— Nie mam pojęcia, Kociaku — powiedział Gugu, wykonując rozkaz hercoga — jak mogliśmy przegrać tę wojnę.
— Ty wiesz lepiej, mnie tu nie było, wylegiwałem się po lazaretach, odpoczywałem w sanatoriach.
— Komunikaty były pomyślne — kontynuował szofer. — Dobra, komunikatom mało kto wierzy, ale i chłopcy, których do nas z frontu kierowali, też opowiadali, że oto przeszliśmy do kontrataku, wybiliśmy szczurojady z Czerwonych Młynów, zapędziliśmy w lasy i tam wszystkich spalili. Powiadają, że generała Dryggu uwolnili z obozu pracy i on tym wszystkim kierował.
A brygada desantowa z Archipelagu przybyła samowolnie. Nie chcemy, mówią, pilnować niebieskodupców, kiedy ojce i matki w niebezpieczeństwie. Stary hercog zamierzał co dziesiątego rozstrzelać za złamanie regulaminu, ale potem tylko ręką machnął i kazał dać po butelce na pysk z własnych piwnic. Na lotnisku był jeszcze jeden pas cały, no to wsiedli i polecieli. Wylądowali szczurojadom za plecami, rozbili bazę lotniczą i jeszcze coś tam… W sumie, wszyscy świętują, marzą o wejściu do Karhonu, i masz ci los! Mówi radiostacja wojenno-rewolucyjnego komitetu! Dynastia została obalona, krwawy hercog… — szofer zerknął zezem na pułkownika Gigona — no, w sumie, dynastię obalono.
— I wszyscy się zgodzili? Mam na myśli tam, na froncie?
Przecież szczurojady przeżyły to samo! Utworzyli front, ale do Karhonu już dojść nie mogli. Ani paliwa, ani wozów, a najważniejsze, już sił nie mieli, wojować nie było za kogo. Generał Dryggu się zastrzelił. Ja, powiada, za jakiś inny kraj wojowałem. A jak zabrakło wroga, zaczęły się stare porachunki, najpierw do oficerów pyskowali, a potem zaczęli rżnąć. Miastowi się po wojsku kręcą, podpuszczają, żeby zwrócić broń przeciwko własnym ciemięzcom. Ech, jakby szczurojady nie zawiodły, do tej pory byśmy zwycięsko wojowali!
— Podoba ci się wojaczka, czy co? Przecież jesteś sanitariuszem.
— Milcz, Kociaku! Wiesz, ilu takich jak ty na własnych plecach przetaszczyłem? Może dywizję, może więcej.
— Milczę — pośpiesznie zgodził się hercog. — Powiedz, skąd się wzięli miastowi?
— Miastowi? Wiadomo, z miasta. Jak tam się to u nich nazywa… Związek walki jakiejś tam. Kogoś z kimś. Słusznie robią u mnie we wsi, że zawsze miastowych tłuką. Nawet poborców podatkowych zawsze biliśmy. Podatek płaciliśmy, a poborców tłukliśmy. Tym, co przyjeżdżali do wsi, szefostwo nawet dopłacało za ryzyko. O tym mówi pewna legenda, że niby za waszego… to znaczy młodego hercoga pradziada wszystko to się zaczęło. Poborcy wracają do miasta, skarżą się. No to przyślą oddział karny, ci wysieką całą wieś, a w następnym roku — ta sama historia. Znudziło to starego hercoga Inggu, sam przyjechał. Co wy tu, sucze syny, krzyczy, moich sług krzywdzicie? Spalę wasze domy, zatańczycie wtedy!
I wychodzi do niego ówczesny starosta i żałośnie powiada tak: Wasza Ałajska Wysokość, co począć, nie lubimy miastowych! Wtedy objął go stary hercog i mówi, że niby ałajskim wieśniakiem kraj stoi, bijcie ich ile wlezie, tylko podatki płaćcie…
— No to niby czemu zaczęliście ich słuchać? — odruchowo zapytał Gigon, któremu przeleciała koło ucha ta w najwyższym stopniu zajmująca opowieść.
— A kogo jeszcze mamy słuchać? Z waszych przecież nikt nie przyjechał. — Szofer zamilkł.
— Nie miał kto przyjechać — powiedział hercog. — Dzielili tu władzę.
— To świństwo — oburzył się szofer. — Zobacz, cały beton zrąbany, jak dojedziemy? Kiedy zdążyli, przecież nikt nie bombarduje?
Rzeczywiście, z przodu, zamiast kiepskiego, dziurawego i pokruszonego betonu, ciągnął się pas błota, w którym utonął nawet żwir podkładu. Na pierwszych metrach wóz zawył, aż po piasty zakopawszy się w rozmiękłej drodze.
