– Jane rozumie, na czym polega kompromis. Przystosowała się.
– Kompromisy są obrzydliwe.
– Zgadzam się – mruknął Joe, idąc do domu. – Zadzwonię do Charliego Cathera, a potem pojadę na policję. Zobaczymy się wieczorem.
– Po co dzwonisz do Charliego? Wydawało mi się, że mówiłeś, iż nie chce, abyśmy z nim jechali.
– Co mi szkodzi spróbować?
Sarah odprowadziła Joego wzrokiem.
– Długo was nie było. Zastanawiałam się, czy nie powinniśmy się wybrać z Montym na poszukiwania.
Eve uśmiechnęła się.
– Nie potrzebuję ochrony przed Joem.
– Nie?
– Zapomnieliśmy o czasie. – Przechyliła głowę. – Nie lubi pani Joego?
– Tego nie powiedziałam. Lubię go. Był miły dla Monty’ego. Lubię większość ludzi, którzy są mili dla mojego psa. Myślę tylko, że Joe jest bardzo mocny i trzeba uważać, żeby tacy ludzie jak on nie stratowali człowieka. Mam swoje doświadczenia z tego rodzaju osobowościami.
– Na litość boską, byliśmy razem na obiedzie. Nikt mnie nie stratuje.
Sarah rzuciła jej uważne spojrzenie.
– Chyba że sama pani tego zechce. – Uniosła rękę, idąc do domu. – Wiem, wiem, to nie moja sprawa. Pójdę i zobaczę, co robią Jane i Monty.
Eve wolno poszła za nią do domu. Z kuchni dobiegł ją śmiech Jane i Sarah. Joe pewno dzwonił z biura.
Joe…
„Chyba że sama pani tego zechce”.
Niczego takiego nie chciała. Pragnęła, aby wszystko wróciło do dawnego stanu. Zbyt niebezpiecznie byłoby pozwolić, żeby Joe zawrócił jej…
W domu zadzwonił telefon.
– Przy bramie jest pan Grunard – poinformował ją Herb, kiedy podniosła słuchawkę. – Mówi, że jest z panią umówiony.
– Niech pan go wpuści, Herb.
Eve odłożyła słuchawkę z poczuciem ulgi. Przybycie Marka Grunarda przypomniało jej o tym, co było teraz najważniejsze.
Podeszła i otworzyła drzwi.
– To znacznie przyjemniejsze powitanie, niż się spodziewałem – zaczął Mark. – Myślałem, że będę musiał wdzierać się tu siłą.
Eve uśmiechnęła się.
– Nigdy nie zamierzałam wykluczyć cię z tej historii. Po prostu nie miałam nic ciekawego do przekazania.
– Jestem dziennikarzem. Potrafię zrobić historię z zakupów w sklepie spożywczym.
– Tego się właśnie obawiam – odrzekła sucho. – Wejdź, opowiem ci, co się działo. Nie do druku.
– Oczywiście. – Poszedł za nią do dużego pokoju. – Gdzie jest Quinn?
– Chyba w biurze. Później wybiera się na policję.
– Tak, słyszałem, jak sobie załatwił tę pracę łącznika. Bardzo sprytnie. I bardzo wygodnie dla mnie.
Odwróciła się i stanęła przed nim.
– Chcę z tobą współpracować, Mark, ale nie pozwolę ci utrudniać życia Joemu.
– Quinn sam potrafi o siebie zadbać.
Nie zamierzał jej słuchać. Teraz, kiedy znalazł się w centrum wydarzeń, będzie tak długo drążył, aż dostanie to, czego chce.
– Mam wyrzuty sumienia w związku z twoją osobą, Mark. Staram się zawsze dotrzymywać danego słowa. Jeśli jednak zaczniesz przeszkadzać w pracy Joemu, nasza umowa traci ważność.
Grunard uśmiechnął się.
– Czemu miałbym przeszkadzać Joemu? Zależy nam na tym samym. Zamelduję się w hotelu, a potem pojadę na policję, ale nie będę wchodził Joemu w drogę. – Rozglądał się po pokoju. – Niezłe miejsce. Quinn mówił, że Logan cię tu urządził.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Nie wiem, o co ci chodzi. Grunard parsknął śmiechem.
– Mówił też, że będziesz się wypierać.
– Logan nie ma z tym nic wspólnego. Zostaw go…
– Przyniosłam ci szklankę mleka, Eve. – W drzwiach stanęła Jane. – Pani Carboni zawsze mówiła, że mleko dobrze robi na żołądek po ostrych potrawach.
– Nie lubię, gdy mnie porównujesz do pani Carboni – powiedziała z uśmiechem Eve, biorąc mleko. – Ale dziękuję.
