Choć jak na razie nie popełnił żadnych widocznych błędów.
Ale czyż nie zaczął działać nieostrożnie? Zaledwie kilkanaście godzin po zabójstwie Fay Sugarton ryzykował, podrzucając kość niedaleko jej domu.
Może nie był wcale taki niezwyciężony? Może tym razem zostawił jakiś ślad dotyczący jego tożsamości?
Postanowiła, że zadzwoni do Joego, pozwoli na siebie pokrzyczeć i mu powie.
Mark Grunard zawiózł ich do motelu numer sześć niedaleko Elijay w stanie Georgia. Wziął pojedynczy pokój dla siebie i podwójny dla Eve i Jane.
– Jak kazałaś – powiedział, wręczając Eve klucz od pokoju. – Zobaczymy się rano.
– Dzięki, Mark.
– Za co? Chciałbym powiedzieć, iż robię, co mogę, aby uratować dzieciaka, ale tak naprawdę interesuje mnie tylko historia, którą będę mógł wykorzystać.
– I tak ci dziękuję.
Wepchnęła Jane do pokoju i zamknęła drzwi na klucz.
– Do łazienki! Umyj się. – Było cholernie zimno. Eve podkręciła termostat. – Możesz dzisiaj spać w bieliźnie. Jutro kupię ci jakieś ubrania.
Jane ziewnęła szeroko.
– Dobrze.
Zadzwoniła na komórkę Joego, jak tylko Jane zasnęła w podwójnym łóżku.
– Joe?
– Gdzie ty, u diabła, się podziewasz?
– U mnie wszystko w porządku. I mam Jane MacGuire. Jest bezpieczna.
– Szukałem cię po całym mieście. Sandra nic mi nie chciała powiedzieć.
– Czy policja ją wypytuje?
– Oczywiście. Jak to sobie wyobrażasz?
– Pomóż jej, Joe.
– O ile będę mógł. Nie o nią im chodzi. Gdzie jesteś?
Eve zignorowała jego pytanie.
– Dzwonię, żeby ci powiedzieć, że w alejce odchodzącej od Luther Street możecie znaleźć jakieś ślady. Don zostawił wiadomość napisaną krwią na kartonie i kość z palca dziecka na ziemi.
– Z palca Jane?
– Nie, nie Jane.
Bonnie.
To nieważne. Nie trzeba myśleć o Bonnie.
– Jane ma się dobrze. Na tyle dobrze, na ile jest to w tych warunkach możliwe. Nie wiem, czyja krew jest na kartonie.
– Ja wiem. Strażnika z domu opieki społecznej, z którego porwałaś Jane.
– O Boże! – Zadrżała, zdając sobie sprawę, że być może Don już wyruszył w pościg za Jane. – Kiedy zginął?
– Jeszcze nie wiemy. W nocy było zimno. Czas śmierci trudno czasem określić, gdy ciało przebywało w niskiej temperaturze. Ostatni raz widziano go żywego około ósmej piętnaście.
Zatem mógł zostać zabity wczesnym wieczorem, jeszcze nim Eve zjawiła się w domu opieki. Dziwne uczucie, które ją przeniknęło, kiedy stała pod oknem pokoju Jane, nie musiało być wytworem wyobraźni.
– I dlatego jesteś zarówno kidnaperką, jak i podejrzaną o morderstwo – powiedział Joe.
– O morderstwo? – powtórzyła, nic nie rozumiejąc.
– Byłaś na miejscu zbrodni. Choć nie wierzę, aby ktoś cię na serio podejrzewał o zabójstwo strażnika.
– To mi znacznie poprawiło nastrój.
– Jednakże jesteś uważana co najmniej za kluczowego świadka i musisz złożyć zeznania. No i to porwanie. Figurujesz już w biuletynie policyjnym jako poszukiwana.
– Wiesz, dlaczego musiałam zabrać stamtąd Jane? Don powiedział, że jeśli tego nie zrobię, zabije ją.
– Tak myślałem – przyznał Joe głosem bez wyrazu. – Byłoby miło, gdybyś najpierw do mnie zadzwoniła i mnie o tym poinformowała.
Strasznie był wściekły.
– Musiałam to sama zrobić.
– Naprawdę? O ile sobie przypominam, tkwię w tym wszystkim po uszy. Dlaczego postanowiłaś skreślić mnie z listy uczestników?
– Wiesz, dlaczego. Musiałam zabrać Jane, nawet łamiąc prawo, a ty jesteś policjantem, Joe.
– I sądzisz, że to powstrzymałoby mnie od przyjścia ci z pomocą?! Do jasnej cholery, przecież zrobiłbym to dla ciebie!
– Wiem. – Przełknęła ślinę w ściśniętym gardle. – Nie mogłam ci na to pozwolić.
