– Nie – powiedział kategorycznie Ron. – Nie zgadzam się, aby Sandra angażowała się w jakieś nielegalne akcje. Zabierz dzieciaki na policję.
– Nie mogę. Mówiłam ci… – Eve urwała i odetchnęła głęboko. – Nie proszę, żebyście wzięli Jane. To mogłoby być niebezpieczne. Ale Don nie jest zainteresowany chłopcem. Już dawno mógł go zabić. Ktoś musi się nim zająć, dopóki nie poradzę sobie z tym wszystkim.
– Ten chłopak uciekł z domu. Jeśli nie oddamy go rodzicom, grożą nam poważne konsekwencje.
– Na litość boską, Ronie, Jane mówi, że Mikę mieszka na ulicy od wielu dni i nikt nie zgłosił jego zaginięcia. Myślisz, że jego rodzicom na nim zależy?
– To wbrew prawu.
Oczywiście, prawnik wszystko wie najlepiej – pomyślała zgryźliwie Eve.
– Potrzebuję pomocy, Ronie.
– Zdaję sobie z tego sprawę, ale mnie obchodzi przede wszystkim Sandra. Chciałbym ci pomóc, jednak nie mogę pozwolić…
– Zrobimy to – powiedziała matka od drzwi. – Przestań mnie tak głupio chronić, Ronie.
– Ile czasu już tu stoisz? – spytał Ron, odwracając się do niej.
– Dostatecznie długo – powiedziała, podchodząc bliżej. – Czy myślisz, że Eve by tu przyjechała, gdyby miała jakiś wybór?
– Pozwól, że się tym zajmę, Sandro.
Potrząsnęła głową.
– Ten chłopak się boi. Nie oddamy go rodzicom i nie odmówię pomocy Eve, kiedy jej potrzebuje. Za często to robiłam, gdy była dzieckiem. – Urwała. – To nie jest twoja córka. Mogę zabrać Mike’a do mojego domu.
– Akurat!
– Uwierz mi, Ronie. – Sandra mówiła spokojnym, ale stanowczym głosem. – Jesteśmy ze sobą szczęśliwi, ale w moim życiu są, oprócz ciebie, jeszcze inni ludzie.
– Ukrywanie nieletnich uciekinierów jest nielegalne i nie zgadzam się…
– Czy mówiłam ci, ile razy Eve uciekała z domu, kiedy brałam kokainę? – Sandra spojrzała na córkę. – On nie jest taki, naprawdę, nie ma tylko naszych doświadczeń.
– Nie chciałabym ci niczego popsuć, mamo.
– Jeśli zabranie głodnego i przemarzniętego dzieciaka z ulicy miałoby popsuć coś między mną a Ronem, to znaczy, że nie ma to większej wartości. Prawda? – zwróciła się wprost do Rona.
Spoglądał na nią przez chwilę, a potem uśmiechnął się słabo.
– Czort z tobą, Sandro. – Wzruszył ramionami. – Wygrałaś. Powiemy sąsiadom, że to dzieciak mojego brata z Charlotte.
Eve odetchnęła z ulgą.
– Dziękuję.
Sandra potrząsnęła głową.
– Zawsze jesteś taka uparta i nie pozwalasz, żeby ci pomóc, dla odmiany więc miło jest móc coś dla ciebie zrobić.
Eve spojrzała znużonym wzrokiem na Rona.
– Niech będzie – powiedział. – Nie podoba mi się to, ale się zgadzam. – Objął Sandrę w pasie. – A na razie, dopóki nie złapią tego mordercy, trzymaj się od niej z daleka, słyszysz? Nie pozwolę Sandrze się narażać…
– Taki właśnie miałam zamiar. Miej włączony swój telefon, mamo. Zadzwonię od czasu do czasu, aby się upewnić, czy wszystko jest w porządku. – Eve wstała. – Zabieram Jane i wyjeżdżamy.
– Jestem już gotowa – powiedziała Jane, stając w drzwiach. – Mikę zjadł jeszcze jednego naleśnika, proszę pani. Lepiej niech go pani powstrzyma, bo inaczej rozboli go brzuch w nocy.
– Jeszcze jednego? Mój Boże, zjadł już sześć. – Sandra pospiesznie wróciła do kuchni.
Jane podeszła bliżej.
– Powinniśmy teraz pojechać. Wytłumaczyłam wszystko Mike’owi, ale jak zacznie myśleć o tym, że go tu zostawiam, to będzie marudził. – Spojrzała na Rona. – Zaopiekuj się nim. Na początku może się ciebie bać. Jego ojciec też jest taki duży jak ty.
– Zaopiekuję się nim.
Przyglądała mu się przez chwilę.