– Nie ma za co. – Jane odwzajemniła uśmiech. – Do wszystkiego dodawałam jej soku z ostrej papryki. Trudno go wyczuć w sosie pomidorowym. Czasami mleko nie pomagało i rzygała całą noc.
Eve roześmiała się głośno.
– Znakomicie.
– W tym mleku nic nie ma. Tobie bym czegoś takiego nie zrobiła.
– Proszę, proszę – mruknął Mark. – Nasza sikorka znacznie złagodniała. – Jane rzuciła mu chłodne spojrzenie. – A może nie? Jak się masz, Jane?
– Nie jestem sikorką – odparła i wyszła z pokoju.
– No, no. – Mark zmarszczył nos. – Wygląda na to, że tylko ciebie ostatnio toleruje.
– Też bym się odgryzła, gdybyś mnie tak potraktował. Daje sobie radę lepiej, niż można się było spodziewać. Naprawdę jest wspaniała.
– Dobrze, dobrze! – zawołał, unosząc ręce w geście poddania. – Widzę, że trzymacie wspólny front. Pójdę poszukać Quinna, żeby mi powiedział, co się tu działo. Tak będzie bezpieczniej. Gdzie jest biuro?
– Drugie drzwi po lewej stronie – powiedziała krótko.
W drzwiach przystanął i obejrzał się na nią.
– Don zrobił to, prawda? Zmusił cię, żeby ci zaczęło zależeć na dzieciaku.
– Nie gadaj głupstw. Przyzwyczaiłyśmy się do siebie i to wszystko. W końcu razem mieszkamy.
Grunard potrząsnął głową.
– Lepiej, aby Don cię z nią nie widział. Mógłby dojść do tego samego wniosku co ja.
Eve poczuła zimny dreszcz. Czyżby ich wzajemny stosunek był aż tak oczywisty?
– Nie zobaczy mnie z nią.
– To dobrze – rzekł Mark i wyszedł.
Wcale nie było dobrze. Jeśli Grunard tak łatwo to zauważył, każdy inny człowiek również mógł na to wpaść. Musiała jakoś temu zapobiec. Nigdy nie wyjdzie razem z Jane z domu. Było jej niedobrze, bała się i miała dreszcze. Potrzebowała ciepła i…
Joe.
Nie, nie mogła biec za każdym razem do Joego.
Jane i Sarah były w kuchni. Pójdzie tam, usiądzie przy stole i posłucha ich rozmowy i śmiechu. Pogłaska Monty’ego, a potem może zadzwoni do matki. Zajmie się czymś i spróbuje nie myśleć o zdjęciu ani o Donie, ani o niczym innym, oprócz najważniejszych rzeczy w życiu.
I wkrótce znów zrobi jej się ciepło.
Ruda lalka wpatrywała się w Eve szklanymi brązowymi oczyma. Porcelanowe gardło miała podcięte od ucha do ucha.
– Leżała na podjeździe – wyjaśnił cicho Herb. – Ktoś musiał ją wrzucić przez bramę. Kamera wideo przestała odbierać i Juan poszedł sprawdzić, co się stało. Wtedy znalazł lalkę. Ktoś stłukł obiektyw kamery. Przypuszczalnie strzałem z dużej odległości, ponieważ nic nie zostało zarejestrowane. Zadzwonię do pana Logana, ale najpierw chciałem to pani pokazać.
– Dobrze – odparła tępo.
– Nie było mnie przedtem przy bramie, gdy pan Quinn i pan Grunard wyjeżdżali. Potem osobiście sprawdziłem bramę. – Zawahał się. – To lalka dziewczynka.
– Widzę.
Bonnie.
Jane.
– Obrzydliwość. Wydaje mi się, że powinniśmy kogoś zawiadomić.
– Zajmę się tym.
– Nie chciałbym się wtrącać, proszę pani, ale to może znaczyć, że dziewczynka jest…
– Zajmę się tym, Herb – powtórzyła ostrzej, zaciskając dłoń na lalce. – Dziękuję za pańską troskę.
– Myślę, że powinna pani…
– Proszę już iść! – Urwała i postarała się złagodzić trochę ton. – Przepraszam. Zdenerwowałam się. Muszę zostać sama i to przemyśleć. Proszę nigdzie nie dzwonić, nawet do pana Logana. Rozumie pan?
– Rozumiem.
Nie przyrzekł jednak, że tego nie zrobi. Niby dlaczego miałby jej słuchać? Logan mu płacił.
– Nawet do pana Logana – powtórzyła i dodała, ułatwiając mu decyzję: – Przynajmniej do jutra, dobrze?