– Zaraz do ciebie przyjdę – obiecał Joe.
– Nie – zaprotestowała, spoglądając w dół na Spiro. – Wcale nie chcę, aby to się stało szybko. Niech się drań powoli wykrwawi na śmierć.
Odwróciła się i odeszła.
– Eve!
Patrzyła wprost przed siebie, ignorując błagalny i pełen bólu okrzyk Spiro.
– Nie znaleźliśmy jej, Eve – powiedziała Sarah.
– Temperatura spada.
– Wiem. Drań mógł nam podać fałszywy ślad, a nawet kilka.
– Chce, żeby zginęła.
– Monty rusza w nowym kierunku. Muszę iść. – Sarah się rozłączyła.
Eve zwróciła się do Joego:
– Poruszają się w kółko. – Zadrżała nagle, gdy gwałtowny poryw wiatru przeniknął ją do szpiku kości. – Jest chyba koło zera. Jeśli ją do czegoś przywiązał, Jane nie może się nawet rozgrzać.
Kolejny fałszywy ślad.
Ile jeszcze ten skurwysyn przygotował takich śladów? – pomyślała Sarah.
Dziecko?
Monty też był zdezorientowany. Biegał w kółko, starając się znaleźć trop.
Nagle zatrzymał się w miejscu i skierował na wschód. Dziecko?
– Co to jest, chłopcze? Uniósł łeb, jakby czegoś nasłuchiwał. Wielki Boże, cały drżał i sierść miał sztywno postawioną na karku. Co się działo? Inne dziecko.
Monty ruszył biegiem na wschód. Inne dziecko. Inne dziecko. Inne dziecko…
– Znaleźliśmy Jane – powiedziała Sarah. – Pod kamieniami na zboczu wąwozu. Z łatwością można byłoby jej nie zauważyć.
– Nic jej nie jest?
– Zmarzła, ale niegroźnie. Monty leży przy niej, aby ją ogrzać. Jak tylko trochę odetchnę, wyruszymy na dół.
– Przyjdziemy do was.
– Nie, chcę ją zabrać z tego zimna. Dałam jej mój żakiet, a droga ją rozgrzeje.
Eve zwróciła się do Joego, który schodził ze wzgórza:
– Z Jane wszystko w porządku.
– Dzięki Bogu! – Obejrzał się przez ramię. – Szkoda, że Spiro nie żyje i nie możemy mu tego powiedzieć.
– Czy…?
Joe potrząsnął głową.
– Nie żył już, kiedy tam poszedłem, aby sprawdzić, co się dzieje.
– Nie miałabym ci za złe, gdybyś go dobił. Sama wolałabym go zabić niż ryzykować, że przeżyje i znajdzie się na wolności.
– Zmieniłaś się.
– Tak.
Spojrzała w górę, na szczyt wzgórza nadal oświetlony świecami. Don ją zmienił. Nie w taki sposób, w jaki chciał. Myślał, że pociągnie ją w dół, odsunie od życia.
Nie zdawał sobie sprawy, iż spowodował to, że znów chciała żyć. Znienawidziłby ją za to.
– Jedzie policja – powiedział Joe, obserwując dwa nadjeżdżające samochody z wirującym niebieskim światłem. – Musimy im coś niecoś wyjaśnić.
– Tak.
Wzięła go za rękę. Jego uścisk był ciepły, silny i niewzruszony. Widzisz, co mi dałeś, Donie? Miłość. Światło w miejsce ciemności.
Obyś się spalił w piekle!
Uścisnęła dłoń Joego i ruszyli drogą w kierunku policjantów.
– Nie przejmuj się – dodała. – Razem damy sobie radę.
Epilog
Powinnaś już wejść do środka. Mamy wprawdzie marzec, ale wiatr od jeziora wciąż jest chłodny.
Eve odwróciła się i zobaczyła, że Bonnie siedzi na stopniach werandy, opierając się o poręcz.
– Nie jest mi zimno. Kto tu jest matką?
Bonnie zachichotała.
– Odgrywam się za te wszystkie razy, kiedy tak mi mówiłaś.
– Niewdzięczne dziecko.
– Aha.- Przysłoniła oczy ręką, spoglądając na łódkę na jeziorze. – Joe zapakował Jane w swój sweter. Dlaczego nie popłynęłaś z nimi na ryby?
– Nie chciało mi się.
– I postanowiłaś dać Joemu szansę nawiązania lepszego kontaktu z Jane.
– Jeśli znasz odpowiedź, to po co pytasz?
– Nie powinnaś się martwić. Joe naprawdę lubi Jane. Nie jest mu łatwo wpuścić kogoś nowego do swego życia. Potrzebuje trochę czasu, aby się dostosować.
– Nie martwię się. – Eve oparła głowę o poręcz. - Życie jest całkiem niezłe, dziecino.
– Wreszcie. Byłaś bardzo trudna, mamo. – Bonnie znów spojrzała na łódkę. - Nie mówiłaś jeszcze o mnie Joemu.
– Niedługo to zrobię.
– Boisz się, że weźmie cię za wariatkę? Wiesz, że taki nie jest.
– Może chcę cię zatrzymać dla siebie jeszcze przez jakiś czas. Czy to źle?
– Dla mnie nie.
– A może się boję, że gdy powiem komuś o tobie, odejdziesz.
– To głupie. Dlaczego miałabym cię zostawić, kiedy jesteś szczęśliwa? Cieszę się, gdy jesteś szczęśliwa.
Eve poczuła złotą falę zadowolenia.
– Znajdziemy cię, Bonnie. Sarah zaproponowała, że przyjedzie z Montym w przyszłym miesiącu i przeszuka park Chattahoochee. Mam dobre przeczucia. Zabierzemy cię do domu, dziecino.
– Wiesz, że dla mnie to nigdy nie miało znaczenia, ale dla ciebie tak będzie lepiej. – Pochyliła się i objęła kolana rękami. – Lubię Monty’ego. Jest miły i mądry.
– Skąd wiesz, że jest mądry?
Bonnie nie odpowiedziała.
– Sarah mówiła, że Monty’emu przydarzyło się tamtej nocy w górach coś dziwnego.
Bonnie spojrzała na łódkę.
– Naprawdę?
– Ty nic o tym nie wiesz, co?
– Daj spokój, mamo. Skąd miałabym wiedzieć? – Bonnie przyglądała jej się z żartobliwym, szczęśliwym i jednocześnie figlarnym uśmiechem. – Przecież wiesz, że jestem tylko snem.
Iris Johansen