Jedno światło nadal świeciło się przy wraku samochodu.
– Joe!
Wiedziała. Niech go diabli wezmą!
– Mój Boże, on zwariował – powiedział Spiro.
Joe, uciekaj stamtąd, proszę.
Minęła minuta, dwie.
Uciekaj! Uciekaj! Uciekaj!
Samochód stanął w płomieniach jak ognista kula.
Eve krzyknęła.
Joe!
Podbiegła do skraju przepaści.
Spiro chwycił ją za ramię.
Odepchnęła go.
– Puść mnie!
– Nie możesz mu pomóc. Jest szansa, że nic mu się nie stało.
Nie stało? Widziała światło przy samochodzie, kiedy wybuchł.
– Schodzę na dół.
– Nie ma mowy. – Spiro zacisnął chwyt. – Za dużo ludzi już dziś ucierpiało. Nie będę się przyglądał, jak lecisz w przepaść.
Kopnęła go kolanem w krocze i uścisk zelżał. Pobiegła, ale dwóch policjantów złapało ją i rzuciło na ziemię. Walczyła rozpaczliwie, kopiąc i rozdając razy rękami. Joe! Ciemność.
– Ty draniu! Musiałeś ją uderzyć?
– To nie ja. – Spiro odwrócił się. – Jeden z policjantów z Phoenix. Usiłowali ją powstrzymać przed schodzeniem w dół i utratą życia. Nic jej nie będzie, jest tylko oszołomiona.
– Mogłeś ich zatrzymać.
Joe. To był głos Joego. Eve otworzyła oczy. Joe klęczał przy niej. Miał brudną, pokaleczoną twarz, ale żył. Dzięki Ci, Boże, żył!
– Jak się czujesz? – zapytał, marszcząc brwi. – Zrobili ci coś złego?
Żył.
Potrząsnęła głową.
– Kłamiesz. Dlaczego płaczesz, jeśli ci nic nie jest? Nie wiedziała, że płacze.
– Nie wiem. – Usiadła i otarła oczy. – Nic mi nie jest.
– To nieprawda. Połóż się.
– Zamknij się, Joe – powiedziała drżącym głosem. – Nic mi się nie stało. I to nie dzięki tobie. Boże, ależ jesteś głupi! Myślałam, że nie żyjesz, ty idioto. Zobaczyłam światło w samochodzie tuż przed wybuchem.
– Musiałem odłożyć latarkę, kiedy wyczołgiwałem się z samochodu.
Przestań się trząść. On żyje.
– Nie powinieneś był tego robić.
– Wiem – przyznał jej rację. – Dowódca był na mnie potwornie wściekły, ale musiałem się upewnić. – Rzucił okiem na Spiro. – W samochodzie został Charlie. Przykro mi. Myślałem, że nie żyje, ale musiałem się upewnić.
– I nie żył?
Joe kiwnął głową.
Spiro wzdrygnął się lekko.
– Natomiast Billy Sung żył jeszcze, kiedy wyciągnęliśmy go z samochodu, ale zmarł, nim wnieśliśmy go na górę.
Nie żyją. Obaj. Sympatyczny Charlie Cather i Bill Sung ze swymi planami podbicia świata. Joe też mógł umrzeć. Joe…
– Eve? – Joe przyglądał jej się z troską.
– Słyszałam. Nie żyją. Obaj nie żyją. – Objęła się ramionami, jednakże nadal drżała. – Słyszałam.
– Zimno ci – powiedział, wyciągając do niej ręce.
– Nie dotykaj mnie. Nic mi nie jest. – Jej głos stawał się coraz bardziej piskliwy i musiała na chwilę zamilknąć, aby się opanować. – Mnie nie było tam na dole. Ja nie zrobiłam niczego głupiego…
– Chodźmy. – Joe wziął ją za rękę, żeby pomóc jej wstać. – Zabieram cię do domu.
Wyszarpnęła dłoń i wstała sama.
– Tak, najlepiej zabierz ją do domu – poparł go Spiro. – Policjanci są zajęci wypadkiem, ale list gończy za Eve nie został odwołany. – Skrzywił się z niechęcią. – Muszę zadzwonić. Boże, to coś strasznego.
Musi zadzwonić do żony Charliego – pomyślała tępo Eve. Charlie nie przeżył, a Joemu mało brakowało do śmierci. Wydawało jej się, że za chwilę zwymiotuje.
– Ona jest w ciąży. Czy nikt nie może zawiadomić jej osobiście?
– Ktoś z biura do niej pojedzie, ale brudną robotę muszę wykonać sam.
– Przyjedź do nas, jak skończysz – zaproponował Joe. – Jest coś, o czym musimy porozmawiać – wyjaśnił rozchylając poły marynarki.
