Wzięła od niego aparat i nacisnęła guzik.
Telefon milczał. Joe uśmiechnął się.
– No i proszę, co za rozczarowanie! Myślę, iż oboje spodziewaliśmy się złowróżbnego dźwięku cymbałów. – Lekko popchnął ją w stronę drzwi. – Chodźmy, pora zaczynać zabawę.
Kiedy zeszli na dół, Spiro czekał już w dużym pokoju.
– Gdzie jest lalka? – spytał.
– Włożyłem ją do pudełka i schowałem za książkami – wyjaśnił Joe, podchodząc do regału. – Nie chciałem, aby Jane się na nią natknęła.
– Nawet nie mrugnęłaby okiem – orzekł Spiro. – Wasza Jane otworzyła mi, kiedy zadzwoniłem do drzwi, i przeprowadziła śledztwo trzeciego stopnia. Zadzwoniła też do ochroniarzy, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie przeskoczyłem przez elektryczne ogrodzenie.
– Gdzie ona jest?
– Niechętnie pozwoliła mi usiąść i zaczekać, a sama poszła do kuchni, aby przygotować ci coś do jedzenia. – Wziął pudełko i rzucił okiem na lalkę. – Obrzydlistwo. Musiałaś się przestraszyć.
– Nie, tylko się wściekłam.
– Zadzwonił potem?
– Tak, przerwałam rozmowę. Spiro podniósł głowę.
– To nie było najmądrzejsze.
– Jestem zmęczona i znudziło mi się działać mądrze i ostrożnie. Co ze zdjęciem? Mogę je zobaczyć?
– Najpierw musimy je wciągnąć do akt.
– Czy mogę dostać duplikat?
– Najpierw musimy go wciągnąć do akt.
Eve powoli traciła cierpliwość.
– A ten Kevin Baldridge?
Spiro uśmiechnął się.
– Charlie mówi, że pani Harding bardzo dobrze pamięta Kevina Baldridge’a i jego braci. Kevin nie chwalił się, skąd pochodzą, ale jeden z braci wspomniał o Dillard.
– Gdzie to jest?
– Małe miasteczko w północnej Arizonie.
– Dość małe, aby odnaleźć ślad Kevina Baldridge’a?
– Może. Musimy mieć nadzieję, iż mieszkańcy mają dobrą pamięć.
– A ci bracia? Nawet jeśli Kevin Baldridge wyjechał, oni mogli w końcu wrócić do domu.
– To możliwe. – Spiro wstał. – Wkrótce się dowiemy. Kiedy Charlie wróci ze zdjęciem, postara się czegoś dowiedzieć w archiwum urzędu stanu cywilnego i w szkole. Ja wybieram się dzisiaj do Dillard.
– Możemy z tobą pojechać?
Wzruszył ramionami.
– Myślę, że to nikomu nie zaszkodzi. Jeśli Don jest Kevinem Baldridge’em, twój widok w jego rodzinnym miasteczku może nim naprawdę wstrząsnąć i sprowokować do działania. – Spiro rzucił okiem na Joego. – Dziwię się, że się nie sprzeciwiasz. Dlaczego na mnie nie krzyczysz, że ją narażam?
Joe zignorował sarkastyczne słowa Spiro.
– Kiedy wyjeżdżamy? – spytał.
– Po południu. Na razie muszę pojechać na policję, zaczekać tam na Charliego i upewnić się, że zdjęcie zostanie wciągnięte do akt. – Urwał na chwilę. – Mark Grunard odwiedził mnie dziś rano w hotelu. Powiedział, że nadal z nim współpracujecie. – Znów przerwał, zaciskając usta. – Zapewniłem go, że to wcale nie oznacza mojej współpracy. Nigdy mi się nie podobało, że go w to wciągnęliście.
– Pomógł mi – przypomniała Eve. – Jestem mu to winna.
– Ja nie jestem mu nic winien i nie podoba mi się, iż wciąż kręci się koło Charliego.
– Mógł napuścić policję na mnie i na Jane już wiele razy, ale tego nie zrobił.
– Dlaczego?
– Dlatego że obiecałam mu wyłączne prawa do tej historii, kiedy złapiemy Dona.
– Naprawdę? – Spiro ruszył do wyjścia. – Niezależnie od twoich układów z Grunardem na pewno nie zabierzemy go do Dillard.
– Zrobiłam ci jedzenie, Eve – powiedziała Jane, stając w drzwiach. – Chodź.
– Zaraz przyjdę.
Jane obrzuciła Spiro chłodnym spojrzeniem.
– Możesz z nim rozmawiać, jak będziesz jadła. Wszystko będzie zimne.
