
– Dzwonił ktoś do niej?
– Nie na telefon w mieszkaniu. I nie słyszałem, aby dzwonił jej telefon komórkowy.
– Z drugiego pokoju mogłeś nie słyszeć.
– Nic mi nie mówiła.
Joe wiedział podświadomie, że Don dzwonił do Eve. Don zadzwonił i Eve wyszła z mieszkania.
Na spotkanie z Donem?
Nie zrobiłaby czegoś tak głupiego. Nie. Żeby wywabić ją z mieszkania, Don musiał użyć jakiejś groźby, której Eve nie była w stanie zignorować.
Jane MacGuire. Cholera!
Odłożył słuchawkę i odszukał w notesie numer pagera Barbary Eisley. O tej porze tylko ona mogła mu podać adres domu opieki.
Eisley oddzwoniła wprawdzie po niecałej minucie, lecz namówienie jej, żeby podała ten adres, trwało dziesięć minut.
Z każdą sekundą Joe był coraz bardziej wściekły i przerażony. Najchętniej udusiłby Eve. Znów wyrzuciła go ze swojego życia. Po tych wszystkich wspólnych latach znów odwróciła się do niego tyłem. Żałował, że ją w ogóle poznał. Przez nią życie stało się torturą. Raz chciał ją udusić, to znów marzył o tym, aby ją do siebie przytulić i pozbawić cierpień. Myślała, że jest na tyle mocna, żeby sobie ze wszystkim poradzić, jednakże w konfrontacji z Donem nie miała szans.
Nie biegnij w jego stronę, Eve. Zaczekaj na mnie.