– Twoich kości?
– Skąd mam wiedzieć? Nic nie pamiętam. Sama byś nie chciała, żebym pamiętała.
– Nie. – Urwała. – Zdaje mi się jednak, że wiesz, gdzie cię pochował. Dlaczego mi nie powiesz? Chciałabym tylko zabrać cię do domu.
– Bo chcę, żebyś zapomniała, jak umarłam. – Bonnie podeszła do okna i spojrzała na morze. - Chcę, żebyś mnie pamiętała taką, jaką byłam z tobą, i taką, jaką jestem teraz.
– Marzenie senne.
– Duch – poprawiła Bonnie. – Pewnego dnia cię przekonam.
– I wtedy zamkną mnie w domu wariatów. Bonnie zachichotała.
– Wykluczone. Joe na to nie pozwoli. Eve uśmiechnęła się i skinęła głową.
– Dopiero zrobiłby awanturę! Jeśli nie masz nic przeciwko temu, raczej zrezygnuję z całej koncepcji.
– Nie mam. Najlepiej, żebyś nikomu o mnie nie mówiła. – Bonnie przechyliła głowę. – Cieszę się, że możemy się spotkać i pogadać. To jest nasza tajemnica. Pamiętasz nasze tajemnice? Jak zrobiłyśmy babci niespodziankę na urodziny, pojechałyśmy do Callaway Gardens. Kazałyśmy jej wsiąść do samochodu i jazda! Tamtej wiosny kwiaty były naprawdę piękne. Byłaś tam potem?
Biegająca po Callaway Gardens Bonnie, której twarz rozjaśniły radość i podniecenie…
– Nie.
– Przestań – powiedziała Bonnie, marszcząc brwi. – Kwiaty nadal są piękne, a niebo niebieskie. Ciesz się tym.
– Dobrze, proszę pani.
– Mówisz tak dla świętego spokoju. – Bonnie znów zwróciła twarz ku morzu. – Cieszysz się, że wyjeżdżasz z wyspy, prawda?
– Mam zajęcie.
– I tak niedługo byś stąd wyjechała.
– Niekoniecznie. Tutaj jest bardzo spokojnie. Lubię słońce i spokój.
– I lubisz Logana, i nie chciałaś go ranić.
– Zraniłam go.
– Będzie mu przykro, że wyjeżdżasz, ale przeżyje. – Przerwała na moment. – Wiedziałam, że Joe po ciebie przyjedzie, ale nie miałam pojęcia… Nie podoba mi się to, mamo.
– Nigdy ci się nie podobało, że cię szukam.
– Nie, chodzi mi… Mam wrażenie… Jest jakaś ciemność.
– Boisz się, że nie przeżyję pracy nad twoją czaszką.
– To będzie dla ciebie okropne, ale nie o to… - Wzruszyła ramionami. – I tak pojedziesz. Jesteś strasznie uparta. – Oparła się o ścianę. – Idź spać. Musisz się jutro spakować. Nawiasem mówiąc, bardzo dobrze zrobiłaś tę progresję wiekową.
– Dziękuję - odparła ironicznie Eve. – Zupełnie jakbym się sama chwaliła.
– Nie mogę nic powiedzieć, bo zawsze uważasz, że wyrażam twoje myśli - poskarżyła się żałośnie Bonnie.
– To logiczny wniosek, skoro mi się śnisz. – Eve zamilkła na chwilę. – Ojciec Libby podobno był bardzo gwałtownym człowiekiem. Porwał ją w przypływie wściekłości. Czy ona jeszcze żyje? Czy jest z tobą?
Bonnie uniosła brwi.
– W twoich snach czy po drugiej stronie? Albo – albo, mamo.
– Nieważne.
Uśmiech rozświetlił twarz Bonnie.
– Nie ma jej tutaj. Masz szansę, żeby ją zaprowadzić do domu.
– Wiedziałam. – Eve obróciła się na bok i zamknęła oczy. – Nie robiłabym całej tej pracy, gdybym nie liczyła, że jest jakaś szansa.
– Logiczne przypuszczenie?
– Właśnie.
– Nie instynkt?
– Przykro mi to mówić, ale moje sny o tobie to jedyne głupstwo, do którego się przyznaję. Jedziesz ze mną?