– Niech Bóg broni, abym zakłócił ci spokój w trakcie posiłku. – Mówiąc to, Spiro skłonił się ironicznie przed Jane. – Właśnie wychodzę, młoda damo, i z pewnością nie będę wam dłużej przeszkadzał.
– Zaczekaj. – Spiro spojrzał pytająco na Eve. – Jak długo nas nie będzie?
– Kilka godzin, może nawet cały dzień. To zależy, ile wstępnych informacji uda się zebrać Charliemu.
– Weźmiemy Jane ze sobą.
– Na litość boską, i tak ryzykuję moją karierę – powiedział Spiro, potrząsając głową. – Nie potrzebuję, aby mnie widziano z ofiarą kidnapingu.
– Musi z nami pojechać.
– Tutaj dobrze jej pilnują.
– Mogłabym ją zostawić na godzinę czy coś w tym rodzaju, ale nie wiesz, jak długo nas nie będzie.
– Czy naprawdę zabieranie jej z nami jest słuszne?
– Don chce, aby cały czas była przy mnie.
Spiro wodził wzrokiem od Eve do Jane.
– Chcesz, żeby cię z nią widział? Jesteście wyraźnie w zażyłych stosunkach.
– Jeśli Eve chce, ja z nią pojadę. – Jane podeszła o krok bliżej. – I wcale nie byłam porwana. Zwariowałeś, czy co?
– Najwidoczniej. Ja jestem przeciwny, Eve.
– Zaopiekuję się Eve i Jane – odezwał się Joe. – Ty się zajmij poszukiwaniami Kevina Baldridge’a.
– Robicie błąd. – Spiro potrząsnął głową i otworzył drzwi. – Przyjadę po was o szesnastej.
Czy popełniali błąd? Eve sama nie była pewna. Nie chciała, aby Don widział ją razem z Jane, ale nie miała innego wyjścia. Była za Jane odpowiedzialna. Nie mogła jej zostawić na dłuższy czas, bo nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby dziewczynce coś się stało podczas jej nieobecności. Już raz to wszystko przerabiała.
– Muszę ją zabrać – zwróciła się do Joego.
– Wiem – odparł z uśmiechem.
– Oczywiście, że z wami jadę – powiedziała Jane. – Chyba nie pozwolimy, aby dyktował nam, co mamy robić. A teraz chodź na śniadanie. Później powiesz mi, dokąd właściwie jedziemy i o co chodzi – rzuciła przez ramię, idąc korytarzem.
Rozdział piętnasty
Tego wieczoru o pół do dziewiątej mały samolot wylądował na niewielkim lotnisku na północ od Dillard w stanie Arizona. W górach były ostatnio opady śniegu i marznącej mżawki. Lotnisko miało jedynie dwa pasy, a ich nawierzchnia pozostawiała wiele do życzenia. Przy budynku lotniska stała jedna taksówka.
Spiro odebrał telefon od Charliego w taksówce, w drodze do miasta. Kiedy się rozłączył, nie wyglądał na zachwyconego.
– Budynek archiwum spłonął sześć lat temu – relacjonował. – A w miejscowej szkole nie ma śladu po kimkolwiek z rodziny Baldridge’ów.
– Może chodzili do szkoły w sąsiednim miasteczku.
– Sprawdzamy teraz w Jamison. To prawie pięćdziesiąt kilometrów stąd. – Wyjrzał przez okno. – Ale szkoły są zamknięte do jutra rana. Musimy przenocować w hotelu… Choć Charlie twierdzi, iż nie ma tu żadnego hotelu. Zdaje się, że w Dillard mieszka coś około czterech tysięcy ludzi.
– Sześć i pół tysiąca – odezwał się kierowca taksówki.
Spiro sięgnął do kieszeni i wyjął notes.
– Charlie wspominał o pensjonacie niejakiej pani Tolvey na Pine Street.
– Dobry wybór – zgodził się kierowca. – Pani Tolvey podaje doskonałe śniadania.
– Świetnie. – Eve objęła ramieniem Jane, która się o nią opierała. – Żebyśmy mogli tylko gdzieś przenocować! Dziękuję – spojrzała na nazwisko kierowcy na tabliczce – panie Brendle.
– Mam na imię Bob. Łóżka też są bardzo wygodne. Pani Tolvey prowadzi swój pensjonat od ponad dwudziestu lat i co pięć lat wymienia wszystkie materace.
– Niemożliwe – powiedział Spiro.
– Cóż, za często nie są używane.
– Dwadzieścia lat – powtórzył Joe, spoglądając na Spiro. – Co za zbieg okoliczności!