– Na pewno nie.
Jane nagle zesztywniała i rzuciła szybkie spojrzenie na twarz Parkinsona.
– Hej, nie bój się, złotko. – Parkinson poklepał ją po ramieniu.
Jane zrobiła się zupełnie sztywna, a potem opadła na siedzenie.
– Co jej się stało? – spytał Rivera. – Zatrzymaj się, Ken.
– Nie rób tego – powiedział cicho Parkinson.
I strzelił Riverze w głowę.
Cholera!
Joe zacisnął dłonie na kierownicy.
Działo się coś złego.
Samochód policyjny kluczył ulicami miasta, czasem nawet zawracał.
Co, do jasnej cholery?!
Samochód przejechał przez tory kolejowe, tuż przed sygnałem oznaczającym nadjeżdżający pociąg, a Joe został po drugiej stronie.
Wezwał przez radio posiłki policyjne, czekając, aż pociąg przejedzie.
– Nic mnie nie obchodzi, kto przyjedzie. Przyślijcie pomoc, wszystko jedno kogo.
Nic nie rozumieli. Joe zamknął oczy.
– Dobrze, skoro nie możecie zatrzymać tamtego samochodu policyjnego, przyjedźcie tu do mnie. Mówi Joe Quinn.
Joe wciskał gaz, gdy mijał go ostatni wagon. Zlokalizował samochód policyjny, który wiózł Jane, dopiero po dziesięciu minutach.
Po chwili znów się zgubił w ruchu ulicznym wokół stadionu.
Już go widział. Dwie przecznice przed nim, skręcał w lewo.
Znowu go zgubił.
Tym razem odnalazł go po kolejnych pięciu minutach.
Stał zaparkowany w bocznej uliczce.
– Mam ją, Eve. Don.
– Kłamiesz. Jane jest w drodze na lotnisko.
– Nie. Wkrótce do ciebie zadzwonię. Chciałem tylko, abyś wiedziała, że gra jest prawie skończona. Nadszedł czas, żebym się zgłosił po wygraną.
– Nie wierzę.
– Wierzysz. Słyszę to w twoim głosie.
– Pozwól mi z nią porozmawiać.
– Nie, nie może rozmawiać. Uśpiłem aniołka. Zaledwie jedno małe ukłucie. Raczej nudny, stary trik, ale skuteczny. Byłem doskonale ucharakteryzowany, a mimo to rozpoznała mój głos. Poza tym muszę ją wywieźć dość daleko i trzeba ją było uspokoić. – Zamilkł na moment. – Czy mam ci powiedzieć, co jej zrobię, nim ją zabiję, Eve?
– Nie. – Zamknęła oczy. – Nie rób jej nic złego.
– Jeszcze nie. W tej chwili to by nie było zabawne. Nic by nie czuła.
Eve ogarnęła wściekłość.
– To cię rozwścieczyło, prawda? Niemal czuję fale emocji przez telefon. To naprawdę cudowne, ale nie powinnaś mnie w ten sposób zadowalać.
– Przecież wcale jej nie chcesz. Chcesz mnie.
– Zgadza się. Chcę, abyś umarła najpierw, wiedząc, co ją czeka. Przyjedź po nią.
– Dokąd?
– Będziesz wiedziała. Ziemia i sól. Pomyślałem, że to dobrze pasuje. Tu dokonałem swych najlepszych zabójstw. Nie martw się jednak, nie poćwiartuję cię tak jak tamtych. Za bardzo cię szanuję.
– Czy ona tam będzie?
– Nie jestem głupcem. Myślisz, że wpadnę w zasadzkę?
– Nie przyjadę na miejsce, gdzie stał namiot, dopóki nie będę pewna, że Jane żyje. Dopóki nie usłyszę jej głosu.
– Usłyszysz. Przyjedź jutro o dziewiątej wieczorem – powiedział i odłożył słuchawkę.
Boże!
Myślała, że już jest tak blisko, a Don ją zaskoczył.
Zadzwonił Joe.
– Ma ją. Znalazłem obu policjantów martwych w samochodzie. Jane nie było.
– Wiem. Don do mnie dzwonił.
– Cholera! To moja wina.
– Nie – odparła tępym głosem Eve. – Był w przebraniu. Nawet Jane nie poznała go od razu.
– Jane żyje?
– On mówi, że tak. Przynajmniej na razie.
– Nie ruszaj się z miejsca. Jadę do ciebie – powiedział i się rozłączył.
Joe przyjedzie i nie będzie się już tak bała. Nie będzie musiała stawić temu czoła sama.