Hercog chwycił za klamkę, ale Gugu ryknął: — Siedź, zarazo, bez ciebie się obejdzie, trzymaj kierownicę! Twoja waga w porównaniu z moją… Sam wyskoczył i wrzasnął: — Hej, nieboszczyki, wyłazić, poleżycie w ziemi! Dało się słyszeć, jak zaczęli zeskakiwać lekko i ciężej ranni. Stękając i jęcząc, z zadziwiającą łatwością i zręcznością wypchnęli ciężarówkę, potem zaczęli znosić z pobocza drągi, kamienie, odłamki betonu i podkładać je pod koła. Hereog tylko kręcił głową i skręcał gdzie trzeba.
Słońce było już dość wysoko. Po obu stronach drogi ciągnął się las, wierzchołki wszystkich drzew były ścięte na tej samej wysokości, jakby w powietrzu świsnęła gigantyczna brzytwa. Hercog próbował przypomnieć sobie, jakie działania tu prowadzono, i nie przypomniał sobie. Natomiast zauważył, że z przodu widnieje jakiś obiekt.
— Gugu — zawołał, przekrzykując ryk silnika — chyba posterunek kontrolny przed nami!
— Zaraza — zaklął szofer. — Znowu sam będę… Hej, nieboszczycy, hop do trumny!
Ranni chętnie wleźli do samochodu, wóz natychmiast osiadł. W ten sposób, w ryku silnika i Gugu, jakoś tam doczołgali się do wagonika wymalowanego na biało, a potem długo jeszcze musieli czekać, aż raczy stamtąd wyjść jakieś szefostwo.
— Toż to oni, gnoje, drogę zniszczyli, żeby nikt do nich szybko nie podjechał i nie powystrzelał — powiedział Gugu, oburzony. Bandaże na jego głowie były mocno zachlapane błotem, rękawiczki również nie były już białe.
— Ależ durnie — z pogardą ocenił hercog. — Już byśmy sto razy ich obeszli i zrobili na ciepło.
— Strateg — z szacunkiem powiedział Gugu. — Marszałek Nagon-Gig, jak się patrzy.
Z wagonika wyszedł, drapiąc się jednocześnie wszędzie, napuszony człowiek w żołnierskim mundurze, typowy jeżozwierz. Gabarytami jeżozwierz nie ustępował szoferowi, ale był jakiś spuchnięty, spłowiały i jakby nawet zapleśniały. W każdym razie zalatywało od niego właśnie pleśnią.
— Dawaj papiery! — zażądał.
— Po co ci papiery? Przecież nie umiesz czytać — odburknął hercog, ale papiery podał.
Jeżozwierz zrobił czytelniczą minę i długo badał dokument, poruszając wargami.
— Co jest w wozie? Broń? Narkotyki? Baby?
— Baby, baby — powiedział hercog. — Idź, rypnij sobie. Jeżozwierz obszedł wóz, szczęknął drzwiami, po czym wrócił zadziwiająco szybko.
— Zwariowaliście! Przecież ich nie dowieziecie! Lepiej tu ich rozwalimy, żeby się nie męczyli…
— Patrzcie go, jaki dobry — powiedział Gugu. — Czyżby u was w stolicy nie wiedzieli, że doktor Magga wymyślił lekarstwo na wszystkie choroby?
— Na wszystkie? — Jeżozwierz nie uwierzył.
— Na wszystkie — potwierdził Gugu. — Oprócz twojej głupoty.
— Smocze mleko! A ty kim jesteś? Mordę owinąłeś, żeby gębę uciekającego arystokraty ukryć, tak?
Gugu ryknął jeszcze głośniej niż wtedy, kiedy wypychał samochód. Ryczał o tym, że trzykrotnie płonął w transporterze opancerzonym, a w tym czasie panowie jeżozwierze przeczekiwali w okopach, ryczał o moralnym obliczu panów jeżozwierzów, o niektórych szczegółach intymnego życia panów jeżozwierzów, o zachowaniu żon panów jeżozwierzów w czasie wojny, o najszlachetniejszym pochodzeniu dzieci panów jeżozwierzów, o tym, jak panowie jeżozwierze…
— Och, jak dobrze… — powiedział zasłuchany jeżozwierz. — Cywilny człowiek nawet nie zrozumie, jak dobrze. Tak, arystokraci tak nie potrafią, tylko generał Dryggu potrafił, za to go, bydlaki, wykończyli…
W tym czasie drzwi wagonika otworzyły się znowu i pojawiła się w nich chwiejna postać w czarnym mundurze i zielonym kołpaku.
— Oj, jajogniot się ocknął — bąknął wystraszony jeżozwierz. — Dodali mi jajogniota dla pewności, poję go przez cały czas, żeby nie donosił… Macie coś do picia? Nie dla siebie potrzebuję, wam to też pomoże…