Выбрать главу

– To co innego.

– Masz stuprocentową rację. Joe żyje.

– Nie chcę go zranić.

– Jesteś przygnębiona z powodu Logana. To nie ma sensu. Prędzej czy później tak się musiało zdarzyć. Pamiętasz, jak ci raz powiedziałam, że czasami miłość zaczyna się od jednej rzeczy, a kończy całkiem czymś innym? Nie musisz utracić Logana i na pewno nie stracisz Joego.

– Bzdura. Strata może nadejść w każdej chwili. Ciebie straciłam.

– Nie bądź niemądra. To dlaczego jestem tu i rozmawiam z tobą?

– Bo jestem stuknięta. Również z tego powodu powinnam zerwać z Joem.

– Me będę się z tobą kłócić. Jesteś mądra, dasz sobie radę. – Bonnie usiadła wygodniej na krześle. – Chcę tylko tu posiedzieć i pobyć trochę z tobą. Dawno z tobą nie byłam.

– To dlaczego nie przyszłaś wcześniej?

– Nie mogłam się do ciebie zbliżyć. Tym razem było bardzo trudno. Tyle ciemności… Wokół niego jest tylko ciemność, mamo.

– To straszny człowiek. – Eve oblizała wargi. – Czy to był on, Bonnie?

– Nie widzę po ciemku. Może nie chcę widzieć.

– Ja chcę. Muszę.

Bonnie pokiwała głową.

– Wiem, żeby ochronić Jane. Lubię ją.

– Ja też. Ale również dla ciebie, dziecino.

– Wiem, choć teraz skłaniasz się bardziej ku żyjącym. Tak powinno być.

Eve milczała przez chwilę.

– Usiłował mi wmówić, że Jane jest twoim kolejnym wcieleniem. Czyż to nie głupota?

– Kompletna głupota. Jak mogłabym żyć w następnym wcieleniu, skoro jestem tu i rozmawiam z tobą? – Uśmiechnęła się. - Sama wiesz, że Jane jest inna niż ja.

– Wiem.

– Nie chciałabyś, aby była taka jak ja, mamo. Wszyscy mamy własne dusze. I dlatego każdy z nas jest wyjątkowy i cudowny.

– Don nie jest cudowny.

– Nie, jest pokręcony i wstrętny. – Bonnie zmarszczyła czoło. – Boję się o ciebie. Podchodzi coraz bliżej i bliżej…

– Niech przyjdzie. Czekam na niego.

– Ciii, nie denerwuj się tak. Nie będziemy już dziś myśleć o Donie. Opowiedz mi o Montym. Lubię psy.

– Wiem. Miałam ci dać szczeniaka na Gwiazdkę tego roku, gdy…

– I od tamtej pory żałujesz, że nie kupiłaś mi go wcześniej. Przestań. Byłam szczęśliwa. Jednakże powinnaś wyciągnąć z tego jakieś wnioski. Żyj każdą chwilą. Nie odkładaj niczego na jutro.

– Nie pouczaj mnie.

Bonnie zachichotała.

– Przepraszam. Opowiedz mi o Montym.

– Dużo o nim nie wiem. Należy do Sarah i jest psem ratownikiem, a także poszukiwaczem ciał. Jane go uwielbia i chodzi za nim, kiedy tylko ma…

Mark Grunard czekał w foyer hotelu na Charliego Cathera, gdy wszedł tam Joe.

– A, wróciliście już z gór?

– Co ty tu robisz?

– Cather obiecał, że pójdzie się ze mną napić. Powinien zaraz zejść. Znaleźliście coś w Dillard?

– Archiwa szkolne nie istnieją, sprawdzamy więc sąsiednie miasteczko. Okazało się, że ojciec był wędrownym kaznodzieją.

– Cholera, miałem nadzieję, że zdobędziecie zdjęcie ze szkoły, które będzie można porównać ze zdjęciem od pani Harding.

– My też. – Joe usiadł. – Spiro nie jest zachwycony, że tak bardzo trzymasz się Cathera.

– Pech. On mi nic nie powiedział, więc musiałem wziąć na cel Cathera. To znacznie łatwiejsze zadanie.

– Jest twardszy, niż myślisz.

– Ale nie ma doświadczenia Spiro i może coś mu się wymknie. Powiedział ci coś o zdjęciu? – spytał, korzystając z okazji. – Dlatego tu jesteś?

