– Świece miały dla tego kaznodziei jakieś szczególne znaczenie. Chodziło mu o stan łaski?
– Raczej o stopień zgrzeszenia.
– I Don kontynuuje jego sądy? – Eve potrząsnęła głową. – Jest bardzo sprytny. Wie, dlaczego zabija. Lubi to.
– Ale, jak mówi Nancy Tolvey, najbardziej ranią rzeczy, które ci się przytrafiły w dzieciństwie.
– Co takiego mu się przydarzyło, co później zmieniło go w masowego mordercę?
Joe znów wzruszył ramionami.
– Kto wie? Jutro wybierzemy się do kościoła baptystów i spróbujemy się czegoś dowiedzieć.
– Myślisz, że ojciec Dona jeszcze żyje?
– Być może. Byłby dość stary. – Joe pochylił się i pocałował Eve w czubek nosa. – Idź spać. Zaczekam na Spiro i powiem mu, czego się dowiedzieliśmy.
– To więcej, niż się spodziewałam. – Eve poczuła przyjemne podniecenie. Nastąpił przełom i Don nie był już całkowitą niewiadomą. – A jutro będziemy wiedzieć jeszcze więcej.
– Nie oczekuj za wiele.
– Nie wygłupiaj się. Oczywiście, że się wiele spodziewam.
– Nie powinienem narzekać. – Joe uśmiechnął się. – Nadzieja jest dla ciebie bardzo zdrowym uczuciem.
– Przestań traktować mnie tak, jakbym była chora psychicznie, a ty moim psychoanalitykiem.
– Przepraszam. Przyzwyczaiłem się do analizowania każdego twego ruchu. To dlatego, że zawsze stałem tęsknie na bocznej linii.
– Słowa „tęsknie” nie ma w twoim słowniku. – Szybko odwróciła wzrok. – Jane jest już w łóżku. Popilnujesz jej, jak pójdę do łazienki?
– Będę warował pod drzwiami pokoju.
Idąc korytarzem, czuła na sobie jego spojrzenie. Zmiękły jej kolana. Odkąd wyjechali z Phoenix, Joe na powrót przyjął rolę starego przyjaciela. Aż do tej pory nie wyrwał się z żadną osobistą wypowiedzią, a teraz jego słowa przypomniały jej poprzednią noc.
Z niepokojem doszła do wniosku, że jej uczucia do Joego prawie wzięły górę nad radością i nadzieją związaną z tym, czego dowiedzieli się o Donie.
Następnego dnia, gdy Eve i Jane zeszły na dół, Joe już na nie czekał.
– Obawiam się, że musimy sobie darować śniadanie pani Tolvey. Taksówka stoi przed domem. Spiro na nas czeka.
– Nie ma go tu?
– Nie. Zadzwonił koło trzeciej rano. W barze dowiedział się czegoś o wielebnym Baldridge’u i pracował całą noc.
– Mówiłeś mu, że powinniśmy pójść do kościoła baptystów?
Joe kiwnął głową.
– Powiedział, że to nie jest konieczne. Kiedy się dowiedział o zebraniach w namiocie, odszukał wielebnego Pipera, który jest pastorem w kościele przy Bloom Street, i go obudził.
Eve spojrzała na niego zaskoczona. Joe wzruszył ramionami.
– Nikt nie twierdził, że Spiro nie jest bezwzględny, gdy trafi na jakiś ślad.
– Znalazł coś?
– Znalazł miejsce, gdzie Baldridge wygłaszał swoje kazania. To dość daleko stąd. Tam spotkamy się ze Spiro.
Spiro stał sam na szczycie wzgórza. Ziemię pokrywały plamy śniegu, a daleko, nad górami, wisiały szare chmury.
Kierowca zaparkował u stóp wzgórza.
– Zapłać taksówkarzowi, Joe! – krzyknął z góry Spiro. – Wrócicie ze mną. Zarekwirowałem samochód wielebnemu Piperowi. – Uśmiechnął się sardonicznie, wskazując ruchem głowy brązowego forda, zaparkowanego w pewnej odległości. – Czasami praca w FBI ma swoje zalety.
Jane wbiegła na wzgórze i rozejrzała się wokół. Ziemia była kompletnie naga. Kawałki nadpalonych szmat zwisały z wielu wbitych w ziemię poczerniałych palików.
– Pożar?
– Tak – odparł Spiro.
Eve poczuła przejmujący, chłodny dreszcz.
– Co tu się stało?
– Chcesz odesłać dziecko do samochodu? – spytał Spiro.
Jane przechadzała się w pewnym od nich oddaleniu.
– Nie, nie będę jej odsuwać. Zasługuje na to, aby wiedzieć wszystko to, co my.
– A co my wiemy? – zapytał Joe, podchodząc. – Kiedy to się stało?
