Выбрать главу

– Charlie jest dobrym agentem. Być może dowiemy się czegoś od pani Tolvey.

– Czy ma dość pokoi? – zapytał Joe kierowcę taksówki.

– Sześć. I wszystkie bardzo czyste i porządne. – Kiwnął głową. – To niedaleko stąd. Dwie przecznice.

Pensjonat mieścił się w dużym, szarym budynku z drewnianą huśtawką na szerokiej frontowej werandzie. Nad drzwiami świeciła się lampa.

– Idźcie do środka – powiedział Bob. – Ja wezmę bagaże.

– Proszę poczekać – powstrzymał go Spiro. – Macie tu jakiś bar?

– Chyba pan żartuje. Cztery. – Bob wyciągnął torby z bagażnika. – Chcą się państwo najpierw napić?

– Dokąd chodzą stali klienci?

– Do baru Cala Simma przy Third Street.

– Niech mnie pan tam zawiezie. Zobaczę, czy jeszcze dziś uda mi się czegoś dowiedzieć – zwrócił się do Eve. – Wynajmij dla mnie pokój i uprzedź panią Tolvey, że zjawię się za parę godzin.

Eve potaknęła.

– Porozmawiasz z panią Tolvey? – spytał Spiro Joego.

– A jak myślisz?

Taksówka odjeżdżała, gdy pani Tolvey otworzyła drzwi. Była pięćdziesięcioparoletnią kobietą z krótkimi, kręconymi, brązowymi włosami i szerokim uśmiechem. Miała na sobie jasnozieloną kordonkowa podomkę.

– Podwiózł was Bob, prawda? Nazywam się Nancy Tolvey. Szukacie noclegu?

– Chcemy wynająć trzy pokoje. – Joe wziął torby i wszedł do przedpokoju. – Podwójny dla pani Duncan i dla dziewczynki, pojedynczy obok nich dla mnie. Nasz przyjaciel przyjedzie za jakiś czas. Dla niego też weźmiemy pokój.

– Dobrze, ale nie mam pokoju z dwoma łóżkami. Może być z jednym podwójnym?

Eve kiwnęła głową.

– Może zaprowadzi pani Eve i Jane na górę, a ja zostanę tu i wypełnię formularz.

Eve wzięła swoje bagaże i razem z Jane poszły na górę za panią Tolvey.

Pokój, który im pokazała, był czysty i jasny, z tapetą w zielone gałązki na kremowym tle.

– Łazienka jest na końcu korytarza – poinformowała pani Tolvey.

– Słyszałaś, Jane – powiedziała Eve. – Idź pierwsza pod prysznic. Rozpakuję nasze rzeczy i zaraz przyniosę ci piżamę.

– Dobrze. – Jane ziewnęła szeroko. – Sama nie wiem, dlaczego jestem taka śpiąca.

– To z powodu tej wysokości – wyjaśniła pani Tolvey. – Nie jesteście stąd, co?

– Przyjechaliśmy z Phoenix.

– Byłam tam raz. – Pani Tolvey pokiwała głową. – Za gorąco. Nigdy nie mogłabym się przyzwyczaić do takiego klimatu po mieszkaniu tu przez całe życie.

Całe życie…

Joe powiedział Spiro, że porozmawia z panią Tolvey, ale Eve równie dobrze mogła to zrobić sama.

– Szukamy rodziny, która chyba mieszkała tutaj dawno temu. Nazywali się Baldridge’owie.

– Baldridge’owie? – Nancy Tolvey zastanawiała się przez chwilę, a potem potrząsnęła przecząco głową. – Chyba nie. Nie przypominam sobie nikogo o takim nazwisku. – Podeszła do schodów. – Przyniosę ręczniki.

Warto było spróbować – pomyślała Eve. Może jutro się czegoś dowiemy.

Nancy Tolvey zeszła na dół zamyślona, marszcząc brwi.

– Coś się stało? – spytał Joe.

Usiadła za staroświeckim biurkiem w korytarzu.

– Nie, nic – odparła i otworzyła książkę meldunkową. – Proszę się tu wpisać. Nazwisko, adres, numer prawa jazdy. – Kiedy wypełniał rubryki w księdze, przypatrywała mu się ze zmarszczonymi brwiami. – Będzie pan miał wspólną łazienkę z przyjaciółmi. Nie mamy… – Zamknęła oczy. – Świece…

– Miałem nadzieję, iż jest u pani elektryczność – rzekł sucho Joe.

Otworzyła oczy.

– Nie to miałam na myśli. Pani Duncan pytała mnie, czy nie znam rodziny Baldridge’ów, i powiedziałam, że nie pamiętam tu nikogo o takim nazwisku.

Joe zesztywniał.

– A teraz pani sobie przypomniała, tak?