– Zawsze jestem z tobą. – Pauza. – Ale może mi być trudno się przedostać. Ciemność…
– Czy to jest twój szkielet, dziecino? – szepnęła Eve. – Powiedz mi, proszę.
– Nie jestem pewna. Nie wiem, czy ciemność dotyczy ciebie, czy mnie…
Kiedy Eve się obudziła, na horyzoncie wstawał dzień. Leżała w łóżku przez dwadzieścia minut, obserwując świt wyłaniający się zza oceanu. Tym razem, o dziwo, nie czuła się tak wypoczęta jak zwykle po rozmowie we śnie z Bonnie. Poczuła niepokój. Psychoanalityk powiedziałby, że jej sny są katharsis, sposobem na pogodzenie się ze stratą. Sny zaczęły się mniej więcej w rok po egzekucji Frasera i ich działanie było rzeczywiście pozytywne. Nie miała zatem zamiaru chodzić do jakiegoś psychiatry, żeby się ich pozbyć. Wspominanie miłości nigdy nikomu nie zaszkodziło.
Opuściła nogi na podłogę. Najwyższy czas przestać wspominać i zacząć działać. Miała się spakować i spotkać z Joem o ósmej.
I pożegnać się z Loganem.
– Wyglądasz, jakbyś odwiedzała umierającego przyjaciela. – Kiedy weszła do holu, Logan schodził właśnie na dół. – Jesteś gotowa?
– Tak – powiedziała mężnie Eve.
– Gdzie jest Quinn?
– Czeka w samochodzie. Logan, ja nigdy…
– Wiem. – Machnął ręką. – Chodźmy.
– Jedziesz z nami?
– Nie denerwuj się, tylko na lądowisko dla helikopterów. – Wziął ją za łokieć i popchnął w kierunku drzwi. – Nie będę tu sterczał jak porzucony kochanek i dlatego wyrzucam cię z mojej wyspy. Nie wracaj tu więcej. – Uśmiechnął się krzywo. – Najwyżej jutro, w przyszłym miesiącu albo w przyszłym roku. Przyjmę cię nawet za dziesięć lat.
Eve uśmiechnęła się z ulgą.
– Dzięki, Logan.
– Za to, że ci ułatwiam wyjazd? Na pewno nie zamierzam popsuć sobie wspomnień z naszego pobytu tutaj. Było nam ze sobą za dobrze. – Otworzył drzwi. – Jesteś szczególną kobietą, Eve. Nie chcę cię stracić. Jeżeli nie chcesz mnie jako kochanka, będę twoim przyjacielem. Trochę to potrwa, nim się przyzwyczaję, ale tak się stanie.
Pocałowała go w policzek.
– Już jesteś moim przyjacielem. Byłam w kiepskim stanie, kiedy tu z tobą przyjechałam. Nikt nie był dla mnie hojniejszy ani więcej dla mnie nie zrobił niż ty w ciągu ostatniego roku.
– Jeszcze nie zrezygnowałem. Chcę więcej, znacznie więcej. To jest pierwszy etap podstępnego ataku.
– Nigdy nie rezygnujesz. I to jest w tobie takie wspaniałe. Między innymi.
– Widzisz, już zaczynasz doceniać moje zalety. Na tej podstawie będę działać dalej. – Popchnął ją w stronę dżipa, gdzie czekał Joe. – Idziemy albo spóźnisz się na helikopter.
Helikopter już czekał, gdy Joe wjechał na lądowisko.
– Czy mogę zamienić z panem kilka słów, Quinn? – spytał uprzejmie Logan.
Joe spodziewał się takiej propozycji.
– Wsiadaj do helikoptera, Eve. Zaraz się tam zjawię. Spojrzała na nich niespokojnie, ale nic nie powiedziała.
– To nie jest Bonnie, prawda? – spytał Logan, kiedy Eve wsiadła do helikoptera.
– Ale mogłaby być.
– Ty draniu!
Joe się nie odezwał.
– Czy wie pan, jak bardzo ją to zrani?
– Tak.
– Ale to pana nie obchodzi. Chciał pan, żeby wróciła, i wykorzystał pan w tym celu Bonnie.
– Na pewno by mi nie podziękowała, gdybym jej nie powiedział o tym szkielecie.
– Z przyjemnością skręciłbym panu kark.