– Nie chcesz tego robić. – Odwróciła się do Eve. – Może nie powinnyśmy…
– Powiedziałem, że się nim zajmę – rzucił ostro Ron. – Nie musi mi się to podobać. Obiecałem i dotrzymam słowa.
Jane nadal przyglądała mu się skrzywiona. Należało ją stąd zabrać.
– Chodź, Jane. – Eve popchnęła ją do wyjścia. – Lepiej, jak zostaną sami.
– Nie jestem pewna, czy…
Eve wyciągnęła ją na korytarz i zamknęła drzwi do mieszkania.
– Nic mu nie będzie. Mama się nim zajmie.
– Nie umie zbytnio gotować. Naleśniki były niedosmażone.
– Ale ma inne zalety i jest dobrym człowiekiem. Polubiłabyś ją, gdybyś ją dobrze poznała.
– Lubię ją. Jest trochę taka jak… Fay.
– Fay była szalenie opiekuńcza, prawda?
– Tak. – Cisza. – Ten mężczyzna.
– To fajny facet. Nie skrzywdzi Mike’a.
– Nie podoba mi się specjalnie.
Eve też podobał się bardziej, kiedy go poznała. Jednakże nikt nie był doskonały i powinna być mu wdzięczna, że troszczył się o Sandrę.
– Martwi się o moją matkę. Myślisz, że bym go tu zostawiła, gdybym nie była pewna?
Jane przyglądała jej się przez chwilę, marszcząc brwi, a potem potrząsnęła głową.
– Chyba nie. Dokąd jedziemy?
– Gdzieś za miasto. Znajdziemy jakiś motel i się prześpimy. Jestem zmęczona, a ty?
– Też.
Eve widziała, że Jane jest zupełnie wykończona. Miała skurczoną, bladą twarzyczkę, a jednak trzymała się dzielnie, dopóki nie zadbała o bezpieczeństwo Mike’a.
Nie odzywała się, póki nie wsiadły do windy.
– Dlaczego? – szepnęła. – Dlaczego tak się dzieje?
– Powiem ci, ale nie teraz. Zaufaj mi.
– Dlaczego?
Co jej miała odpowiedzieć? Po tym wszystkim, co dziewczynka przeszła w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin, dlaczego miałaby ufać komukolwiek?
– Nie wiem. Nie jestem pewna, czy ja na twoim miejscu bym komuś ufała. Ale chyba nie masz wyboru.
– To niewiele.
– Tyle możesz ode mnie dostać – ostro odparła zmęczona Eve. – Tyle mogę ci dać.
– Nie musisz się wściekać.
– Muszę. Tak się właśnie czuję. Jestem wściekła i nie potrzebuję… – Urwała i przygryzła dolną wargę. – Przepraszam. Za dużo mam na głowie.
Jane nie odzywała się aż do wyjścia z budynku.
– Nie ma sprawy – powiedziała. – Wolę, żebyś była wściekła i szczera. Nienawidzę tych przesłodzonych opiekunek, które się nade mną użalają.
Jako dziecko Eve też ich nienawidziła, ale teraz – jako dorosła – poczuła się zobowiązana ich bronić.
– One tylko chcą spełniać… – Ach, do diabła! Zbyt była zmęczona, żeby bawić się w hipokrytkę. – Obiecuję, że nigdy nie będę się nad tobą użalać. – Otworzyła tylne drzwi samochodu. – Wskakuj. Musimy stąd jechać.
Mark obejrzał się do tyłu.
– Widzę, że zgubiliśmy jedną sierotkę.
– Mama się nim zajmie.
– Dokąd teraz?
– Jak najdalej stąd. I to szybko. Jedną z pierwszych rzeczy, jaką zrobi policja, szukając mnie, będzie złożenie wizyty mojej matce. Mamy szczęście, że nie dojechali tu przed nami. Pojedźmy gdzieś za miasto. Do motelu.
– Masz jakieś preferencje? Eve potrząsnęła głową.
– Gdzieś, gdzie będziemy bezpieczne.
– Przed Donem czy przed Joem? Joe.
Mark spojrzał na nią w lusterku zmrużonymi oczyma.
– Joe cię znajdzie, Eve.
Wiedziała, że tak będzie. To była tylko kwestia czasu. I musiała jak najlepiej ten czas wykorzystać.
– Nim zajmę się później. Mark gwizdnął cicho.
– Nie chciałbym być na twoim miejscu.
Dlaczego Mark nie rozumiał, że Joe ryzykowałby całą swoją karierę, gdyby teraz pomógł Eve?
Musiała przynajmniej jeszcze raz zadzwonić do Joego. Musiała mu powiedzieć o napisie na kartonie i o kości. Może Don zostawił jakieś ślady.