– Nie mogłaś pozwolić… – Musiał przerwać, żeby się opanować. – Kto ci, u diabła, dał prawo do podejmowania za mnie decyzji?
– Sama je sobie wzięłam.
– I odrzuciłaś mnie.
– Tak. I niech tak zostanie, Joe.
– O nie! Zbyt wiele razy godziłem się na drugoplanową pozycję w twoim życiu. Ostatecznie mogę się na to zgodzić, ale nie pozwolę, abyś ode mnie odeszła.
– Nie byłabym dobrym przyjacielem, gdybym…
– Pieprzę przyjaźń – powiedział szorstkim od gniewu głosem. – Rzygam przyjaźnią. Tak samo jak rzygam swoją pozycją na uboczu twojego życia i tym, że traktujesz mnie jak starego psa, którego czasem należy poklepać po łbie.
– No wiesz, Joe – zaprotestowała zaszokowana Eve.
– Za często to robisz.
– Nieprawda.
– Właśnie że prawda. Nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy. Odcinasz się psychicznie od tego, co jest dla ciebie niewygodne, a to, co zostaje, interpretujesz tak, jak tobie jest wygodniej. Teraz odłożysz słuchawkę i będziesz widziała tylko to, co chcesz zobaczyć.
– Nigdy nie uważałam twojej przyjaźni za coś, co mi się należy, i zawsze traktowałam cię jak mojego najlepszego, najdroższego przyjaciela – szepnęła Eve łamiącym się głosem.
– To dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Dlaczego nie chcesz mi teraz powiedzieć, gdzie jesteś? – Odetchnął głęboko i zniżył głos. – Masz ostatnią szansę. Pozwól, abym do ciebie przyjechał. Potem się wycofam. Będziesz mogła schować głowę w piasek i…
– Nie. Przykro mi, ale tym razem nie możesz mi po móc.
Przez chwilę się nie odzywał i w ciszy Eve czuła wibrację gwałtownych emocji.
– Twój wybór. Wiesz, niemal odczułem ulgę. Ale ja cię znajdę. Nie pozwolę wykreślić się z twojego życia i na pewno nie pozwolę na to, żeby ten skurwysyn cię zabił.
– Nie życzę sobie, abyś mnie szukał. Jeśli zadzwonisz, odłożę słuchawkę. Rozumiesz?
– Znajdę cię – obiecał i się rozłączył.
Eve cała się trzęsła. Do tej pory Joe był jej życiową opoką, a teraz czuła się tak, jakby opoka wybuchła jej pod nogami i zmieniła się w pył. Już nieraz widziała go rozgniewanego, lecz to było coś innego. Joe ją zaatakował. Mówił rzeczy straszne, zupełnie nieprawdziwe. Nigdy nie traktowała go z góry i nie przyjmowała jego obecności w jej życiu jako czegoś oczywistego. Nie wyobrażała sobie dalszego życia bez Joego. Czyż nie mógł zrozumieć, że robiła to, co było dla niego najkorzystniejsze?
Ach, zapomnieć o żalu, iść spać, zapomnieć o wszystkim!
Zgasiła lampkę na stoliku przy łóżku.
„Znajdę cię”.
Jego słowa zabrzmiały jak groźba. Rozzłoszczony Joe, z którym rozmawiała, był twardym gliniarzem, żołnierzem z jednostki specjalnej, człowiekiem bezlitosnym i śmiertelnie niebezpiecznym.
Bzdura. Joe nigdy by jej nie zagroził. Był jej bliższy niż brat, bardziej opiekuńczy niż ojciec.
„Traktujesz mnie jak starego psa, którego czasem należy poklepać po łbie”.
Nie, nie mogła teraz myśleć o Joem. Jej życie było aż nadto skomplikowane.
„Odcinasz się psychicznie od tego, co jest dla ciebie niewygodne”.
Tak, w tej chwili odcina się od Joego i na pewno nie będzie z tego powodu odczuwać wyrzutów sumienia.
Zamknęła oczy, czując pod powiekami piekącą wilgoć. Trzeba już iść spać. Jutro znajdzie jakiś sposób, aby zapewnić Jane bezpieczeństwo. To było znacznie ważniejsze niż urażone uczucia Joego i brak zrozumienia, które mogły na razie poczekać. Teraz liczyła się jedynie Jane.
„Rzygam swoją pozycją na uboczu twojego życia”.
Boże, przecież wcale nie myślała, że Joe nie jest teraz ważny…
Nie mogła o nim myśleć. Posłanie ukryte w tych słowach było tak niepokojące jak oczekiwanie na wybuch wulkanu. Zawsze wiedziała, że istnieje, ale nie chciała przyjąć go do wiadomości. I w tej chwili też nie mogła sobie pozwolić, aby się nad nim zastanawiać.