Ależ tak. Od samego początku wiedziała, iż będzie musiała sama stanąć twarzą w twarz z Donem. Zaplanował, że wpadnie w zastawioną przez niego zasadzkę i że zabije je obie. Ją i Jane. Zamordowałby Joego, gdyby się pojawił w pobliżu.
Trzeba zatem pokrzyżować mu plany. Złapać myśliwego, nim przygotuje zasadzkę.
– Sarah! Chodź tutaj! Sarah stanęła w drzwiach.
– Co się stało?
Eve podniosła palec w górę.
– Jedną chwileczkę.
Wystukała numer telefonu Spiro. Podniósł po trzecim dzwonku.
– Don ma Jane i wiem, dokąd się wybiera. Chcę, żebyś się tam ze mną spotkał. – Musiała przerwać na chwilę, aby powstrzymać drżenie głosu. – Chciałeś mnie wykorzystać jako przynętę. Dobrze, wymyślmy teraz, jak to zrobić.
Rozdział osiemnasty
Świeczniki ze świecami, których płomienie migotały w ciemności. Latarnie. Lampy naftowe.
Eve zaparkowała samochód u stóp wzgórza i spojrzała w górę, na miejsce, gdzie stał kiedyś namiot.
Czy to na moje powitanie, Donie? Jesteś tam?
Wystukała numer Spiro.
– Gdzie jesteś?
– W zatoczce, jakieś dwa kilometry za Jamison. Nie mogliśmy podjechać bliżej, nie ryzykując, że nas zobaczy. Ze wzgórza roztacza się widok na całą okolicę.
– Wiem. Widzisz świece?
– Tak. Pamiętaj, naciśnij na sygnał radiowy, jak tylko stwierdzisz, że Don tam jest, i zaraz się zjawimy.
– Nie ruszajcie się, dopóki się nie przekonam, że Jane żyje i nic jej nie grozi.
– Zostań w zamkniętym samochodzie, póki nie będziesz pewna. Przynajmniej w ten sposób jesteś bezpieczna. Masz broń?
– Rewolwer.
– Quinn ci dał?
– Nie, mówiłam ci, że nie chcę, aby o tym wiedział. Sarah pożyczyła mi swój. Mam go w kieszeni żakietu.
– Quinn by się nam przydał.
– Żeby Don go zamordował? Joe już i tak za dużo dla mnie zrobił.
– Wiedziałem, że twój opiekuńczy instynkt weźmie w końcu górę. Nie zawahaj się przed użyciem broni – powiedział Spiro i się wyłączył.
Siedziała w samochodzie, wpatrując się w świece na wzgórzu. Pięć minut. Siedem minut. Zadzwonił telefon.
– Podobają ci się moje świece? – spytał Don.
– Chcę rozmawiać z Jane.
– Niech ci będzie.
– Nie rób tego, co on powie, Eve! – krzyknęła Jane do słuchawki. – To wstrętny zboczeniec i ja…
Don odebrał jej telefon.
– Wystarczy? Więcej nie usłyszysz. Byłem bardzo cierpliwy dla Jane, odkąd się obudziła, ale teraz zaczyna mnie denerwować.
– Wystarczy.
– A zatem zapraszam. Spotkamy się za dziesięć minut. Eve nacisnęła guzik i szybko wystukała numer Sarah.
– Dziesięć minut piechotą stąd.
– To może być wszędzie.
– Znajdź ją. Jeśli uda mu się mnie zabić, nie możesz pozwolić, aby wrócił po Jane.
– Zrobimy, co się da.
Dziewięć minut.
Zostań w samochodzie. Bądź bezpieczna jeszcze przez chwilę. Siedź i przyglądaj się migoczącym płomykom na wzgórzu.
Sarah włożyła swój pas i Monty spojrzał na nią czujnie – Zgadza się, chłopcze. Czas do pracy. – Dała psu powąchać koszulkę Jane. – Znajdź ją.
Ruszyła lekkim truchtem ścieżką. Wcześniej zbadała okolicę i wybrała dwa najbardziej prawdopodobne miejsca.
Nie będzie trzymał Jane na otwartej przestrzeni. U podstawy gór na zachodzie rosła kępa drzew.
Albo porośnięty krzakami wąwóz na wschodzie.
Z każdego miejsca można było dojść na płaskowyż w ciągu dziesięciu minut szybkiego marszu.
W którą stronę iść?
Podejmie decyzję, jak będzie trochę bliżej.
I będzie się modlić, aby to była właściwa decyzja.
Monty ciągnął smycz, prawie biegł.
Dziecko.
Dziesięć minut.
Eve otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu. Ostre powietrze przeszyło ją do szpiku kości. Noc była bezksiężycowa, zimna, zapowiadała śnieg.