– Dwadzieścia dziewięć lat temu.
– Wypadek?
– Tak przypuszczano. Wszyscy przecież wiedzieli o świecach. Namiot aż się prosił o pożar.
– Ktoś zginął w pożarze?
– Nie znaleziono żadnych ciał. Odbywały się tu nabożeństwa w każdy piątek, sobotę i niedzielę. Pożar musiał wybuchnąć w ciągu tygodnia, ponieważ to miejsce wyglądało tak jak teraz, kiedy w piątek przybyli pierwsi wierni.
– Było jakieś dochodzenie?
– Naturalnie. Nikt jednak nie odnalazł wielebnego Baldridge’a. Policja doszła do wniosku, że przeniósł się gdzie indziej. Ewangeliści na ogół wędrują z miejsca na miejsce, a Baldridge nie miał dobrych stosunków z miejscowymi władzami. Wielokrotnie przestrzegano go, iż świece grożą pożarem.
– Naprawdę się przeniósł?
– To musimy dopiero sprawdzić. – Spiro rozejrzał się. – To dziwne miejsce – powiedział z obrzydzeniem.
Eve czuła to samo.
– Jeśli wszystko się tu spaliło dwadzieścia dziewięć lat temu, dlaczego trawa nie odrosła?
– Czego się jeszcze dowiedziałeś? – spytał Joe. – Co z jego rodziną? Co wielebny Piper powiedział o Kevinie Baldridge’u?
– Nie pamięta żadnego Kevina. Kiedy działał tu wielebny Baldridge, ojciec Pipera był pastorem w kościele baptystów przy Bloom Street. Kiedy ojciec przywoził go tu na nabożeństwa, obecny pastor był małym chłopcem. Raz spotkał panią Baldridge, ale jedyni synowie, których sobie przypomina to Ezekiel i Jacob. Nigdy nie widział Kevina.
– Przecież wiemy, że Kevin istniał. Pani Harding go poznała.
– Jeśli tu był, chowano go przed ludźmi. – Spiro potrząsnął głową. – Choć nikt nie ma pojęcia, dlaczego. Podobno stary Baldridge zatrudniał w czasie nabożeństwa całą rodzinę: do rozdawania świec, zbierania na tacę…
– Nie podoba mi się tutaj – powiedziała Jane, stając przy Eve. – Kiedy pojedziemy?
Eve zdała sobie sprawę, iż nawet Jane czuła tu jakiś niepokój.
– Niedługo. Chcesz poczekać w samochodzie? Jane potrząsnęła głową i przysunęła się bliżej.
– Zaczekam na ciebie.
– Możemy już iść – powiedział Spiro. – W tej chwili i tak nic więcej nie zrobimy. Wrócimy do Phoenix i przyślę tutaj ekipę dochodzeniową.
– Po tylu latach?
– Nikt tu wcześniej nie szukał grobów.
– Nie wierzysz, że wielebny Baldridge po prostu przeniósł się gdzie indziej, prawda?
– Muszę sprawdzić każdą możliwość i każdy ślad. Wygląda na to, że ten stary facet potrafił być nieprzyjemny.
– Tak. – Joe rozglądał się po okolicy. – Fanatycy na ogół sprawiają wiele bólu.
– Jeśli Kevin Baldridge jest Donem, to jego ojciec spowodował rzeczywiście wiele nieszczęścia. – Spiro ruszył na dół. – Jaki ojciec, taki syn.
– Może to nie jest Kevin. Może to któryś z jego braci. – Eve szła za Spiro.
– Gdzie był Kevin podczas nabożeństw? – spytał Spiro. – To mi wygląda na bunt przeciwko ojcu. – Obejrzał się przez ramię. – Co robisz, Quinn?
Joe, klęcząc, rozkopywał ręką miękką ziemię.
– Chciałem coś sprawdzić. – Podniósł garść ziemi do ust i dotknął językiem. – Sól.
Eve zatrzymała się w miejscu.
– Co?
– Podobnie jak ty zastanawiałem się, dlaczego tu nic nie rośnie. – Joe wstał i wytarł dłoń o spodnie. – Ktoś przeorał ziemię solą, albo po pożarze albo nawet przed nim. Nie chciał, żeby kiedykolwiek coś tu jeszcze wyrosło.
Wrócili do Phoenix wczesnym wieczorem. Spiro opuścił ich na lotnisku. Joe, Eve i Jane dotarli do domu Logana po dziewiątej.
Kiedy weszli do dużego pokoju, Eve ze zdumieniem zobaczyła Logana we własnej osobie. Siedział na kanapie i grał w karty z Sarah.
– Najwyższy czas – powiedział, wstając i rzucając karty na stół. – Dlaczego, do jasnej cholery, nie zawiadomiłaś mnie, że wyjeżdżasz z miasta?