Za paskiem od dżinsów tkwiła biała koperta.
– Zdjęcie? – spytał Spiro.
– Nie miałem jeszcze okazji tam zajrzeć, ale koperta leżała na podłodze samochodu obok Charliego. Wsunęła się pod fotel i rozdarła, kiedy ją stamtąd wyciągnąłem. Zaraz potem musiałem uciekać.
– Daj mi to – rozkazał Spiro, wyciągając rękę.
Joe potrząsnął głową.
– Najpierw my sobie obejrzymy, a nie mam zamiaru robić tego tu i teraz. Muszę zawieźć Eve do domu. Nie czuje się dobrze.
– Mną się nie zasłaniaj. Musiałabym już nie żyć, żeby nie chcieć od razu obejrzeć twarzy mordercy. – Wzięła kopertę drżącą ręką. Kiedy wyciągnęła z niej zdjęcie, zalała ją fala rozczarowania. – Nie!
Brakowało jednej trzeciej fotografii. Tej jednej trzeciej, która przedstawiała Kevina na stopniach werandy. Niepotrzebnie zginęło dwóch ludzi. Spiro klął głośno.
– Dlaczego akurat ta część się oddarła?
– Prawo Murphy’ego – orzekł Joe. – To tylko odbitka, Eve. Czy nie możesz czegoś zrobić?
Usiłowała zebrać myśli.
– Może Sung zrobił kilka odbitek. Albo może zachował wszystko w komputerze.
Joe spojrzał na Spiro.
– Załatw nam pozwolenie na wejście do laboratorium na Blue Mountain Drive.
Spiro kiwnął głową.
– Spotkajmy się tam za dwie godziny.
– Na pewno przyjedziemy – obiecała Eve.
– Chodźmy. – Joe objął ją w pasie ramieniem. – Wracajmy do domu.
– Nie potrzebuję twojej pomocy. – Eve odepchnęła go i ruszyła przed siebie.
Stawiaj jedną nogę przed drugą. Nie patrz na niego. Opanuj się, bo się rozsypiesz na milion kawałeczków.
– Spotkamy się w domu – powiedziała powoli.
– Jadę z tobą. Na litość boską, kobieto, przed chwilą dostałaś w głowę.
– To nie znaczy, iż nie potrafię…
– Nie możesz prowadzić samochodu.
– A co zrobisz ze swoim? Zostawisz go tutaj?
– Do diabła z samochodem! – Otworzył jej drzwi od strony pasażera.
– Nie, nie potrzebuję…
– …Twojej pomocy – dokończył. – Nadal jednak nie będziesz prowadzić. Wsiadaj!
Zaatakował ją, gdy tylko znaleźli się w domu i weszli do dużego pokoju.
– Co się z tobą dzieje, do diabła?
– Nic – odparła i pomyślała, że za chwilę wybuchnie. Miała ochotę głośno krzyczeć i go pobić. Niech go diabli! Niech go diabli! Niech go diabli!
– Akurat! Trzęsiesz się jak malaryczka.
– Wcale nie. – Wiedziała, że już długo nie wytrzyma. – Idź się umyj – warknęła. – Cały jesteś upaćkany olejem. Ręce i…
– Przykro mi, jeśli ci to przeszkadza.
– Owszem. – Pojedyncze światło w samochodzie, a potem wybuch. – Nienawidzę czegoś takiego.
– Nie musisz tak na mnie krzyczeć.
– Muszę. – Odwróciła się tyłem. – Idź stąd!
– Odwróć się, chcę zobaczyć twoją twarz.
Eve nie poruszyła się.
– Umyj się. Musimy pojechać do laboratorium i zobaczyć, czy nie da się zrobić drugiej odbitki.
– W takim stanie nie powinnaś nigdzie jeździć.
– W jakim stanie? Nic mi nie jest.
– To się odwróć i spójrz na mnie.
– Nie chcę na ciebie patrzeć. Chcę pojechać i zobaczyć to zdjęcie. Jest bardzo ważne, nie rozumiesz?
– Oczywiście, że rozumiem. Ale w tej chwili coś się z tobą dzieje, co może być dla mnie ważniejsze niż jakiekolwiek zdjęcie.
Pokój zawirował i wybuchł jej pod stopami. Tak jak tamten samochód.
Trzymaj się. Nie możesz się załamać. O czym mówili? O zdjęciu.
– Nic nie jest ważniejsze. Z powodu tej fotografii zginęło dwóch ludzi.
– Bardzo mi przykro, ale to nie moja wina. – Wziął ją za ramiona i odwrócił twarzą do siebie. – Zrobiłem wszystko, aby im pomóc…