Joe sam nie był pewien, dlaczego właściwie tu przyjechał. Był już wcześniej na policji w sprawie fotografii, ale dowiedział się jedynie, iż kopie nie były jeszcze gotowe. Znów ten mur. „Są wściekli, że im nie zdradziłem, skąd wiem o miejscu, gdzie zakopano Debby Jordan. Taka jest prawda. Starają mi się odpłacić” – powiedział Spiro.

Nawet gdyby Joe namówił Charliego, aby opisał mu zdjęcie, niewiele by to dało. Szczerze mówiąc, przyjechał tu dlatego, żeby stworzyć pewien dystans między nim a Eve. Instynktownie pragnął działać szybko i zdecydowanie, nie czekać dłużej, ale to byłoby głupie posunięcie.

Eve czuła się mocno związana z Loganem i Joe powinien się cieszyć, że skończyło się jedynie na przygnębieniu. Nie cieszył się jednak i cholernie go nudziło cierpliwe czekanie. Podszedł do niej zbyt blisko, aby teraz się cofać.

– Jasne. Widziałeś go, odkąd wrócił z fotografią?

– Wczoraj wieczorem na policji. – Grunard zamilkł na moment. – Coś go męczy. Stara się to ukryć, ale niezbyt mu się udaje.

– Może Spiro go ochrzanił za rozmowy z tobą.

– Może. – Grunard wzruszył ramionami. – Jednakże zauważyłem to dopiero wtedy, gdy wrócił z tym zdjęciem od Hardingow. Cieszę się, że tu jesteś. Łatwiej przyjdzie nam przyprzeć dzieciaka do muru i dowiedzieć się, co go tak męczy. – Wstał. – Już jest.

Cather wysiadł z windy i podszedł do nich z uśmiechem.

– Nie spodziewałem się ciebie, Joe. Spiro mówił, że dopiero co wróciliście z Dillard. Co to jest? Konspiracja?

Na pewno nie będzie go przypierał do muru – pomyślał Joe. Jak Charliemu coś się wymknie, skorzysta z tego, ale nie będzie naciskał.

– Aha – powiedział, wstając. – A celem jesteś ty.

Uśmiech Cathera znikł.

– Nie mogę rozmawiać o zdjęciu, dopóki Spiro mi na to nie pozwoli. Nie mam zamiaru znów mu nadepnąć na odcisk.

Grunard miał rację, coś dręczyło Charliego. Może jednak wynikało to tylko z nawału pracy.

– Jak nie możesz, to nie. Skoro nie dasz się przekupić, ty płacisz. – Joe ruszył do baru. – Jak się czuje twoja żona?

Eve spała, gdy Don zadzwonił bardzo wcześnie rano. Dźwięk jego głosu zazgrzytał jej w uszach, płosząc spokój, jaki zazwyczaj odczuwała po rozmowach z Bonnie.

– Miałaś zajęcie. Jak ci się podobała sceneria mojego dzieciństwa?

– Skąd wiesz, że tam byłam?

– Słucham. Obserwuję. Nie czujesz, że cię obserwuję, Eve?

– Nie, ignoruję cię… Kevinie.

Roześmiał się.

– Wolę imię Don. Kevin już nie istnieje. Od tamtej pory przeszedłem wiele transformacji. I zauważyłem, że chcesz mnie odepchnąć. Najpierw mnie to rozzłościło, ale już się nie denerwuję. To tylko wzmocniło mój apetyt.

– Kevin musiał być wstrętnym bachorem. Co się stało z twoimi rodzicami?

– Jak ci się zdaje?

– Zabiłeś ich.

– To było nieuniknione. Odkąd byłem małym dzieckiem, mój ojciec widział we mnie szatana. Zmuszał mnie, abym stał nieruchomo, trzymając w każdej dłoni czarną świecę, a potem mnie bił, dopóki nie upadłem na kolana. Kiedy kończył bić, wcierał mi w rany sól. Może miał rację, widząc we mnie diabła. Myślisz, że rodzimy się z nasieniem zła?

– Myślę, że tak było w twoim przypadku.

– Myślisz też, że jestem chory psychicznie. Mój ojciec był wariatem, a nazywali go świętym. Linia podziału jest bardzo cienka, prawda?

– Czy Ezekiel i Jacob również uważali go za szaleńca?