– Nie chciałam o tym mówić. Tak, przypomniałam sobie. – Uśmiechnęła się gorzko. – Nie mogłabym zapomnieć. I milczenie nic nie pomoże, prawda? Całe lata usiłowałam pozbyć się tych wspomnień.

– Baldridge’owie mieszkali tu, w mieście? Potrząsnęła głową.

– Nie, na północ od Dillard.

– Koło Jamison?

– Nie, namiot stał wyżej w górach.

– Namiot?

– Stary Baldridge był ewangelistą. Prawdziwie nawiedzonym kaznodzieją. Mieszkał w namiocie rozstawionym na płaskowyżu w górach, gdzie wygłaszał kazania. – Skrzywiła się. – Kiedy byłam nastolatką, trochę się źle prowadziłam. No, może nawet nie trochę. Mój tatuś uważał, że należy zadbać o zbawienie mojej duszy. Kiedy usłyszał o kazaniach namiotowych wielebnego Baldridge’a, zawiózł mnie tam pewnego wieczoru. Mówię panu, to było niezłe przedstawienie. Wielebny potwornie mnie nastraszył.

– Dlaczego?

– Wyglądał jak śmierć na chorągwi. Biała twarz, brudne siwe włosy, a jego oczy…

– Ile miał lat?

– Chyba z sześćdziesiąt. Wydawał mi się naprawdę stary. Miałam zaledwie piętnaście lat.

Czyli ten kaznodzieja nie mógł być Donem – pomyślał Joe.

– Krzyczał na mnie – mówiła dalej Nancy Tolvey. – Stał tam, wymachując czerwoną świecą i wyzywając mnie od kurew.

– Czerwoną świecą?

– W całym namiocie pełno było świec. Nie było światła elektrycznego, tylko wielkie żelazne świeczniki ze świecami. Przy wejściu każdy dostawał świecę. Dzieci białe. Reszta – czerwone albo różowe. – Potrząsnęła głową. – Nigdy nie wybaczyłam tacie, że mnie tam zaprowadził i pozwolił, aby Baldridge zaciągnął mnie do ołtarza i krzyczał na cały głos, że jestem grzesznicą.

– Wyobrażam sobie, że nie jest łatwo coś takiego wybaczyć.

– Pamiętam, że płakałam i mu się wyrywałam. Wybiegłam z namiotu i popędziłam na dół, do naszego samochodu. Ojciec przyszedł za mną i starał się zaprowadzić mnie z powrotem do namiotu, ale się nie dałam. Wreszcie zabrał mnie do domu. Sześć tygodni później wyszłam za mąż i wyprowadziłam się od rodziców.

– Kto jeszcze był tamtego wieczoru w namiocie?

– Bardzo dużo ludzi. Dlaczego pan go szuka? Czy to jakiś pański krewny?

– Nie, w gruncie rzeczy szukamy członków jego rodziny.

– Nic o nich nie wiem. – Nancy Tolvey potrząsnęła głową. – Musi pan spytać innych.

– Czy mogłaby mi pani podać nazwiska osób, które mogą pamiętać wielebnego?

– Tata dowiedział się o nim w kościele baptystów przy Bloom Street. Wielu członków tego kościoła jeździło na weekendowe zebrania. Ktoś tam może coś wiedzieć. – Uśmiechnęła się krzywo. – W tym kościele zostałam ochrzczona, ale nigdy do niego nie wróciłam. Bałam się, że spotkam kogoś, kto był przy tym, jak ten stary diabeł wymyślał mi od grzeszników.

– I nigdy już pani nie słyszała o kaznodziei?

– Myśli pan, że chciałabym ponownie o nim usłyszeć albo nawet pomyśleć? Nie byłam wcale taka zła. W końcu co to jest seks? Nie powinien był mi tego robić. – Westchnęła głęboko. – Denerwuję się tym wszystkim nie wiadomo dlaczego. To było przecież tak dawno temu. Od tej pory wiodłam szczęśliwe życie. To śmieszne, że wypadki z dzieciństwa i wczesnej młodości zostawiają najgłębsze urazy, prawda?

– Może nie takie śmieszne.

Nancy Tolvey wstała zza biurka.

– Szłam po ręczniki. Pański pokój jest przy schodach obok pokoju pani Duncan i dziewczynki.

Joe przyglądał się, jak odchodziła korytarzem. Jednak coś znalazł.

– Ewangelista – powtórzyła Eve. – Myślisz, że to ojciec Dona?

Joe wzruszył ramionami.

– Albo dziadek. Powiedziała, ze miał z sześćdziesiąt lat.

– Piętnastolatce każdy, kto ma więcej niż trzydziestkę, wydaje się zgrzybiałym staruszkiem.

– To prawda.